Ostatni piątek lutego był naprawdę przepięknym dniem. Akurat tego dnia odprowadziłem samochód do warsztatu a że było ciepło i słonecznie - wróciłem do domu pieszo. Że jeszcze dzień, dwa temu było mroźnie - miałem na sobie zimową kurtkę.
Nic więc dziwnego, że po dotarciu do domu spociłem się tak bardzo, że musiałem zmienić ubranie. Kilka godzin później, gdy miałem już odebrać samochód z warsztatu, ponownie odbyłem drogę pieszo. Słoneczko świeciło, dmuchał lekki wiaterek - aż chciało się iść.
Gdy odebrałem samochód z warsztatu, zrobiłem duży błąd. Powinienem zdjąć kurtkę i zostawić ją na tylnym siedzeniu. Dość szybko okazało się, że zrobiłem błąd - bo po intensywnym marszu organizm przegrzał się. Spociłem się dość szybko a szczelna kurtka spowodowała, że skroplona para wodna zmoczyła mi plecy. A że miałem jeszcze prawie trzygodzinną drogę przez miasto - co w godzinach szczytu jest normą (średnio prędkość spokojnego rowerzysty) - wyschłem zanim dotarłem do domu.
No i zaprawiłem się. Za dzień czy dwa zrzut flegmy z zatok wymusił konieczność udania się do lekarza. W mojej ocenie mogła to być grypa - tak często dzieje się w sytuacji, gdy spocimy się i nie przebierzemy na czas. A grypa - to przecież choroba wirusowa...
W nocy doszło do podwyższonej temperatury a przy jej zwalczaniu nastąpiło bardzo intensywne pocenie się.
Ważne, że w kilka dni antybiotyk pięknie oczyścił mi zatoki i nagle odkryłem, jak lekko można oddychać.
Są też i minusy, bowiem kilka dni trwało przywrócenie żołądka do życia. W czasie kontaktu z antybiotykami jego pojemność została ograniczona zaledwie do kilku łyków wody i jakiegoś kawałeczka suchara.
Pewien przełom być może zrobił tu czerwony barszcz. Wreszcie coś naturalnego przywróciło funkcjonowanie żołądka, a przy większej możliwość zjedzenia od razu grypa stanęła w odwrocie.
Przede mną jeszcze dwa dni z antybiotykiem a już widzę zdecydowaną poprawę. Grypa powoli odchodzi...
Inne tematy w dziale Polityka