Apasz Stasiek*
Naprawdę ją kochałem. Tak, jestem pewien, że to była miłość, chociaż nie bardzo wiem i chyba nigdy już się nie dowiem, co to słowo znaczy. Nikt mnie nie uczył kochania i nie przypominam sobie, żebym był przez kogoś kochany. Nawet przez Hankę. Jednak jestem pewien, że to, co do niej czułem to była miłość. Tęskniłem za nią. Czułem się zazdrosny, kiedy obsługiwała swoich klientów, chociaż to ja ją wystawiałem na ulicę. Trudno. Potrzebowałem pieniędzy. Wpadałem w szał, kiedy jakiś klient zjawiał się więcej niż dwa razy. Bałem się wtedy, że zmieni się to w coś, co nie będzie już pracą. W takich wypadkach ją biłem. Nieraz mocno. No cóż. Nie potrafiłem inaczej. Tak ojciec traktował moją matkę, dziadek babcię, sąsiedzi swoje żony, po prostu wszyscy. W tej dzielnicy to też jest wyraz miłości. Jak nie bije, to mu nie zależy. Tak się tu mówi. Ale zawsze później czułem przemożną potrzebę przeproszenia jej i wynagrodzenia tego, co zrobiłem. Całowaliśmy się wtedy namiętnie. To odróżniało nasz związek od jej pracy. Z klientami nigdy się nie całowała, jak zresztą żadna dziewczyna z jej branży. Takie niepisane prawo – pocałunki tylko dla ukochanych, dla klientów reszta. Dlatego właśnie poczułem się potwornie zraniony, jak rok temu zobaczyłem ją całującą się z tamtym facetem. Zatrzęsło mną. Nie mogłem zasnąć przez całą noc. Piłem na umór, żeby o wszystkim zapomnieć.
Gdyby wtedy udało mi się z nią od razu spotkać!? Kto wie? Może nie stałoby się to, co dzisiaj? Chyba nie, chyba i tak by się stało. Nie wiem, czy potrafiłbym się opanować. A może jednak? Gdyby spojrzała mi prosto w oczy, powiedziała coś na swoje usprawiedliwienie? Pewnie uwierzyłbym w każde kłamstwo. Ale ona zniknęła. Nie widziałem jej więcej. Dopiero dzisiaj. Wychodziła ze sklepu z siatką pełną zakupów. Pewnie stała się wzorową gospodynią u boku swojego nowego gacha. „Pewnie co tydzień pierze jego koszule i kalesony, stawia mu na stole talerze z obiadkami, a potem tuli się do niego szepcze do ucha czułe słówka” - pomyślałem. Wszystko się we mnie zagotowało. Ręka sama sięgnęła po nóż, który zawsze noszę przy sobie. W tej dzielnicy to podstawowe narzędzie pracy. Bez noża lepiej nigdzie się nie ruszać.
* * *
Jej przerażone spojrzenie. Krzyk. Krew na jej sukience. Na moich rękach. Już dłuższą chwilę stoję znieruchomiały nad jej zwłokami. Tak jak po każdej poprzedniej awanturze czuję teraz potrzebę przeproszenia, wytłumaczenia się i wynagrodzenia pocałunkami wyrządzonej krzywdy. Ale ona nie usłyszy już moich przeprosin. Nie powie, że mi wybacza. Czuję pustkę.
Za chwilę pewnie zjawi się policja (ktoś z przechodniów już ją chyba wezwał). Nie będę uciekał ani stawiał oporu. Wszystko mi jedno, co się ze mną stanie. Dla policjantów, prokuratorów, sędziów, nawet dla obrońcy z urzędu, będę zwykłym śmieciem, odpadem społecznym, który trzeba wrzucić do kubła i wywieźć na wysypisko. Czym się od nich różnię? Przecież to tacy jak oni zabierali Hankę do swoich samochodów, zawozili do hoteli, gdzie za sto złotych obłapiali ją swoimi brudnymi łapami i zaspokajali swoje chucie. Potem wracali do żon i mówili: „Kochanie, wróciłem dziś trochę później, bo miałem bardzo dużo pracy”. Ale ja sam też czuję się śmieciem. Byłem nim zawsze. Byłem dlatego, że urodziłem się w tej dzielnicy, że nie przebiłem szklanego sufitu, jaki roztoczyli nad moją głową szacowni obywatele. Będę nim już do końca życia.
Właśnie słychać nadjeżdżający radiowóz. Niebawem trafię na wysypisko.
*) Andrzej Liczmonik, Nie tak czarne, nie tak białe , 2013, za zgodą i na prośbę Autora.
Inne artykuły Andrzeja Liczmonika:
https://www.salon24.pl/u/dobrezycie/893864,andrzej-liczmonik-utwory-wybrane
Istnieje możliwość nabycia książek A. Liczmonika, zamówienia: studioinspiracje(at)interia.pl
-------------------------------------------------------------------------------
Jeżeli masz własne teksty i chciałbyś je opublikować, to nic trudnego. Wystarczy zgłosić taką potrzebę, a ja zajmę się kompleksowym opracowaniem przygotowanego tekstu do druku.
studioinspiracje(at)interia.pl
Inne tematy w dziale Polityka