Inflacja i drożyzna to nie to samo.
Choć obie wywołują wzrost cen, inflacja i drożyzna są zupełnie odmiennymi zjawiskami. Różnicę łatwo pokazać na przykładzie zachowania monopolisty.
1. Inflacja
Jeśli popyt na paliwa zacznie nieustannie rosnąć PKN Orlen podniesie ceny. To konieczne aby utrzymać poziom zapasów a przy okazji zwiększy zyski. Osłabienie popytu poprzez np. podniesienie stóp procentowych przyhamuje wzrost sprzedaży a ceny się zatrzymają.
2. Drożyzna
Z uwagi na przyczyny jakie ją wywołują można wyróżnić dwa rodzaje :
A. Wtórna
Pojawić się może kiedy popyt na paliwa zacznie spadać. Pomimo tego trzeba zapewnić pokrycie kosztów więc ceny znowu muszą wzrosnąć. Jednak w tej sytuacji podniesienie stóp procentowych trudno uznać za dobry pomysł. Dodatkowe osłabianie popytu wzmocni przyczynę kłopotów i może jeszcze pogorszyć sytuację. Stopy raczej należałoby obniżyć i ewentualnie poczekać aż wzrost cen się zatrzyma.
B. Pierwotna
To sytuacja kiedy przy zrównoważonych popycie i podaży wzrośnie cena ropy. W ślad za nią zdrożeć muszą i paliwa. Trudno z tym walczyć - bank centralny nie ma wpływu na przyczynę, może jedynie łagodzić skutki redukując stopy. Pomóc może również interwencja rządu w postaci obniżki podatków co zmniejszy koszty i osłabi nacisk na podnoszenie cen.
Tak więc inflacja to wzrost cen wywołany rosnącym popytem a drożyzna malejącym lub bez związku z nim.
W skali całej gospodarki te dwa zjawiska występują równocześnie jasne więc jest, że w zawieranych transakcjach któreś z nich dominuje.
Aby inflacja mogła się rozwijać potrzebna jest stała przewaga popytu nad podażą. I to wszystko. Z drożyzną jest zupełnie inaczej. Tu do rozwoju wystarczy impuls w postaci - zostając przy tym przykładzie - wzrostu cen ropy. Dalej żyje już swoim własnym życiem. I tak - zmiana kosztów transportu wymusi kolejne podwyżki cen. Możliwe jest również sprzężenie zwrotne : droższe paliwa to mniejszy popyt więc cena znów w górę co ponownie zmniejsza sprzedaż i wymusza kolejną podwyżkę itd. Ponadto droższe paliwa to mniej wydatków na inne potrzeby. Obok może się więc pojawić echo w postaci drożyzny wtórnej tam gdzie zakupy się zmniejszą.
Tak dostajemy efekt kuli śnieżnej wywołanej przez dwa rodzaje wzajemnie napędzającej się drożyzny, a dokładniej przez rozprzestrzeniający się na kolejne transakcje obiektywny przymus podnoszenia cen. Ten toksyczny okres jest cechą obu jej rodzajów i trwa tak długo aż pokrycie kosztów zostanie zapewnione. Dopiero później przymus zamienia się w możliwość uzyskania lepszej ceny, do głosu dochodzi obawa przed konkurencją , utratą udziałów w rynku i zaczyna się okres hamowania.
Nasuwa się oczywiście pytanie o współczynnik wzrostu cen. Czy wskazuje na dominację inflacji czy drożyzny? Jak to ocenić?
Przydatnym narzędziem jest tu obserwacja pieniądza. W przypadku inflacji rosnący popyt skutkuje wzrostem ilości i wartości zawieranych transakcji przy czym wartość rośnie szybciej. Z kolei wzrost cen kiedy popyt się nie zmienia lub zmniejsza zawsze wywoła spadek ilości transakcji. Ich wartość co najwyżej pozostaje ta sama gdy rozwija się drożyzna pierwotna a maleje w przypadku wtórnej.
Reasumując - dominacja inflacji skutkuje zwiększaniem produkcji pieniądza a drożyzny - zmniejszaniem. Stosownie do tego należy w razie potrzeby odpowiednio interweniować starając się aby ilość pieniądza co najmniej nie malała. Potrzebne dane nie są problemem. Te w kasach fiskalnych w zupełności wystarczą. Można tez wprowadzić wirtualne - naliczane ale nie pobierane - podatki : wartościowy i jednostkowy które jako wprost proporcjonalne do zmian wartości i ilości transakcji dadzą potrzebne informacje.
Walka ze wzrostem cen wywołanym przez inflację jest prosta. Osłabienie przyczyny czyli zbyt silnego popytu załatwia sprawę. Drożyźnie wtórnej z kolei stosunkowo łatwo zapobiec. Słabnięcie popytu zwykle powoduje najpierw zahamowanie wzrostu cen a następnie deflację. Na reakcję jest więc sporo czasu. Problemem jest za to drożyzna pierwotna. Wymaga bowiem bardziej precyzyjnego postępowania. Wzrost cen przy zrównoważonych popycie i podaży jest wymuszony a więc nieunikniony. W pierwszym, toksycznym okresie można w zależności od oceny sytuacji wzmacniać popyt lub/i obniżać podatki licząc na jego skrócenie. Można też czekać ale podniesienie stóp procentowych w tym czasie nie ma sensu. Następny ruch to określenie momentu kiedy popytu wystarczy aby wymuszanie pokrycia kosztów mogło zostać zaspokojone. Dopiero teraz aby skrócić okres hamowania cen można zacząć osłabiać popyt. Oczywiście w praktyce ten trochę matematyczny obraz sytuacji nie wystarczy. Transakcje odbywają się w naszych głowach, więc uwzględnić należy również czynnik psychologiczny. Jeśli ceny rosną preferencje zakupowe się zmieniają co może zacierać obraz sytuacji a popyt odłożony opóźnić reakcję. Jest to jednak jedynie problem techniczny który można rozwiązać obserwując transakcje połączone w grupy. Znaczenie mają też kursy walut. Nie jest więc łatwo poruszać się w tym gąszczu zmiennych. A co się stanie gdyby tak nic nie robić?
Przy braku interwencji zadziała mechanizm samoczynnego powrotu na ścieżkę wzrostu. Zarówno towar jak i firmy nie znikają z rynku przy zerowym popycie. Zawsze jakiś zostaje i zaczyna się odkładać co w pewnym momencie doprowadzi do przywrócenia inflacji. Tyle tylko, że eliminacja części transakcji ma charakter trwały i budowanie wzrostu zaczynać trzeba od nowa.
Inne tematy w dziale Gospodarka