Wobec prozaicznego faktu, iż nie muszę odreagowywać powyborczego wstrząsu anafilaktycznego, proponuję ciekawostkę historyczną autorstwa Jana Obsta, historyka, redaktora i wydawcy wileńskiego w czasach przed II wojną światową. Tekst który zamieszczam, został opublikowany w pierwszym numerze z 1939 r. tygodnika „Prosto z mostu” i był zatytułowany „Jak carowie zeskamotowali herb szlachcicowi polskiemu”.
Więcej informacji o Autorze pod linkiem:
https://www.google.pl/gfe_rd=cr&ei=5eJAVMSaIImh8wfS5ID4Cw&gws_rd=ssl#q=Jan+Obst
Dodaję do oryginalnego tekstu jedynie trzy własne przypisy, gdyż poza godną pozazdroszczenia przejrzystością merytoryczną, jest on również napisany piękna polszczyzną (ortografię Autora pozostawiłem bez zmian).
„Niezbyt dawno, w wystawie sklepowej jednej z księgarń rosyjskich (oczywiście emigracyjnych) wpadła mi w oko „Historia Domu Romanowych". Wprawdzie sam temat mnie mało interesował — uwagę moją zwróciła okładka książki, na której wyobrażony był „Gryf" z tarczą na piersi. Sam Gryf dość poprawny w rysunku, według utartych zasad heraldyki — natomiast tarcza okropna, okrągła, kształtu niby bizantyńsko - tatarskiego, widocznie później dodana, nie harmonizująca z całością. Ma to być herb osobisty Domu Romanowów. Skąd bojarowie Romanowowie posiedli ten herb?
W nadziei dowiedzenia się czegoś bliższego, nabyłem książkę — zostałem jednak mocno rozczarowany: o tym, co mnie interesowało ,nie znalazłem tak dobrze, jak nic. Gdy się jednak człek zaweźmie, to ostatecznie trafi po nitce do kłębka. Poniżej pragnę podzielić się z czytelnikami moimi, zresztą całkiem przygodnymi badaniami na temat pociesznej historyjki, jak carowie zeskamotowali [1] herb szlachicowi polskiemu. To, co za Długoszem powtarza poczciwy ,stary Bartosz Paprocki, jakoby „Klejnot Gryf przyniesion z Dacji" jest oczywiście taką samą bajeczką, jak to, że „klucze papieskie" pierwszy nosił w herbie Noe, że „Korab" pochodzi od Neptuna, „Trąby" od Hieroboama pierwszego Sędziego" ,zaś „Orzeł biały" od „Dariusza, króla perskiego".
Heraldyka jest to nauka średniowieczna, kolebką jej zaś był Zachód, w pierwszym rzędzie Francja. Do Polski przybyła stosunkowo dość wcześnie, dzięki naszym licznym stosunkom z Zachodem (Bolesław Chrobry, Kazimierz Odnowiciel i t. d.). Rozpowszechniła się szeroko, dzięki przywiązaniu szerokich mas szlacheckich do swych „klejnotów rodowych", z punktu naukowego nigdy jednak zbyt poważnie traktowana nie była. Niemałe zamieszanie wprowadzała szlachta, dzięki swej próżności pragnąca rody swe i herby wyprowadzać co najmniej od prarodzica Adama, bóstw greckich, królów rzymskich i t. p. Bądź co bądź wschodnia granica Polski była też przez wieki całe granicą zasięgu kultury zachodniej, a co zatem idzie, także heraldyki. Litwa nie znała herbów, nie posiadała nawet godła państwowego. Tak zw. „Pogoń" była pierwotnie tylko pieczęcią wielkoksiążęcą. W wiekach średnich, gdy umiejętność pisania mało była rozpowszechniona, zastępowano podpis własnoręczny — pieczęcie, która była zarazem jak gdyby prymitywnie wykonanym portretem danej osoby, coś w rodzaju naszych dzisiejszych fotografij w paszportach i innych dokumentach. Tradycyjnie przedstawiano: królów siedzących na majestacie, książąt — konno, zwykłą szlachtę zaś w zbroi, pieszo. Taką pieczęcią wielkoksiążęcą była też pierwotnie „Pogoń", później dopiero przez Witolda podniesiona do godności herbu państwowego i przez Jagiełłę połączona z Orłem polskim. Że bojarzy litewscy nie posiadali swych herbów i otrzymali je dopiero w Horodle, drogą adoptacji przez szlachtę polską, jest faktem powszechnie znanym.
I znów przez całe wieki granica wschodnia Rzeczypospolitej była granicą zasięgu kultury zachodniej. Moskwa nie miała szlachty, w pojęciu zachodnim, nie znała też herbów, prócz godła państwowego ,orła dwugłowego, bezprawnie i bezceremonialnie przez carów przeniesionego z Bizancjum. Nie mieli też oczywiście swego herbu bojarzy Romanowowie, ani przed wstąpieniem na tron carski, ani po tym. Dopiero Piotr I, reformując Rosję na modłę zachodnią, postanowił też swym bojarom i „dworzanom" nadać herby zachodnie. Nie zabiegał on jednak o jakieś adoptacje, odrzucając z butą barbarzyńcy wszelkie wiekami ustalone formy. Po prostu sprowadzono z Niemiec, Francji, Anglii kilka podręczników heraldyki i dano bojarom gotowe wzory do wyboru, przy czym jednak zmieniano w sposób najdowolniejszy niektóre szczegóły, łączono części kilku herbów w jedną bezsensowną całość, nie troszcząc się o ich historyczne i symboliczne znaczenie, byle choć powierzchownie zatrzeć ich pochodzenie, zatrzeć ślady zbyt widocznej kradzieży. W rezultacie takiej reformy powstał „bałagan" nieopisany, ale car, który istotnie miał większe zmartwienia, rozkazał „byt’ po siemu" („niech tak będzie"). Któż by mu się sprzeciwił? Bojarzy rosyjscy pojęcia o tych sprawach nie mieli, traktując je jako wymysł szatański; na dworze carskim roiło się wprawdzie od cudzoziemców, ale byli to w ogromnej większości ludzie „podlejszej" kondycji, jeżeli zaś zdarzył się jakiś szlachcic zachodni, to z pewnością z gatunku „chevaliers d'industrie", a tych cała Rosja nic nie obchodziła, z wyjątkiem jedynie rubli rosyjskich.
W ten sposób powstała i utrwalona została „szlachta" rosyjska ,stanowiąca swego rodzaju unicum i do ostatnich czasów traktowana przez kalendarz gotajski z największą rezerwą. Co jednak w tym wszystkim najciekawsze, że przy tym masowym rozdawnictwie herbów „przeoczono" osobę najważniejszą—przeoczono samego cara i ród Romanowych. Czy było to jedynie „przeoczenie", czy też był w tym cel ukryty? Na zachodzie szlachectwo nie było czymś bezistotnym, było ono synonimem wolności, zaś herb widocznym tej wolności godłem. Toteż Jagiełło, zgadzający się na przyjęcie przez swych bojarów herbów szlacheckich tym samym nadaje im szerokie wolności, zrzeka się co do nich swych praw absolutnych, przed tym bowiem wielki książę każdego ze swych poddanych, kmiecia czy bojara, traktował jak własność osobistą, mógł pozbawić mienia, zaprzedać
w niewolę. Całe państwo było jego osobistą własnością, a godło państwa jego osobistym godłem. Z chwilą uszlachcenia bojarów litewskich — „Pogoń" staje się godłem państwowym, dom królewski zaś obiera sobie za swe godło rodowe tak zw. „Kolumny", skopiowane zresztą z denarów miasta Kaffy (Teodozji)[2], drobnej monety, posiadającej pod on czas powszechny obieg na Litwie.
Piotr I traktował sprawę szlachectwa zgoła inaczej, jako całkiem zewnętrzny atrybut kultury zachodniej. Nie wyrzeka się on praw absolutnego „hosudaraziemi rosyjskiej", której herb nadal uważa za swój osobisty, nie wyrzeka się praw władcy absolutnego nad wszystkimi poddanymi, którzy bez różnicy stanu są w obliczu carskim tylko „chołopy".
O charakterystycznych zwyczajach tak zw. „arystokracji" rosyjskiej z pierwszej połowy XVIII w. - wspomina pamiętnikarz współczesny: damy dworu i panowie lubili przyjmować bardziej intymnych gości, zwłaszcza zagranicznych... w wannie, by, pod pozorem pewnej bezceremonialności, wykazać naocznie, że plecy mieli — nie zorane bliznami od knutowania. Podobno jednak niewielu mogło się tym poszczycić. Dopiero Katarzyna II znosi tę karę w stosunku do szlachty, ale znosi ją tylko na papierze. W miarę rosnącej bądź co bądź z czasem oświaty i przenikania prądów zachodnich, gdy stosunki z dworami zachodnimi stawały się bliższe i wypadało tam utrzymywać odpowiednich przedstawicieli, zwrócono też uwagę na skandaliczne stosunki panujące, w heraldii rosyjskiej. Postanowiono poddać ją rewizji około połowy XIX w. Jak to bywa w podobnych wypadkach, mianowano komisję, której czynność została jednak z punktu sparaliżowana, o ile dotyczyło to Rosji rdzennej i szlachty rosyjskiej, gdzie właśnie podobna reforma była najpotrzeb-niejsza. Natomiast niezmiernie żywą działalność rozwinęła komisja, a raczej liczne podkomisje, w tak zw. „kraju zachodnim", w szczególności zaś w guberniach: wileńskiej, kowieńskiej, grodzieńskiej, mińskiej, mohylewskiej i witebskiej. Według tajnej instrukcji, udzielonej tym lokalnym podkomisjom, chodziło bowiem o zlikwidowanie jak największej ilości tak zwanej „drobnej" czyli „zagonowej" szlachty, która jako element na wskroś polski, przeszkodą była dla rządu w jego usiłowaniach rusyfikacyjnych. Wzięto się do dzieła z gorliwością, godną lepszej sprawy. Brak jakiegoś dokumentu, najmniejsze jego uszkodzenie — co przy tylu najazdach na ten kraj: tatarskich, moskiewskich, szwedzkich było naturalne i nieuniknione — nareszcie niestawienie się
w oznaczonym terminie, brak pieniędzy na opłatę różnych "kosztów kancelaryjnych, a przede wszystkim... łapówek, wszystko to pociągało za sobą, pozbawienie szlachectwa. W ten sposób około 50 tysięcy prastarej szlachty przeważnie pochodzenia mazowieckiego, osiadłej na tych ziemiach po części już przed pięciu wiekami zostało pozbawionych klejnotu rodowego, zaliczonych do włościan, ze wszystkimi ujemnymi następstwami tego faktu — żadnym zaś dodatnim. Podczas gdy bowiem włościanie na skutek reformy i uwłaszczenia", otrzymali na własność swe nadziały, drobna szlachta, przeważnie czynszownicy, pozostała bez ziemi, bez własnego dachu. Zdarzały się jednak, i to dość częste, wypadki, że osoby, dość wątpliwego pochodzenia, otrzymywały nie tylko szlachectwo, ale wspaniałe, historyczne przydomki, oczywiście za odpowiednią łapówkę. Taksa nie była zbyt wysoka, zwykle wystarczało... sto rubli. Znany jest mi fakt, że Żyd otrzymał nie tylko szlachectwo, ale przydomek „Colonna", na tej podstawie, że posiadał sygnet herbowy, z wyobraże niem Kolumny, nabyty przypadkowo u antykwariusza.
O chaosie, panującym w komisjach i nieuctwie ich członków, świadczy dobitnie między innymi fakt istnienia rodziny Gonzaga - Pawluczyńskich. Jakim sposobem historyczna nazwa Gonzagów dostała się Pawluczyńskim? Jak wiadomo, prastary, hiszpański ród Gonzagów, z których pochodził św. Alojzy, dawno wymarł. Drogą związków rodzinnych przydomek Gonzagów przeszedł w Polsce na margrabiów Myszkowskich (Wielopolskich), którym wyłącznie przysługiwał. Aliści mieszkał gdzieś pod Oszmianą czy Lidą poczciwy szlachcic, pan Pawluczyński, imieniem Alojzy - Gonzaga. Na wezwanie komisji stawił się on także, a że miał w porządku nie tylko papiery, ale także i... portmonetkę, zatwierdzono mu bez trudności jego szlachectwo, wydano odpowiednie dokumenty, po czym „omyłkowo" zamiast postawić łącznik pomiędzy Alojzy - Gonzaga, postawiono go między Gonzaga - Pawluczyński. Syn pana Alojzego, już nie Alojzy, ale przypuśćmy Jan czy Piotr, dochrapawszy się gdzieś na obczyźnie dość znacznego majątku, pisał się już stale Gonzaga- Pawluczyńskim i był bardzo dumny ze swego „hiszpańskiego" pochodzenia i swego przydomku, nad którym nie jeden heraldyk, nie znający strony zakulisowej napróżno łamałby sobie głowę.
Podczas gdy komisje prowincjonalne tak owocną rozwijały działalność w kraju zabranym — komisji centralnej w Petersburgu przypadło nierównie trudniejsze zadanie: wyszukania herbu dla rodziny carskiej, która dotychczas herbu nie posiadała, podczas gdy lada urzędniczyna, po wysłużeniu przepisanej ilości lat, otrzymywał szlachectwo („dworianskoje zwanie") i herb. Zadanie było bardzo trudne, wobec bowiem rodzących się pod ów czas prądów nacjonalistycznych,należało udowodnić, że Romanowowie byli rodem czysto rosyjskim, że szlachectwo ich pochodziło co najmniej od początku świata, tak jak ich władza pochodziła od samego Boga. Na dowód tego należało wynaleźć jakiś widoczny znak, godło, herb. Jakże go jednak znaleźć w przeszłości, skoro w Rosji przed Piotrem herby wcale nie były znane? Piotr I zdecydowałby sprawę jednym słowem: „byt' po siemu". Ale czasy się zmieniły, należało zachować pewne pozory, wynaleźć jakąś historyczną podstawę, chociażby cień jej cienia. Od czegóż jednak byli „uczeni", „akademicy" zwłaszcza typu petersburskiego? Poczęto naprzód szukać w archiwum domu carskiego — napróżno. Następnie przeryto wszystkie pamiątki i muzealia, przeważnie zgromadzone w moskiewskim, tak zw. „domu bojarów Romanowych". I oto: heureka! Znaleziono zapomniany, na poły zbutwiały sztandar, z wyhaftowanym „Gryfem". Rzecz jasna, że był to sztandar rodowy, że pod tym godłem przodkowie carów odbywali swe pochody wojenne, to był herb domu Romanowów. Niechże teraz zagranica zaprzeczy wobec takiego rzeczowego dowodu!
Tymczasem sprawa miała się nieco inaczej: Znany był swego czasu szeroko w Rzeczypospolitej szlachecki ród Chodkiewiczów, który pierwotnie używał klejnotu „Kościesza", następnie wraz tytułem hrabiowskim, otrzymali Chodkiewiczowie od cesarza „Gryfa", którym odtąd pieczętowali się, bądź wyłącznie, bądź też w połączeniu z „Kościeszą". Na tym miejscu nawiasowo pragnę zaznaczyć, że „Gryf", jako godło herbowe, znacznie już wcześniej znany był w Polsce. Cały szereg rodów polskich pieczętował się „Gryfem", między innymi Mieleccy, Braniccy, Rożnowie, Latoszyńscy, Prochańscy, Ossowscy, Szczepanowscy, Leśniewscy, Dębiccy, Otwinowscy, Dobkowie, Gładyszowie, Turscy, Chamcowie, Kijeńscy, Czepilewscy, Ostrowscy, Ujejscy, Radlińscy, Maleszowscy, Krzyszewscy i wiele, wiele innych których dla braku miejsca nie wymieniam. Nadmienię tylko, że kronikarze wspominają Gry fitów już pod rokiem 1113 (Świętopełk). Najstarsza pieczęć z wyobrażeniem Gryfa, Sąda Dobiesławowicza, jaka się zachowała, pochodzi z r. 1239. (Piekosiński „Heraldyka polska wieków średnich"). Pod Grunwaldem cała 46-ta chorągiew składa się z samych Gryfitów, pod wodzą Zygmunta z Bobowy, wymienia ich też akt horodelski w liczbie innych wielkich rodów polskich, adoptujących bojarów litewskich. Tak więc „Gryf", który podobnie jak ogromna większość godeł herbowych, przyszedł do nas w średniowieczu z Zachodu, rozpowszechnił się, zadomowił i należy do najbardziej znanych herbów polskich.
Lecz wróćmy do Chodkiewiczów. Jednym z najbardziej zasłużonych przedstawicieli tego rodu był czasu Zygmunta Augusta — Jan Hieronim, „mur i fundament wielkiego księstwa litewskiego", jak go nazywają współczesne kroniki. Jego to przede wszystkim staraniem zostają w 1561 r. Inflanty przyłączone do Rzeczypospolitej. Na znak wdzięczności i uznania mianuje go król administratoremi hetmanem Inflant, nadając nowej prowincji jako godło herb Chodkiewiczów — „Gryfa", z mieczem gołym, wzniesionym w szponach (dokładnie tak, jak u Chodkiewiczów) z dodaniem jedynie koronyna głowie i cyfry królewskiej „S. A." (Sigismundus Augustus) na piersi.
Przez szereg lat nie zaznały jednak Inflanty pokoju. Grasują na przemian Szwedzi i Moskale, których dopiero zwycięski miecz Stefana Batorego wypędził. Szczególnie krwawe były dzieje m. Wendenu[3]. Mieszczanie tego miasta sprzysięgają się zdradziecko przeciwko Polakom. Szczupły garnizon polski musi ustąpić. Miasto poddaje się Magnusowi, który niedługo tu rezyduje. Tegoż 1577 r. przybywa tu na czele wszystkich swych zastępów Iwan Groźny. Magnus zostaje pojmany, stawiony przed carem, zelżony i odprawiony jako jeniec. Miasto zdobyte, obrabowane do szczętu, mieszkańcy, nie wyłączając kobiet ,starców i dzieci wyrżnięci. Część ich, co przedniejsi, z rozkazu Iwana na pal wsadzeni. Tylko załoga, wraz z żonami i dziećmi schroniła się do baszty zamkowej, gdzie się sami wysadzili prochami, ginąc mężnie pod gruzami.
W wojsku cara byli między innymi także bojarzy Romanowowie i nie mniej gorliwie od innych brali udział w rabunku. Jednemu z nich wpadła prawdopodobnie do rąk chorągiew inflancka z „Gryfem". Zaznaczyć jednak trzeba, że chorągiew nie została zdobyta w boju na Polakach, których w mieście nie było. Pozostała ona z czasów polskich w mieście, dostała się pomiędzy innymi łupami do rąk bojara Romanowa, przez niego jako trofeum zabrana do Moskwy, następnie zapomniana, przeleżała wśród innych pamiątek późniejszego domu carskiego niemal trzy wieki, aż w końcu, odnaleziona, posłużyć miała jako prawzór herbu rodziny panującej. O pochodzeniu chorągwi nikt oczywiście nie wspominał i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie cyfra „S. A." na piersi „Gryfa". Można ją było co prawda pominąć na reprodukcjach, ależ trzeba było oryginał zademonstrować carowi. Wypruć ją — pozostały by widoczne ślady. Ostatecznie zdecydowano się przysłonić ją jakąś okropną tarczą, kształtu tatarskiego, prawdopodobnie ze zbiorów carskich. Tak powstał herb domu Romanowów. Nie używano go prawie, posługując się herbem państwowym. Przypomniano sobie go dopiero na emigracji.
Sic transit gloria mundi.
Herb Chodkiewiczów, bezprawnie zeskamotowany — oto jedyny splendor tych, którzy
w przeciągu dwóch wieków, poczynając od Piotra I, ciążyli niby zmora nad losami Europy.”
Pod ponizszym linkiem mozna obejrzeć ów 'delikt":
https://www.google.pl/search?q=herb+dynastii+romanow%C3%B3w&biw=1093&bih=501&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ei=WA9nVZSJI4eXsgGH_YHIAQ&ved=0CDEQsAQ#imgrc=0kn3sZoQ0fpvEM%253A%3B-Z-_0UbL-hn7nM%3Bhttp%253A%252F%252Fus.123rf.com%252F450wm%252Frocich%252Frocich1404%252Frocich140400011%252F27163114-herb-dynastii-romanow%2525C3%2525B3w---dinasty-rosyjskich-cesarzy..jpg%3Bhttp%253A%252F%252Fpl.123rf.com%252Fphoto_27163114_herb-dynastii-romanow%2525C3%2525B3w---dinasty-rosyjskich-cesarzy..html%3B395%3B450
…………………………………………………………………………………………………………………………………………………
Przypisy:
[1] zeskamotować - jak podaje w swoim wielkim słowniku W. Doroszewski słowo to w dawnej polszczyźnie oznaczało: nieuczciwie ukryć, przemycić, skraść, zataić;
[2] Kaffa (na Krymie), dzisiejsza Teodozja (theodos – dar bogów), ważne miasto handlowe nad M. Czarnym, założone przez greckich kolonistów z Miletu w połowie VI wieku starej ery. U schyłku średniowiecza faktoria genueńska, której genueńczycy nadali nazwę Kaffa.
Słynna z handlu niewolnikami, aż do XIX wieku.
[3] Wenden, miejscowość na terenie d. Inflant, (dzisiaj Cesis na Łowtwie) okresowo nosiła polską nazwę Kieś (województwo wendeńskie w latach 1598-1660, położona na terenach zamieszkałych przez d. szczep Wendów (Wenedów) - ludy bałtosłowiańskie.
Inne tematy w dziale Kultura