Od pewnego czasu trwają nagonki na społeczeństwo, że ono nie uznaje związków osób tej samej płci za małżeństwo. Argumentacja tutaj jest różna i opiera się na zasadzie wolności wyboru. To człowiek sam podejmuje decyzję, kim jest i z kim będzie mu w życiu dobrze. Chodzi o sferę uczuciową a tak naprawdę chodzi o doznania natury erotycznej czy jak to miałoby nazywać się.
Pal licho związki nie dające szansy, nawet najmniejszej na samoodtwarzanie się takiej społeczności. Pominę inne opisy za a nawet przeciw takim związkom i zatrzymam się nad prawem takich "małżeństw" do posiadania dzieci... Jak potwierdziła to praktyka, do powstania nowego osobnika potrzebne są dwa różne osobniki, każdy innej płci. Można dopatrzyć się, że są istoty wzajemnie pocierające się, gdzie nie wyróżnia się płci i wtedy następuje "zapłodnienie" obu organizmów. Ale nie są to ssaki, lecz robale, czasem gady czy płazy - chodzi o ślimaki zakwalifikowane jako "ryby" zgodnie z nomenklaturą nowoeuropejską...
Cóż, nasza nauka od kilku wieków dzieli organizmy na kilka grup, podgrup, rodzin ect. i dotyczy to nie tylko świata zwierząt, ale także i roślin. Wiele procesów wyjaśnia genetyka oraz nauki o przechodzeniu jednych gatunków w inne... Jednak człowiek nie jest rośliną i nie jest kwalifikowany jako zwierzę, chociaż wyróżnia się zwierzęta człekopodobne... ale nie są to jeszcze ludzie mimo niemałych podobieństw, ale też genetycznych różnic.
A ludzie wpadli na pomysł wywoływania takich samych przyjemności, jakie mogą dać kontakty towarzyskie w rozumieniu tradycyjnego małżeństwa i dodatkowo wiąże się to z płodnością i prokreacją. Tyle, że w przypadku związków tożsamych płciowo mamy efekty wywoływane przez wzajemne pocieranie się skóra w skórę, ale bez efektu prokreacji. Po legalizacji związku takich osób mają one roszczenia do posiadania potomstwa, za które gotowi są zapłacić, podobnie jak za inne dobra niezbędne rodzinie do prawidłowego jej funkcjonowania.
I tutaj docieramy do granic etycznej strony takich związków. Społeczeństwo funkcjonuje na wierności wzajemnej małżonków. Polega to mniej lub bardziej na powstrzymaniu się kontaktów intymnych z innymi osobnikami. W życiu prywatnym bywa z tym różnie, są osobniki wiążące się dla samej przyjemności przebycia wspólnie chociażby albo wyłącznie jednej tylko nocy, czasem taki związek zaczyna przedłużać się i staje się niewygodny dla którejś ze stron, ale ogólnie taka sytuacja nosi nazwę zdrady małżeńskiej. Przynajmniej w kulturze określanej jako "chrześcijańska, gdzie promuje się czystość cielesną do chwili zawarcia związku małżeńskiego, który trwa przez całe życie małżonków.
Osoby zawierające związek małżeński oczekują od partnera wierności, ale w zamian dają owe życie. Związki tożsame płciowo również mają prawo do trwałej wierności partnerów - bez szansy na dzieci. I tu wkrada się wielkie niebezpieczeństwo, bowiem taka tożsamopłciowa rodzina oczekuje dziecka na sprzedaż, człowieka w ofercie kupna sprzedaży z zastrzeżeniem braku możliwości zwrotu nietrafionego w gusta nabywców produktu...
A takie zachowanie niszczy więź rodziców z dzieckiem - bowiem ma ono zostać spłodzone i przekazane do wychowania innej parze - tym razem tożsamej płciowo.
W tym przypadku przestaje mieć znaczenie związek między rodzicami naturalnymi takiego dziecka i właściwie można stworzyć klinikę - gdzie panie deklarują dochodzenie ciąży z panami, którzy nie będą ich mężami... właściwie będzie to para producencka zajmująca się zajściem w ciążę i urodzeniem kolejnego przedmiotu...
Obawiam się, że te procedury klonowania, które miały miejsce w ostatnich kilkudziesięciu latach są przyczynkiem do takiej półprzemysłowej produkcji dzieci na sprzedaż dla par tożsamych płciowo... bo innego wytłumaczenia w zasadzie nie mam. No, może jeżeli chodzi o części zamienne. Uprawia się takiego klona i jeżeli jest zapotrzebowanie na określone części zamienne, to po prostu pobiera się je z osobnika utrzymywanego w tym celu.
Być może takie pary bez możliwości posiadania własnych dzieci miałyby być ośrodkiem wychowywania czyli utrzymania we właściwej kondycji przedmiotu do dalszego wykorzystania ?
Takie rozwiązanie jest całkiem całkiem - bo daje kasę na utrzymanie produktu na regenerowanie właściwych, pełnowartościowych już ludzi, nie wymaga kształcenia dziecka - bo po co ? Być może mam rację, a może nie mam jej wcale. Jeżeli tak, to jaki sens ma promowanie związków nie posiadających żadnej możliwości spłodzenia potomstwa, gdyby miały być rodziną, a jeżeli mają mieć prawo do adoptowania dzieci - to jest to sztuczne tworzenie zapotrzebowania na dzieci płodzone w sposób naturalny - czyli ktoś usiłuje zakłócić właściwe relacje w rodzinie - tu już nie ma ani ojca, ani matki, nie ma dziadków i nie ma rodzeństwa, bo nie ma już żadnych więzów rodzinnych w rozumieniu jedności rodziny.
Coś takiego tworzył Adolf Hitler na ziemiach polskich. Dzieci o jasnych włosach i niebieskich oczach odbierano ich rodzicom i kierowano do niemieckich rodzin. Były panie narodowości niemieckiej, które zapłodniali "rasowi aryjczycy" i była grupa Żydówek zapładnianych przez rodowitych Niemców, aby zwiększyć populację rasy aryjskiej...
Czyżby znowu o to chodziło ?
Inne tematy w dziale Społeczeństwo