Tekst ten stanowi co prawda rodzaj kanibalizmu, gdyż stanowi fragment notki już zamieszczonej na tym blogu (http://dawidowicz.salon24.pl/416082,co-nieco-o-znanych-postaciach-ii-rp.), ale ciekawostka w nim opisana pozostała praktycznie niezauważona. A moim zdaniem warta jest przypomnienia. Oraz zapamiętania.
A zatem.
Ale literat musi mieć talent: jak go nie ma, to nic tego niezbędnego elementu nie zastąpi. „Ikac" [Ilustrowany Kurier Codzienny] wiąże mi się najbardziej z Konstantym Srokowskim. Był on już za życia zapomniany; nikogo prawie nie widywał, siedział całymi dniami u siebie, w gabinecie po sufit wypełnionym książkami. Byt to człowiek niezwykle oczytany, szalenie wykształcony, który olśniewał mnie erudycją oraz znakomitą znajomością łaciny i greki i całej antycznej literatury i sztuki. Pisał zawsze anonimowo, więc wydanie jego pism jest niemożliwe. Wyglądał na Sokratesa ze swoją długą, siwą, starannie uczesaną brodą i ironicznym uśmiechem, błąkającym się na wargach. Odczuwał dla „Ikaca" największą pogardę: nigdy w redakcji się nie zjawiał, tylko jakiś goniec przychodzi! do niego po artykuł, zabierał go i raz na miesiąc przynosił mu czek. Srokowski pisał artykuły filozoficzne, polityczne, naprawdę intelektualne, ale nigdy ideologicznie o polityce nie pisał, zwłaszcza o polityce bieżącej, polskiej, personalnej; w rozmowach oceniał politykę polską jako nierealną, wyśmiewał się zarówno z planów międzymorza, przedmurza, jak i z planów federacyjnych; co do Piłsudskiego, to mówił mi po jego śmierci, a w parę miesięcy przed swoją własną, nagłą śmiercią na serce, w Truskawcu: „Bez Piłsudskiego pisanie mnie jeszcze bardziej nudzi. Piłsudski pozostawił jakąś pustkę, a dzisiaj po nim nie ma w Polsce nic i nikogo". Prawie dosłownie to samo usłyszałem z ust Nowaczyńskiego. Piłsudski miał jakiś talent hipnotyczny, któremu wszyscy ludzie jego pokolenia ulegali, nawet gdy go krytykowali lub nie mieli do niego przekonania. Głównym okresem aktywności Srokowskiego był okres wojny 1914 roku, kiedy byt generalnym sekretarzem NKN [przypis], głównego przedstawiciela orientacji austrofilskiej i popierającego Legiony i Piłsudskiego, choć osobiście zarówno konserwatyści, jak i demokraci Srokowskiego woleli Sikorskiego od Piłsudskiego, ale byli na tyle wyrobieni, że zdawali sobie sprawę z różnicy kalibru obu tych ludzi. Wszelako inny wypadek ze wspomnień Srokowskiego zainteresował mnie o wiele bardziej niż to, co mówił o Piłsudskim.
„Panie prezesie - powiedziałem mu kiedyś (każdy Polak jest panem prezesem!) - dlaczego pan nie chce za nic powrócić do czynnej polityki?" „Jaką mam trybunę?” - żachnął się Srokowski. – „Dla kogo piszę? Po co? By naczelnik poczty w Trembowli miał temat do pogaduszki z panem aptekarzem przy kufelku piwa? Co to za czytelnicy? A poza tym, nie poznałem się na Leninie, którego los był przez chwilę w moich rękach". Jakim cudem, jak to było możliwe? - zapytałem cały podniecony – Niech mi pan to opowie! - I Srokowski mi opowiedział.
Więc było to tak... - zaczął, mrużąc omal figlarnie oczy i marszcząc brwi na jowiszowej twarzy - ...w Krakowie prawie nikt nie znał rosyjskiego. Byłem jednym z tych arcyrzadkich wyjątków. Emigranci rosyjscy odwiedzali mnie więc, gdy mieli jakieś trudności, bo mogli się ze mną dogadać, a policja, czysto polska, choć nominalnie austriacka, choć bardzo praworządna i liberalna, z reguły nie miała do emigrantów rosyjskich, obojętne jakiej maści i tendencji, żadnego zaufania. Byłem przy tym posłem do parlamentu wiedeńskiego i miałem tytuł Hofrata,czyli radcy dworu: to było mniej niż tajny radca, który dawał prawo do „ekscelencji", ale zawsze coś. Więc któregoś dnia, w 1913 roku, zjawił się u mnie rosyjski emigrant (Srokowski wymienił jego nazwisko, ale dzisiaj tego nazwiska nie pamiętam) i cały w ukłonach, lansadach, kurbetkach, powiedział: „Panie radco dworu, przybył tutaj do Krakowa, a potem zamieszkał w Poroninie, koło Zakopanego, mój stary znajomy, emigrant rosyjski, Lenin. Starszy już, schorowany, ubogi człowiek. Cichy, spokojny, skromny, do rany przyłożyć. Mól książkowy, cały dzień tylko czyta albo pisze. O, wyłącznie dzieła naukowe, filozoficzne, o filozofie niemieckim Marksie, który umarł 30 lat temu. I niech pan Hofrat raczy sobie wyobrazić, że teraz nagle policja chce go wysiedlić; wyobraziła sobie, że ten stary bzik, trochę wariatuńcio, ale zacny, poczciwy, jest groźnym rewolucjonistą! Dokąd ten biedak, który nie ma grosza przy duszy, który poza starą żoną, też niedołężną, nie ma żadnej rodziny, żadnych znajomych czy przyjaciół, dokąd ma się udać? A w Poroninie znalazł jakichś dobrych ludzi, którzy go przygarnęli, i u których darmo mieszka. Panie radco dworu, panie Hofracie,niech się pan zlituje nad tym nieszczęsnym Leninem. Wpływy pana są potężne, policja się z panem liczy: jestem przekonany, że jedno słówko od pana radcy dworu do szefa policji w Krakowie uratuje mego znajomego, będzie on panu dozgonnie wdzięczny i wobec pana zobowiązany. Litości, panie radco dworu, jedno tylko słówko od pana, i Lenin z żoną ocaleją od śmierci głodowej..."
Nie słyszałem nigdy o Leninie - ciągnął Srokowski - ale znałem mego rozmówcę od lat i uważałem go za uczciwego człowieka. Oczywiście, ani mi w głowie było zapraszać emigranta rosyjskiego do mego mieszkania. Rzekłem więc Rosjaninowi: „No dobrze, niech pan powie temu, jak mu tam, aha, Leninowi, by zjawił się jutro o 11 rano w kawiarni tej a tej, na pięterku; ja tam rano chodzę na kawkę ze śmietanką i rogaliki, by przejrzeć gazety. Niech pana protegowany się tam z panem zjawi, zobaczymy, czy da się coś dla niego zrobić". Moskal rozpłynął się w podziękowaniach i poleciał zawiadomić Lenina, gdzie i kiedy ma się stawić...
I jakie wrażenie zrobił na panu Lenin? - zapytałem.
Właściwie żadne - odparł Srokowski - w każdym razie nudziarza. Był mały, brzydki, niepozorny, właściwie żaden. Nie mówił słowa po polsku. Kłaniał się mi aż do ziemi. Postanowiłem go przepytać. Pytałem, co myśli o sprawie irlandzkiej, wówczas bardzo napiętej, o Indiach, o wyścigu zbrojeń, o sprawie polskiej. Na wszystkie pytania odpowiadał: marksizm to załatwi. Robił wrażenie człowieka z wytrychem. Tym wytrychem był marksizm. Żaden ksiądz nie mówi tak nabożnie o Piśmie Świętym, jak on o marksizmie. Próbowałem z nim o Marksie dyskutować, ale bez powodzenia. Powtarzał w kółko: Marks to przewidział; Marks o tym pisał, Marks dał na to odpowiedź. Marks... Marks...Marks...
Znudziła mnie ta rozmowa - kontynuował Srokowski - a sam Lenin wydał mi się małym, tępym, ale nieszkodliwym agitatorem, półinteligentem i frazesowiczem, a nie człowiekiem akcji. Zaakcepto-wałem tezę, że jest nieszkodliwy! No dobrze, powiedziałem obu Rosjanom, pójdę do szefa policji i powiem mu, że moim zdaniem można pana w Poroninie zostawić. Na to Lenin omal padł na kolana przede mną i zaczął mi dziękować już po niemiecku, którym to językiem władał doskonale. Tytułował mnie Herr Hofrata także Exzellenz. Kłaniając się dalej wpół, zniknął za drzwiami. Rzeczywiście, nazajutrz poszedłem do dyrekcji policji w Krakowie, której szefa znałem od dawna. Gdy ten mnie przyjął, opowiedziałem mu o spotkaniu z Leninem i o naszej rozmowie. Dodałem, że moim zdaniem, ten Lenin to tępy półinteligent, który tylko wykuł Marksa na pamięć, ale wygląda naprawdę na nieszkodliwego cymbała i nudziarza. Można go zostawić w Poroninie...
„Cieszę się, że słyszę taką opinię od takiego znawcy Rosji i spraw rosyjskich, jak pan radca dworu - odparł szef policji. - Ja go osobiście nie przyjąłem, ale moi ludzie dali mi podobne opinie. Ale ten Lenin jest poszukiwany przez rosyjską policję jako bardzo niebezpieczny wichrzyciel, agitator i rewolucjonista..."
„Kogo policja rosyjska nie podejrzewa? - wtrąciłem. - A poza tym, co to nas obchodzi? To ich kłopot, nie nasz. Zostawcie tego Lenina w Poroninie gdyby się okazało, że bruździ, zawsze będzie czas go wysiedlić!"
„Pan radca dworu, jak zawsze, ma rację - powiedział szef policji. - Postawię wniosek do ministerium, by Leninowi pozwolono przyznać czasowy pobyt w Poroninie, każdej chwili do odwołania. Oczywiście w moim raporcie wspomnę o uwagach pana radcy dworu. Moje uszanowanie panu Hofratowi,padam do nóżek, całuję rączki".
Tak - kończył Konstanty Srokowski - ani jednej sekundy nie przeszło mi przez głowę, że patrzę na człowieka, który zmieni dzieje świata. Nie poznałem się na Leninie. Więc jak mogę teraz wracać do polityki? Miałem los świata w ręku: gdyby Lenina wyrzucono z Galicji, kto wie, co by się z nim stało, czyby wyżył, czy policja rosyjska nie położyłaby na nim łapy? A tak przesiedział dwa czy trzy lata spokojnie w Poroninie.
(Całość w zbiorze wspomnień Wacława A. Zbyszewskiego zatytułowanych "Gawędy o ludziach i czasach przedwojennych")
Przypis
NKN - Naczelny Komitet Narodowy powstał 16 sierpnia 1914 roku w Krakowie z połączenia istniejącej od 30 listopada 1913 roku Komisji Skonfederowanych Stronnictw Niepodległościowych, której głównymi działaczami byli Józef Piłsudski, Ignacy Daszyński, Witold Jodko-Narkiewicz, Władysław Sikorski, Walery Sławek, Hipolit Śliwiński i Leon Wasilewski. Głównym celem Komitetu było doprowadzenie do utworzenia monarchii austro-węgiersko-polskiej. Koncepcja nowego państwa nie obejmowała jedynie Galicji, ale również zabory niemiecki i rosyjski, co spotkało się ze sprzeciwem Niemców – głównego sojusznika Austro-Węgier i wywarło wpływ na późniejsze działania Austriaków wobec polskich struktur.
Z historycznego punktu widzenia największym sukcesem Komitetu było powołanie do życia w dniu ukonstytuowania się NKN, Legionów Polskich, które miały powstać u boku armii austriackiej. Polityczny żywot Naczelnego Komitetu Narodowego nie był zbyt długi, a funkcjonowanie obarczone ciągłymi konfliktami. Już 5 września jego poleceniom nie podporządkował się Józef Piłsudski, który chwilowo postawił na współpracę z Niemcami. Wkrótce potem organizację opuściły środowiska endeckie, którym nie podobał się zbyt mało narodowy charakter tworzonych oddziałów wojskowych. Pomimo rozbieżności Piłsudski pozostał w strukturach NKN, jednak w 1915 roku doszło do konfliktu przyszłego marszałka z szefem departamentu wojskowego Władysławem Sikorskim. Sikorski był wierny opcji procesarskiej, natomiast Piłsudski sprzeciwiał się dalszemu werbunkowi do Legionów w związku z dwuznacznym stanowiskiem cesarstwa w sprawie polskiej. Konflikt Piłsudski-Sikorski trwał, z różnym nasileniem, do śmierci marszałka już w niepodległej Polsce. W kolejnych latach w Komitecie doszło do kolejnych podziałów wewnętrznych, które doprowadziły do utraty jego znaczenia. Likwidacja NKN nastąpiła w 1917 roku w momencie ustanowienia Rady Regencyjnej.
Inne tematy w dziale Kultura