Pamiętnego 16 XII minionego roku grupa posłów spod znaku opozycji parlamentarnej dokonała cudu lingwistycznego i każde wystąpienie zawierało w swej treści odwołanie do przywrócenia prawa obecności dziennikarzom podczas obrad sejmu. Pomimo wielokrotnych napomnień marszałka sejmu o zasadach wystąpienia mówcy w czasie trzeciego czytania procedowanego projektu ustawy budżetowej zgłoszeni do zabrania głosu posłowie tak formułowali swoje krótkie wypowiedzi, aby przemycić słowa przywrócenia obecności na sali dziennikarzy...
Po każdym takim wystąpieniu część zebranych na sali posłów czuła się niczym na kabaretowej rewii nagradzając kolejnego mówcę śmiechem z uwagi na sposób przemycenia rzekomego naruszenia prawa dziennikarzy do obecności w sejmie. Kiedy kolejny mówca rozpoczął swoje przemówienie jednocześnie wystawiając kartkę z apelem o prawa dziennikarzy, napominany przez marszałka o zdyscyplinowanie, dbał raczej o swoje oratorskie skłonności aniżeli merytoryczne stanowisko w sprawie budżetu.
Ostatecznie wyłączono mu mikrofon i wyproszono z sali. Na taki mniej więcej pretekst czekali posłowie PO gromadząc się na mównicy. Pomimo napomnień o zachowanie powagi obrad, trudno było o kontynuowanie debaty a sprawa wykluczenia posła wymagała zebrania konwentu seniorów. W tym celu zarządzono przerwę. Niestety, mimo ogłoszenia o kontynuowaniu debaty, prezydium sejmu nadal pozostawało zajęte przez część posłów opozycji. Już zajęto nie tylko mównicę, ale i fotel marszałka sejmu uniemożliwiając mu zajęcie swego miejsca.
W takiej to improwizowanej scenerii oddolnej inicjatywy obywatelskiej doszło do podjęcia decyzji o kontynuowaniu obrad, tym razem w innej sali. Wprawdzie wymagało to pewnego przygotowania sali, to jednak obrady można było kontynuować. Wszyscy posłowie zostali poinformowani o terminie i miejscu kontynuowania obrad.
Opozycja starannie uniemożliwiała skuteczność procedowania projektu ustawy. W tym przypadku nie udała się tam blokada stołu prezydialnego, więc posłowie opozycji generalnie zrezygnowali z udziału w głosowaniu. Nie przeszkadzało im jednak nic w zrobieniu sobie fotki w sali kolumnowej, starannie filmowali obecnych na sali posłów większości parlamentarnej a także starali się filmować swoimi aparatami telefonicznymi osoby biorące udział w głosowaniu.
Gdy procedowanie dobiegło końca, nadszedł czas głosowania i wtedy następowało liczenie głosów. Upublicznione nagranie kamery Straży marszałkowskiej potwierdza staranność procedowania. Posłowie zajmowali wyznaczone im miejsca a osoby liczące głosy starannie je zliczały w uprzednio określonych sektorach tak, aby nie mogło zdarzyć się podwójne liczenie tego samego głosu.
I tu opozycja w zasadzie podzieliła się. Chociaż miał miejsce strajk okupacyjny sali plenarnej, to protestujący nie wyłonili spośród siebie żadnego przedstawiciela do rozmów z większością opozycyjną. Tu nadal wiedli rej przewodniczący poszczególnych partii oraz osoby znane z ekscentrycznych wystąpień medialnych. I każdy mówca tej grupy, który został zaproszony do rozmowy na ten temat, mówił co innego. Nastąpiła dziwna sytuacja, w której wódz PO w ogóle przestał z kimkolwiek rozmawiać, Paweł Kukiz odciął się od protestujących, ale zagroził odmową udziału w debatach w miejscu innym, aniżeli sala plenarna sejmu, przewodniczący PSL okazał zrozumienie dla PiS, które znalazło się w bardzo niewygodnej dla siebie sytuacji politycznej. Tu propozycja prezesa tej partii okazała się nad wyraz perspektywiczna. Okazało się, że nad wyraz aktywny Ryszard Petru, udzielający się przez cały czas tego protestu, zabiegał o uznanie za lidera opozycji przeciwko PiS. Nawet podjął się wyznaczenia warunków wstrzymania protestu na sali obrad sejmu. Paweł Kukiz od razu odciął się do wszelkich deklaracji zastrzegając, że albo sala plenarna będzie miejscem debat, albo on nie bierze udziału w posiedzeniu sejmu.
Władysław Kosiniak-Kamysz zdecydowanie odciął się od jałowych dyskusji i ze zrozumieniem zadeklarował wolę zawarcia ugody. Wszelkie próby dyskusji na temat rozstrzygnięcia sporu zbojkotował Grzegorz Schetyna a Ryszard Petru nawet wskazał warunki dalszych negocjacji. Nawet zrezygnował z okupacji sali sejmowej.
I nagle z dnia na dzień okrzyknął się liderem sam Grzegorz Schetyna, wskazał propozycje i warunki dalszych rozmów i storpedował wszystkie sugestie w zakresie paktu między PiS i opozycją. W tej sytuacji Ryszard Petru po prostu zwątpił i jakby przestał istnieć, wycofał się ze wszystkich deklaracji i...
Powiedzmy krótko, liderem sceny politycznej jest ścisłe gremium polityczne Platformy Obywatelskiej pod bezdyskusyjnym przewodnictwem Donalda Tuska. To przecież jego obecność we Wrocławiu w okresie przedwigilijnym spowodowała wyjątkowe nagłośnienie protestu w sejmie, protestu o nic. Musiał tu przybyć, by wydać dyspozycje, w myśl których G. Schetyna nie mógłby w ogóle działać.
A Ryszard Petru, tak zabiegający o wrażenie, że to ON jest liderem opozycji, z którym wszyscy będą liczyć się, stał się po prostu marionetką sterowaną sznurkami przez Schetynę. A Schetyna nie może wykonać żadnego ruchu wbrew akceptacji D. Tuska... Jest to taki system mamonatki - z jednej strony uzależnienia od mamony i z drugiej strony - laleczki z twarzą zasłaniającą prawdziwego mocodawcę...
Inne tematy w dziale Polityka