Tadeusz Deszkiewicz Tadeusz Deszkiewicz
2901
BLOG

Teatr Telewizji czy teatr w telewizji

Tadeusz Deszkiewicz Tadeusz Deszkiewicz Kultura Obserwuj notkę 6

 

Powtórka świetnego spektaklu „Boulevard Voltaire” skłoniła mnie do refleksji nad specyfiką teatru telewizji i odpowiedzią na pytanie czym on jest, lub czym powinien być.
Gdy stosunkowo niedawno Telewizja Polska zapowiedziała powrót tego – jakże niegdyś popularnego - telewizyjnego gatunku przyjąłem tę informację z ogromnym zainteresowaniem i radością. Pamiętam bowiem czasy, gdy każdy poniedziałek był świętem wielbicieli prawdziwej sztuki teatru. Wprowadzenie do kolejnych premier miał zawsze wybitny znawca tematu z których najbardziej zapamiętałem krytyka teatralnego i erudytę prof. Stefana Treugutta i jego fascynujące  wstępy do spektaklu, który za chwilę miał się rozpocząć.
Czym jednak tamten teatr sprzed kilkudziesięciu lat różnił się od dzisiejszych widowisk. Co powodowało, że każdej premierze poniedziałkowego teatru towarzyszył  dreszcz emocji? W tamtych czasach były to spektakle grane od początku do końca „na żywo”, ale tak bywa i dziś. Zasadnicza różnica polegała na zupełnie innym podejściu do przestrzeni scenicznej.  W telewizyjnym studiu budowano całkowicie inne dekoracje do każdej sceny. Niekiedy było ich nawet sześć, osiem pomiędzy którymi przemieszczali się aktorzy. Nierzadko,  w niebywałym tempie, musieli zmieniać kostiumy i charakteryzację. Powodowało to z jednej strony nerwową atmosferę, z drugiej zaś niebywałą satysfakcję aktorów, którzy w poniedziałki stawali przed artystycznym wyzwaniem, całkowicie odmiennym od teatralnej codzienności lub planu filmowego.
Czuję się o tyle upoważniony by opowiadać o teatrze telewizji „od kuchni” bo miałem ogromne szczęście grać w kilku spektaklach dawnego Teatru Telewizji, w towarzystwie plejady gwiazd tamtego okresu. A była to połowa lat sześćdziesiątych XX wieku, kiedy telewizyjny teatr miał trzy oblicza. Pierwszym z nich był poniedziałkowy spektakl w którym królowały arcydzieła dramatu, drugi  - czwartkowy Teatr Sensacji (m.in. Stawka większa niż życie), wreszcie kryminalna Kobra (z klasyką gatunku - Conan Doyle,  Agata Christie) która pojawiała się zamiennie ze wspomnianym wieczorem sensacji. Teatr miał także swoje miejsce przed południem. Emitowano wówczas (także na żywo) programy dla dzieci i młodzieży. W paśmie poświęconym literaturze realizowano spektakle oparte na obowiązującym kanonie lektur. Choćby „ABC” Elizy Orzeszkowej w którym jako dziecko miałem szczęście – wystąpić obok Marty Lipińskiej, Tadeusza Bartosika i Zbigniewa Zapasiewicza.
W czasie gdy poznawałem od środka specyfikę teatru telewizji wszystkie spektakle emitowane były ze studia na Placu Powstańców. Większość z nich nie mogła być rejestrowana, ponieważ niedoskonałe jeszcze urządzenia zapisujące (tzw. telerecording, a później ampex) dawały ponoć zakłócenia w emitowanym sygnale. Tak więc dla celów archiwalnych nagrywane były próby generalne, by wieczorna emisja mogła odbyć się bez technicznych przeszkód.
Spektaklem, który najbardziej zapamiętałem, bo miał dla mnie dość dramatyczny przebieg była „Stara cegielnia” Jarosława Iwaszkiewicza. W poprzedzającą emisję niedzielę, podczas chłopięcej bójki,  złamałem dłoń. Zapowiadało się, że będę przyczyną odwołania spektaklu. Grałem dość dużą rolę, której część wymagała fizycznej sprawności (m.in. wspinanie się po drabinie). Ze strachem poinformowałem o wydarzeniu reżysera Stanisława Brejdyganta, który - nie mając innego wyjścia – zdecydował, że wystąpię z ręką w gipsie. Tak też spektakl został zarejestrowany podczas generalnej próby. Jednak pomiędzy próbą  a wieczornym spektaklem, pomimo zakazu lekarza, zdjąłem gips by nie wprowadzać do widowiska obcego elementu. Ból był straszliwy, ale adrenalina nieco go uśmierzyła. Gdy na monitorze zobaczyłem profesora Treugutta zdałem sobie sprawę, ze nie pamiętam tekstu dialogu którym rozpoczyna się sztuka. Dopiero gdy – wepchnięty na plan przez inspicjentkę – znalazłem się przed siedzącym przy piecyku Tadeuszem Fijewskim pamięć wróciła. Ten koszmar pamiętam do dziś, ale pozostały niezwykłe wspomnienia grania w teatrze telewizji z tak wybitnymi aktorami jak Tadeusz Fijewski, Ludwik Pak, Zdzisław Maklakiewicz, Mariusz Dmochowski, Gustaw Lutkiewicz, Danuta Nagórna czy Maria Żabczyńska.
Ale pamiętam także zabawne sytuacje w żywym Teatrze Sensacji – teatralnej wersji „Stawki większej niż życie”. Jedną z nich była ostra wymiana zdań pomiędzy Emilem Karewiczem (Brunnerem) i Stanisławem Mikulskim (Klossem), po której jeden z nich trzasnął „pancernymi” drzwiami w bunkrze w którym się znajdowaliśmy, a ściana „betonowego” bunkra ( w rzeczywistości drewniana zastawka) zaczęła się kołysać nieomal nas nie przygniatając.
 
                Wspomnienia oddaliły mnie od zasadniczego tematu, a więc od tego co różni to, co dziś nazywamy Teatrem Telewizji od jego doskonałego pierwowzoru.
Dziś „żywy” teatr telewizji to w dużej części przeniesienia spektakli granych w tradycyjnej przestrzeni teatralnej. Tu zmiana scenicznego planu może nastąpić dopiero po przerwie lub odpowiednio długiej dokrętce filmowej, czy muzycznym intermezzo.
 Podobnie jak kiedyś mamy okazję oglądać najwybitniejszych aktorów, a jednak inaczej patrzymy na kolejne premiery – spektakle, które przecież na co dzień możemy obejrzeć w ścianach dramatycznych teatrów. Druga grupa tego co dziś nazywamy teatrem telewizji to sfilmowane dzieła przeznaczone pierwotnie dla teatru. To już znacznie bardziej przypomina telewizyjny film, a różni się od niego przede wszystkim doborem repertuaru i maestrią aktorów.
Z przyjemnością siadam przed telewizorem w poniedziałkowe wieczory, ale to nie jest Teatr Telewizji, tylko teatr w telewizji, a to zasadnicza różnica. Być może kiedyś doczekamy, że znowu zaczną powstawać spektakle teatru stworzonego ponad pół wieku temu przez Józefa Słotwińskiego i Adama Hanuszkiewicza.
 
Tadeusz Deszkiewicz

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Kultura