I kolejna niekonsekwencja.
Czyli wpis.
Przykład poezji p. Beaty Obertyńskiej z czasów, gdy walec postępu nie dojechał do momentu,
w którym nawet "okna życia" przeszkadzają międzynarodowej bandzie nikczemników w ich geszeftach
Nazwisko Beaty Obertyńskiej nic, rzecz jasna, nie mówi powojennym polskim ofiarom doszczętnie zreformowanej edukacji, natomiast jeśli którejś z tych ofiar zachciałoby się dowiedzieć, kto zacz, to w Wiki jest sporo danych. Odsyłam zatem.
A ów wiersz nosi tytuł POŚMIECIUSZEK
................................................................................................................
Pewien londyński śmieciarz
raz, gdy kubły wymiatał,
usłyszał pod pokrywą
bezradny miauk kociaka.
„Dzieciska go zamknęły,
albo sam wlazł, czy wleciał...
Żywe stworzenie. Szkoda...”
— pomyślał sobie śmieciarz.
Zdjął pokrywę. Smród z głębi
ciężką dźwignął się warstwą,
kwaśno-słodko — zatęchłe...
Lecz kota na lekarstwo!
A przecie miauczy. W śmieciu
z dna blaszanej studzienki,
Miauk —? nie miauk? Głos nie koci
choć po kociemu cienki.
„Ależ się, głupi, wgrzebał!
Gdzieś na samo dno kubła.
Nie można go zostawić.
Trza biedaka wydłubać”...
Więc stosy brudnych gazet,
puszki, szkło, — jak się zdarzy, —
lepkie i zapleśniałe
łupy, odpadki jarzyn,
rude żużle i popiół,
suchy bukiet czy szmata...
Zresztą — wiadomo! Śmiecie!
Najgęstsze fusy świata.
Nagle — aż zlodowaciał.
Aż mu zaparło oddech.
W kuble coś się ruszało...
Kot? Nie kot. Noworodek!
Wśród łup i zgniłych cytryn,
zadławione popiołem,
gmerało się na oślep
w gazecie tylko. Gołe.
Mokre jeszcze. Zaledwie
parę godzin na świecie,
jak odpadek — jak ochłap
ciśnięte między śmiecie.
Cud że mogło w ogóle
skwierczeć — choć mdło i skąpo.
Za miasto by inaczej
wyjechało. Na kompost.
Tymczasem — miało szczęście!
Śmieciarz wyjął je z kubła,
pootrząsał z popiołu,
otarł, owinął w kubrak
i z purpurowej budki
za własne trzy peniaki
zadzwonił gdzie należy.
(Numer taki a taki).
Przyjechali. Spisali.
Wypytali a potem
z nieszczęsnym zawiniątkiem
odjechali z powrotem.
………………………………………………
Niedługo potem, w hallu
jednego ze szpitali,
jak zwykle w dni odwiedzin
ludzie w ogonku stali,
czekając, by drzwi szyba
dzwonka głosem przecięta,
dała się im rozpłynąć
po salach i po piętrach.
Lecz któż to — wygolony,
w odświętnym garniturze —
dzierży z taką powagą
bukiet w bibułce? (Róże).
Chrząka, poprawia kołnierz,
(krawat go widać drażni),
starszy, chudy człeczyna,
namaszczony i ważny...
A to śmieciarz. Z wizytą.
Do podrzutka? A, jakże?
Okazać małej serce,
bo któż je jej okaże?
żeby jak inne dzieci
gościa miała i ona.
żeby jej nikt nie wytknął
że sroce z pod ogona...
Sroce? Pliszce? Kukułce?
Tego już nikt nie zgadnie.
A przecie los wygrała!
Właśnie tam — w kuble na dnie!
Bo sześć pensów na tydzień
aż do jej pełnolecia
łożyć na małą znajdę
podjął się każdy śmieciarz.
(Londyn wielki... Brud codzień
urósłby po latarnie,
jasne więc że śmieciarzy
zatrudnia całą armię)
Tedy ziarnko do ziarnka,
tedy penik przy penie,
„sporo funtów na tydzień
zbierze się” — ktoś ocenił,
otworzy się rachunek,
komitet się zawiąże,
i będzie nad tym czuwał
i będzie wszystkim rządził:
żeby pewna opieka,
żeby szkoła najlepsza,
potem jakiś fach w rękę
— bo komuż fachu nie trza? —
I tak to Pośmieciuszka
z dna kubła i z dna biedy,
wyprowadzą dustmeni
na najprawdziwszą lady,
i tylko zaznaczają
że byłoby im miło,
gdyby jej „Dust” na imię
na ich pamiątkę było...
Pewnie na zakończenie
z wszech miar by należało,
zatrzasnąć rzecz na klamrę
morału i banału,
podniośle, bujnie, szumnie
poklaskiem uczcić cnotę,
zło potępić... Wiem. Czuję.
Ale to kiedyś potem...
Ostatecznie prywatną
czyjąś sprawą zostaje,
od czego włos mu cierpnie,
od czego serce taje
i czy mu jasna szala
tamtą — ciemną — przeważy.
Na razie: zdrowie Znajdy
i londyńskich śmieciarzy!
Inne tematy w dziale Kultura