Dzisiaj zostanie opublikowany kolejny, krótki minifelieton Andrzeja Liczmonika z jego najnowszej książki, która wyszła z drukarni we wrześniu 2018.
Kolejna książka nosi tytuł "Z życia i marzeń wzięte".
Akurat mamy początek jesieni, pierwsze spadające z drzew liście i jednocześnie nadzieja na trwalszy związek z kimś niedawno poznanym, który przerodzi się w przepiękne uczucie, które trwać już będzie wiecznie...
Miłość i liście*
Znali na pamięć wszystkie alejki tego parku. Przychodzili tu niemal codziennie.
Zawsze razem, przytuleni do siebie, wpatrzeni w swoje twarze. Ten park był niemym świadkiem ich miłości. Spacerowali po nim niezależnie od pory roku.
Na wiosnę, gdy wszystko budziło się do życia, a na drzewach, spomiędzy mnóstwa różnobarwnych kwiatów, nieśmiało wyzierały drobne, młode listki o świeżym, jasnym kolorze nadziei. Można się było wpatrywać w nie godzinami.
Dokoła wszystko pachniało, a oni młodzi, pełni zapału i wzniosłych planów, wkraczali radośnie w nowe życie, trzymając się mocno za ręce i gorąco zapewniając, że ten uścisk nigdy nie osłabnie.
Wsłuchiwali się w delikatny szelest tych ledwo rozwiniętych listków i snuli swoje piękne marzenia.
Latem, kiedy słoneczny skwar odbierał siły do zmagań z codziennym trudami, szukali schronienia w cieniu dużych, rozłożystych klonów i platanów. Gałęzie tych drzew pokryte dużymi, ciemnozielonymi liśćmi szumiały nad ich głowami, dodając otuchy w chwilach, w których ich miłość przestawała się jawić jako coś oczywistego. Trzeba było ją troskliwie pielęgnować, nawet o nią walczyć.
Dojrzała ciemna zieleń odcinająca się wyraźnie od błękitu nieba koiła wtedy wzrok, uspokajała serca, łagodziła ból i powstrzymywała od zadawania nowych ran.
Przychodzili tu jesienią, gdy szykujące się do opadnięcia na ziemię liście zmieniały park w prawdziwą paletę barw piękniejszą niż w pracowni najlepszego malarza. Niektóre pozostawały jeszcze zielone, jakby ze wszystkich sił starały się bronić przed nieuchronnymi wyrokami natury, inne przybierały różne odcienie żółci, oranżu, czerwieni i brązu.
Te, które poddały się najwcześniej, zalegały na alejkach, tworząc aksamitny, szeleszczący pod nogami dywan, po którym stąpało się miękko i ostrożnie.
Trzymali się za ręce, patrzyli na siebie i uśmiechali się.
Letnie burze mieli już za sobą.
Teraz, gdy sił ubywało z każdym dniem, potrzebowali siebie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Czułym spojrzeniem, słowem, dotykiem dłoni osładzali sobie czas bezlitośnie przypominający o przemijaniu.
Gdy nadeszła zima, starsza kobieta przyszła do parku sama.
Zwiędłe liście zmieszane z pośniegowym błotem czerniały na obrzeżach alejek.
Szła powoli, podpierając się laską.
Zmęczona usiadła pod platanem, pod którym niegdyś razem studzili swoje rozgrzane serca w czasie letnich upałów. Teraz w jego nagich gałęziach rozlegało się tylko ponure krakanie gawronów.
Z ciemnobrązowej torebki wyciągnęła białą świecę w szklanej oprawie, postawiła obok siebie, tam, gdzie dawniej usiadłby jej ukochany i zapaliła.
Uschnięty liść, który jakimś cudem utrzymał się do tej pory na gałęzi, zdmuchnięty przez wiatr sfrunął na ławkę, otarł się o świecę i zajął od jej płomienia.
Przez chwilę płonął jasnym blaskiem, aż zmieniony w czarny popiół rozwiał się na wszystkie strony i zniknął bez śladu.
Czy był on podobny do uczucia, które łączyło tych dwoje parkowych spacerowiczów?
Z pewnością nie.
Miłość płonie, ale nigdy nie zmienia się w popiół.
*) Andrzej Liczmonik, Z życia i marzeń wzięte, 2018, fragment książki za zgodą i na prośbę Autora.
Inne artykuły Andrzeja Liczmonika:
https://www.salon24.pl/u/dobrezycie/893864,andrzej-liczmonik-utwory-wybrane
Istnieje możliwość nabycia książek A. Liczmonika, zamówienia: studioinspiracje(at)interia.pl
Inne tematy w dziale Kultura