Jeszcze nie tak dawno oglądaliśmy sondaże popularności kandydatów na urząd prezydenta państwa. Sondaże te robiono na grupie około tysiąca osób (raczej więcej niż mniej). Dla mnie sprawa jest oczywista.
Jeżeli badamy jakieś zjawisko, na przykład jakość produktu, to badania statystyczne są przeprowadzone prawidłowo, jeżeli sondaż obejmie przynajmniej sto osób.
Warto jednak zwrócić uwagę, że w tym przypadku mamy do czynienia z faktem dokonanym a ocena dotyczy zadowolenia użytkownika z nabytego urządzenia, względnie jest to opinia użytkowników na temat sprawności urządzenia i jego trwałości w czasie użytkowania.
W takim przypadku wynik głosowania dotyczy cech obserwowalnych i dla każdego nowego nabywcy opinia osób doświadczonych z korzystaniem z urządzenia może mieć decyzję w sprawie ewentualnego zakupu tego właśnie urządzenia...
Inaczej jest w sytuacji, kiedy dotyczy ona deklaracji na temat zachowania się konkretnego człowieka w przyszłości.... i tu następuje przeniesienie intencji sondażu z zadowolenia z użytkowanego przedmiotu na przyszłe zachowanie się człowieka w określonych warunkach, nie do końca znanych przed podjęciem decyzji...
W mojej ocenie takich badań nie można prowadzić, bo dotyczą one zbyt wielu zmiennych. Tu można mówić o sondażu typu "exit pool" - gdzie firma badająca preferencje wyborców pyta uczestników głosowania JUŻ PO DOKONANIU aktu głosowania. W tym przypadku firma prowadząca badanie podaje przypuszczalny wynik wyborów z dokładnością na tyle dużą, że w zasadzie taki wstępny wynik podany w krótkim czasie po zamknięciu lokali wyborczych i jeszcze na długo przed zakończeniem pracy komisji wyborczych może być znacząco zgodny z ostatecznym wynikiem wyborów.
Każde jednak wcześniejsze sugerowanie popularności takiego czy innego kandydata na próbie rzędu tysiąca osób, kiedy w wyborach weźmie udział około 20-30 milionów - jest obarczone ogromnym błędem transformacji z małej grupy statystycznej na ogromną liczbę - w przypadku Polski - około 30 milionów osób uprawnionych do udziału w głosowaniu.
Nie trzeba tu już udowadniać zbyt wiele. Wystarczy, że zorientujemy się - jakie jest nastawienie popularności danego kandydata w gronie naszych znajomych w pracy czy też w bardzo wąskim gronie najbliższej rodziny czy sąsiadów w bloku czy osiedlu zabudowy jednorodzinnej...
Bardzo często jest tak, że nawet, jeśli mamy upatrzonego kandydata, na którego faktycznie zagłosujemy - to lepiej jest tego nie ujawniać w dobrze pojętym interesie własnym.
Często tak jest w przypadku pracy w firmie - gdzie lepiej jest nie ujawniać sympatii politycznej w trosce o pozostaniu w stosunku pracy przez dłuższy czas...
Jeżeli ktoś nie jest jeszcze przekonany - może udać się na dowolny wiec wyborczy w miejscu zamieszkania i zobaczyć na reakcję zebranych, gdy - nawet w celu prowokacji - dobrze wypowie się o kandydacie konkurującej partii politycznej albo źle o kandydacie, który jest gościem takiego wiecu...
Gdyby tam przeprowadzić taki sondaż wyborczy - to można liczyć na niemal stu procentowe poparcie jednych kandydatów przy niemal zerowym poparciu "konkurencji"...
Dlaczego więc nie doszło do wyborów 10 maja, skoro sondaże nie wzbudzały tak radykalnych zachowań ?
Przede wszystkim w rywalizacji brało udział zbyt wielu kandydatów jednego z ugrupowań, podczas gdy konkurujące ugrupowanie miało tylko jednego kandydata.
Tu opinie rozłożyły się - na każdego z kandydatów tej samej strony i jednocześnie, i poparcie dla konkretnego kandydata strony przeciwnej, i poparcie dla partii - której ten jeden kandydat był przedstawicielem.
Gdyby te dwa obozy wystawiły podobną liczbę swoich kandydatów - sądzę, że wynik byłby zbliżony do tego, jaki mamy teraz, w wyborach wyznaczonych na dzień 28 czerwca...
Zmiana terminu wyborów zmieniła także i zasady głosowania. O ile w dniu 10 maja rywalizowały dwa obozy - Zjednoczona Prawica z jednym kandydatem i "oPOzycja" z kandydaturą Małgorzaty Kidawy-Błońskiej oraz wewnętrzni konkurencji tej "oPOzycji" ze swoimi kandydatami - Władysław Kosiniak-Kamysz, Robert Biedroń, Krzysztof Bosak... Świadomie pomijam tutaj pozostałych kandydatów, bo tematem jest sens tworzenia sondaży wyborczych a nie przypominanie historii kampanii wyborczej.
Zgodnie więc z celem przeprowadzenia sondażu wyborczego - ujawniła się słabość kandydata PO w rywalizacji z pozostałymi kandydatami konkurujących ze sobą o prymat lidera opozycji - partii PO i PSL, bo inne partie są tu raczej niewiele znaczące, ale niezbędne w utrzymaniu przewagi nad PiS - w rozumieniu Zjednoczonej Prawicy.
Można było mówić o kampanii wyborczej do czasu, kiedy notowania kandydatki PO spadły poniżej poparcia Władysława Kosiniaka-Kamysza. Na taki policzek wyborczy PO nie mogła sobie pozwolić - i tu wykorzystano argument "demokracji" a nie referendum.
Jarosław Kaczyński przyjął wezwanie ze świadomością, że jest to próba wymiany kandydata na lidera opozycji - bo tylko PO może pełnić taką funkcję, żadne inne ugrupowanie w tym rozdaniu nie może mieć do powiedzenia nic więcej ponad PO.
I tak do głosowania dojdzie w dniu 28 czerwca z tą tylko różnicą, że jedynym kandydatem "oPOzycji" został Rafał Trzaskowski. Dzięki temu "oPOzycja" znowu jest zjednoczona a "tygrysek" wrócił do roli spokojnego, pokojowego kotka bez pretensji o przywództwo w "oPOzycji" - co też ujawniła pani deklarująca się objąć urząd "rzecznika zwierząt"... na początek...
Jakie więc są wyniki tego sondażu ?
Sprawa jest prosta. Walka odbywa się w trybie jeden na jednego i jest tam jakiś procent ryzyka, że prezydentem państwa zostanie Rafał Trzaskowski... No, aby tak się stało, jest to zadanie mediów a sondaże mają w tym pomóc. A czy uda się - zobaczymy.
Sondaże przedwyborcze spełniły swoją rolę i ostrzegły kandydatów partii opozycyjnych w stosunku do większości parlamentarnej, że "opozycja" musi mieć wspólnego kandydata na urząd prezydenta państwa.
To, czy kandydat opozycji wygra z Andrzejem Dudą, jest już poza sondażami przedwyborczymi. Odpowiedź na to pytanie może dać wynik wyborów przeprowadzony w dniu głosowania, ale i tak ostatecznym wynikiem jest komunikat Państwowej Komisji Wyborczej...
Inne tematy w dziale Polityka