Zdarza się czasem, że kiedy coś komuś mówimy, odnosimy wrażenie, że nas nie zrozumiano, że odpowiedź jest daleka od naszej intencji, że rozmówca w ogóle używa innego języka...
Łagodność *
Tego dnia, podobnie jak każdego innego, wracał z pracy do domu zatłoczonym tramwajem, w którym wszyscy ciasno przylegali do siebie bez możliwości wykonania najmniejszego choćby ruchu, żeby kogoś przy tej okazji nie potrącić, nie nadepnąć na czyjąś stopę albo nie ugodzić łokciem w brzuch.
Gdyby doszło do nagłego, gwałtownego zahamowania, ściśnięci pasażerowie nie mieliby nawet gdzie się przewrócić. Oparliby się jeden o drugiego i poprzygniatali na stojąco.
Twarze ludzi pozbawione były wyrazu, wpatrzone gdzieś przed siebie w nieistniejącą dal, w przestrzeń ponad głowami współpasażerów i oknami pojazdu, za którymi w niezbyt oszałamiającym tempie przesuwały się budynki, drzewa i słupy ulicznych latarni.
Chociaż niektórzy z konieczności byli zwróceni twarzami do innych, unikali wzajemnie swojego wzroku, aby ta wymuszona bliskość nie zaburzyła w niczym ich całkowitej anonimowości, którą starali się zachować za wszelką cenę. Nikt się nie odzywał.
Łoskot kół toczących się po stalowych szynach i odgłos pracy czterech elektrycznych silników ukrytych pod podłogą były jedynymi dźwiękami wypełniającymi wnętrze tego blaszanego pudła pozwalającego szczęśliwcom, którzy mieli skąd wracać, bo twarde prawa ekonomii nie pozbawiły ich jeszcze źródła utrzymania, przemieszczać się między różnymi częściami miasta w tempie nieco szybszym niż pozwalałyby im ich własne nogi.
On też milczał i wpatrywał się bezmyślnie w gęstwinę głów stojących przed nim ludzi do momentu, gdy dostrzegł młodego człowieka, który tuż obok niego najwyraźniej starał się, nie bacząc na okoliczności, powiększyć swoją przestrzeń życiową w tym nader ograniczonym obszarze.
Czynił to łokciami torując sobie drogę do wnęki naprzeciwko środkowego wejścia przeznaczonej na wózki inwalidzkie i dziecięce, gdzie spodziewał się znaleźć odrobinę więcej wolnego miejsca.
Nasz bohater nie zareagowałby na taką niegodziwość, gdyby sam padł jej ofiarą. Zniósłby bez słowa szturchnięcia i popychanie przyzwyczajony zawsze do ustępowania wszystkim z drogi, aby tylko nie zaburzać głośnym artykułowaniem swoich potrzeb świętego spokoju, który uważał za wartość najwyższą i na jego ołtarzu gotów był złożyć wszelkie swoje najbardziej nawet uzasadnione prawa.
Jednak, gdy ujrzał jak ów młody człowiek bezceremonialnie docisnął starszą kobietę do pionowej, metalowej rurki służącej pasażerom za uchwyt, aż ta jęknęła żałośnie, poczuł się w obowiązku zabrać w tej sprawie głos.
- Przepraszam – zwrócił się do krewkiego młodzieńca z wrodzoną delikatnością – wydaje mi się, że pańskie zachowanie nie jest właściwe. Czy mógłby pan postarać się wziąć pod uwagę fakt, że nie jedzie pan sam tym tramwajem?
- Odwal się! Pilnuj swego nosa! – usłyszał w odpowiedzi. Młody człowiek dawał do zrozumienia, że dobre maniery są mu zupełnie obce. To jednak nie zraziło łagodnego z natury pasażera.
- Najmocniej przepraszam – odezwał się jeszcze raz – ale mam wrażenie, że nie zasłużyłem sobie na tak ostrą reprymendę. Czy mógłby pan wyjaśnić, co tak bardzo pana zirytowało w mojej wypowiedzi?
- Zaraz ci wyjaśnię, palancie, ale pożałujesz tego, zobaczysz – zasyczał przez zęby młodzieniec.
W tym momencie tramwaj zatrzymał się na przystanku i obok dwójki rozmówców otworzyły się drzwi. Młody awanturnik uznał, że to doskonała sposobność, aby wprowadzić w czyn swoją obietnicę złożoną przed chwilą niepokojącemu go intruzowi.
Chwycił łagodnego z natury człowieka za poły płaszcza i brutalnie wypchnął z pojazdu.
Ten zupełnie nie przygotowany na taki obrót sprawy, stracił równowagę i upadł na betonową kostkę pokrywającą przystankowy peron. Nim się pozbierał, motorniczy zamknął drzwi i odjechał.
Nikt z pasażerów ani ludzi czekających na przystanku nie zwrócił uwagi na zaistniały incydent. Wszyscy przez cały czas patrzyli tym samym pozbawionym wyrazu wzrokiem gdzieś przed siebie w nieokreśloną dal.
Łagodny człowiek podniósł się, otrzepał zabrudzoną odzież i rozmasował bolące biodro i łokieć.
„No cóż – pomyślał – widocznie ten młodzieniec nie zrozumiał tego, co mu powiedziałem.
Na przyszłość muszę postarać się jaśniej wysławiać.
Tylko jak to możliwe?
Przecież mówiłem tak prosto”.
*) Andrzej Liczmonik, Cnoty i grzechy , 2016, fragment książki za zgodą i na prośbę Autora.
Inne artykuły Andrzeja Liczmonika:
https://www.salon24.pl/u/dobrezycie/893864,andrzej-liczmonik-utwory-wybrane
Istnieje możliwość nabycia książek A. Liczmonika, zamówienia: studioinspiracje(at)interia.pl
-------------------------------------------------------------------------------
Jeżeli masz własne teksty i chciałbyś je opublikować, to nic trudnego. Wystarczy zgłosić taką potrzebę, a ja zajmę się kompleksowym opracowaniem przygotowanego tekstu do druku.
studioinspiracje(at)interia.pl
Inne tematy w dziale Rozmaitości