Gdy czytamy jakiś tekst, nawet wybrany jak najbardziej przypadkowo, może jednak zdarzyć się coś nieprzewidzianego - a mianowicie nieplanowane przez piszącego skojarzenie. Ten tekst Andrzeja Liczmonika kojarzy mi się z przeganianiem "natrętnej muchy" - czyli polityków spod znaku Prawa i Sprawiedliwości.
Ci lepsi, mądrzejsi, usiłują uwolnić się od uporczywie powracającej muchy, po której coś jednak zawsze zostanie...
Mucha*
Mała, czarna, natrętna i w dodatku nieznośnie bzykająca przez cały dzień. Tak ją postrzegano i wyłącznie w ten sposób oceniano. Została przez wszystkich uznana za istotę zupełnie niepotrzebną, bezwartościową, a nawet szkodliwą. Gdy tylko pojawiała się w zasięgu czyjegoś wzroku, natychmiast sięgano po klapkę z kawałka gumy osadzonego na drewnianym trzonku, kapeć albo, jaką bądź szmatę i ze wszystkich sił starano się ją unicestwić. Niektórzy byli w tej czynności bardzo wytrwali. Potrafili polować tak przez dobrą godzinę lub nawet dłużej. Musiała być bardzo czujna i mieć szybki refleks, żeby uniknąć śmierci. Od dawna wiedziała już, że przed ludźmi musi mieć się na baczności, chociaż zupełnie nie mogła zrozumieć tego ich zapamiętania w walce z nią. Przecież nie robiła im żadnej krzywdy. Nie chciała wtrącać się w ich sprawy i dopóki nie zaczynali na nią polować, zupełnie jej nie przeszkadzali. Dlaczego ona przeszkadzała im? To pozostawało dla niej tajemnicą nieodgadnioną. Trudno było jej się z tym pogodzić, ale, żeby przeżyć, musiała to uznać. Trzeba było nauczyć się nie tylko unikać ciosów klapek, ścierek albo pantofli, ale także innych, o wiele bardziej wymyślnych pułapek. Niektórzy zawieszali pod sufitem specjalne taśmy oblepione miodem zmieszanym z trucizną mające ją zwabić, skłonić, by na nich usiadła i już nigdy więcej się nie oderwała. Tak to już u ludzi bywa – zazwyczaj truciznę mieszają z miodem, aby konający miał do ostatniej chwili uczucie słodyczy. Byli też tacy, którzy rozmieszczali rozmaite urządzenia mające razić ją prądem, gdyby się zanadto do nich zbliżyła. Jeszcze inni rozpylali w powietrzu jakieś płyny o potwornym zapachu, od których miała niechybnie zginąć, jeśli tylko znajdzie się w ich zasięgu. Nieszczęśnicy! Woleli sami wdychać te opary smrodliwe i powoli, ale systematycznie niszczyć swoje zdrowie, byle tylko pozbyć się jej – małej czarnej istoty beztrosko fruwającej sobie po świecie.
Żałowała, że nie rozumie języka, którym mówią ludzie i że sama, poza bzyczeniem, nie potrafi wydobyć z siebie żadnego innego dźwięku. Mogłaby wtedy wytłumaczyć tym olbrzymim istotom, że, w gruncie rzeczy, nie jest dla nich groźna, że walka z nią, to po prostu strata czasu i energii, że, o ile jakoś im jednak przeszkadza, to można się dogadać, ustalić granice i nie wchodzić sobie w drogę. Jednak nie znała ludzkiej mowy, a ludzie nie rozumieli jej bzyczenia, dlatego, zamiast rozejmu, trwała wojna, bezwzględna, totalna i w dodatku zupełnie jednostronna. Ona nie miała żadnych możliwości, by atakować człowieka. Mogła tylko uciekać. I uciekała tak długo, aż w końcu dosięgła ją gumowa packa, gdy zmęczona przysiadła na chwilę na ścianie człowieczego królestwa. Zginęła pod jej ciosem, a człowiek zmartwił się, że na ścianie jest teraz brudna plama, którą trzeba będzie zamalować.
*) Andrzej Liczmonik, Ścieżki szukania, 2014, za zgodą i na prośbę Autora.
Inne artykuły Andrzeja Liczmonika:
https://www.salon24.pl/u/dobrezycie/893864,andrzej-liczmonik-utwory-wybrane
Istnieje możliwość nabycia książek A. Liczmonika, zamówienia: studioinspiracje(at)interia.pl
-------------------------------------------------------------------------------
Jeżeli masz własne teksty i chciałbyś je opublikować, to nic trudnego. Wystarczy zgłosić taką potrzebę, a ja zajmę się kompleksowym opracowaniem przygotowanego tekstu do druku.
studioinspiracje(at)interia.pl
Inne tematy w dziale Kultura