Już prawie rok minie od najazdu oddziałów rosyjskich na suwerenne państwo, jakim jest Ukraina. Władze moskiewskie tłumaczyły to koniecznością "wyzwolenia z nazizmu" sąsiedniego państwa.
Dla nas wszystkich była to dokładnie taka sama agresja, jak ta z 1 września 1939 roku, kiedy to Niemcy postanowili "zrobić porządek" na "wschodnich rubieżach Rzeszy Niemieckiej"...
Niewiele tu zmienia się, bo w obu przypadkach jedynym władcą państwa był nieodwoływalny wódz.
Obecnie jest pewna różnica. O ile w tamtym czasie wódz był nieodwoływalny, to teraz ta "nieodwoływalność" zachowała się już tylko w państwie sowieckim. Owszem, też jest to strój w pełni demokratyczny i prezydenta można sobie wybierać, ale jest to wybór nieodwoływalny.
Oznacza to, że zgodnie z konstytucją Rosji kadencja prezydenta tego państwa trwa wiecznie. I to jest ta podstawowa różnica między demokracjami.
Tylko wiecznie panujący prezydent państwa jest władny zagwarantować dotrzymanie złożonych deklaracji.
W państwach "zachodnich" już tak nie jest a słowo władcy warte jest tylko tyle, ile trwa jego kadencja. Może będzie to tylko jedna kadencja, może dwie - i koniec. Takim partnerom ufać nie można. W odróżnieniu od władzy prezydenta Rosji - która będzie trwać wiecznie...
Myślę, że jest to właściwe przesłanie do przywódców wszystkich pozostałych państw - by nie zawiedli swoich wyborców mimo, że ich kadencja ma się nijak do czasu władzy prezydenta Rosji...
Inne tematy w dziale Polityka