Postanowiem zamieścić na tym blogu dwa teksty, które napisałem w 2009 roku, gdy jeszcze nie prowadziłem własnego bloga, a które ukazały się na s24 w zakładce o nazwie POLIS Miasto Pana Cogito. Oczywiście zamieszczam te teksty bez ówczesnych komentarzy (I'm sorry, Tichy), ale za to z rozmaitymi dokonanymi przeze mnie niewielkimi moderacjami redakcyjnymi. Aktualny tekst nosił pierwotnie tytuł "Odkodowanie" i ukazał się 08.09.2009 r. Czynię tak z chęci, aby komplet moich tekstów znajdował się w jednym miejscu.
Na (dobry) początek naszkicuję tło, które jest potrzebne dla celów kompozycji niniejszego eseju. Będzie ono przydatne głównie z tego powodu, aby w dalszej części tekstu nie trzeba było każdorazowo wyjaśniać szczegółowych kwestii, które, jak oceniam, bez owego tła okazałyby się znacznie mniej przejrzyste.
Tło
Żyjemy w konkretnym miejscu świata, które charakteryzuje się właściwymi dla tegoż miejsca uwarunkowaniami. Rok na naszej planecie mierzy 365 dni i nocy, zarówno w Chinach, jak i w Chile, czy w Anglii. W strefie umiarkowanej mamy w ciągu roku dwa momenty równonocy, nie zaś ich trzy ani pięć. Na niebie widzimy jedno Słonce i jeden Księżyc oraz od wieków wciąż te same gwiazdy w tych samych miejscach. Niekiedy pojawi się na nim kometa. Deszcze i woda są niezbędne do życia, nawadniania upraw, gaszenia pożarów, a także służą jako akweny do transportu ludzi i towarów. Wiatr jest wszędzie zjawiskiem powszechnym. Postać matki z dzieckiem lub patriarchy z siwą brodą to archetyp ogólnoludzki, znany wszystkim kulturom i cywilizacjom. Podobnie jak, dajmy na to, wysokie szczyty górskie, lasy albo pojedyncze drzewa, rzeki czy jeziora. Czy także zwierzęta hodowlane jak krowa, koza, koń, wół, ptactwo, ale przecież i pies, i kot. Pewne gatunki fauny i flory są wykorzystywane w symbolice częściej niż inne, dla przykładu można tu wymienić lwa, tygrysa, wilka, słonia, ale także kolibra , skarabeusza, węża, czy nawet koguta. Albo kwiat róży , lilii, chryzantemy czy orchidei. Powszechnie występujące są także zjawiska w rodzaju powodzi, trzęsienia ziemi, wybuchu wulkanów, huraganów i nawałnic z grzmotami i błyskawicami. Można, rzecz jasna, ciągnąć znacznie dłużej taką listę, ale miałaby ona jednak skończoną pojemność. Wymienione przykładowo uwarunkowania związane z konkretnym miejscem, czyli cechy charakterystyki geofizycznej i biologicznej naszego miejsca w świecie powodują, iż ludzie mają do dyspozycji ograniczoną liczbę idei i form rytualnych tworzonych w oparciu o obiekty i zjawiska, których owe idee i formy dotyczą lub mogą do nich nawiązywać. Albo też stanowić punkt wyjścia do różnorodnych transformacji tematycznych, które najczęściej związane są ze zróżnicowaniem powodowanym przez wpływ bardziej szczegółowych lokalnych odmienności kulturowo-cywilizacyjnych.
Uwzględniając naszkicowane tło możemy pokusić się o następującą konkluzję. Zbieżność wspomnianych idei i form rytualnych nie musi być dowodem na istnienie związku przyczynowego wyjaśniającego każde podobieństwo używanych w nich motywów. Wszyscy ludzie bowiem żyli, zarówno kiedyś jak też żyją aktualnie, w warunkach, które były i są im dane. Zatem punktem odniesienia do ww. inspiracji ideowych stawały się podobne zjawiska i podobne warunki bytowania. Polowanie, hodowla, uprawa roli, budowa kanałów nawadniających albo tarasów uprawnych, wycinanie lub wypalanie traw i lasów, spław rzekami towarów, rybołówstwo, budowa umocnień, budowli związanych z kultem religijnym, produkcja broni i sztuka prowadzenia wojen, formy wymiany towarowej to wszystko elementy bytu doczesnego społeczności ludzkich bez względu na długość i szerokość geograficzną. Ale przede wszystkim narodziny, życie, choroby i nieszczęśliwe zdarzenia, a w końcu śmierć były i są powszechnym doświadczeniem dla przedstawicieli wszystkich ras i kultur. Nikt od nikogo nie musiał zasięgać wiadomości na ten temat, bo wszyscy znali je z autopsji.
Wzorzec
Konsumpcjonizm, jako jedynie poprawny wzorzec kulturowo-cywilizacyjny, narzucany w skali globalnej od dobrych kilku dziesięcioleci, w którym naczelną zasadą są kategorie ekspansji i kumulowania zysków, wymusza ze względów ekonomicznych standaryzację produktów służących jako przedmioty konsumpcji. Tym samym, z samej swojej istoty racjonalizacji kosztów wytwarzania (ich minimalizacji, gdyż w przypadku dłuższych serii produktów zmniejsza się koszt jednostkowy) musi dążyć do ograniczania bądź w ogóle niwelowania wszelkiej różnorodności. W jej miejsce wytwarzane są ersatze, czyli namiastki różnic przejawiające się np. w formach, kształtach i kolorach opakowania, gdy zawartość tychże opakowań różni się, co najwyżej, trzeciorzędnymi cechami użytkowymi. Wraz z upowszechnianiem oświaty oraz rozwojem technik elektronicznego przekazywania dźwięku i obrazu, do produktów konsumpcji dołączyły wytwory, w epokach przed pojawieniem się elektronicznych technik odtwarzania, zaliczane do sfery kultury. Masowość takiej oferty niesie ze sobą wszelkie konsekwencje zauważalne przy innego rodzaju produktach powszechnego użytku, czyli standaryzację i uproszczenie. W przypadku np. literatury czy filmu jest to bazowanie na kilku stałych schematach fabularnych wykorzystujących najbardziej podstawowe interakcje (miłość, nienawiść, zazdrość, żądza władzy i pieniędzy, zemsta i kara) i wzbudzających najsilniejsze emocje. Można by dodać do każdej z form ekspresji w dziedzinie kultury przyimek „pop”. W muzyce już od dawna określa on odrębną kategorię utworów. Niemniej, wcale nie tak trudno można by wyodrębnić nurty popularne w każdym z przejawów twórczości związanej z wytworami wyobraźni. Można by, obok pop music, zapewne wskazać na szereg innego rodzaju „popów”. Nas będzie interesował nasilający się nurt „religii pop”, czyli różnego rodzaju konfabulacji wykorzystujących motywy i symbole zaczerpnięte z tradycji religijnej, tak się przypadkowo (lub wcale nieprzypadkowo) składa, że z reguły dotyczy to tradycji chrześcijańskiej. Używa ich się w celu wykreowania jak najbardziej „sensacyjnych” wątków dla zapewnienia stosownego rozgłosu i w konsekwencji zbicia kasy.
Przemysł medialny bazujący na trywializacji i fałszowaniu tekstów religijnych
Sztandarowym przykładem powyższego zabiegu jest sukces rynkowy książeczki z cyklu „religious fiction” , czyli „Kod Leonarda” autorstwa Dana Browna. Problem w tym, że nie jest to wyłącznie sukces rynkowy. Utwór ten stał się zjawiskiem kulturowym i, niejako, symbolem dominujących tendencji w przemianach świadomościowo-kulturowych globalnej wioski. Jasne, że największy rezonans ta książka wywołała w społeczeństwach zakorzenionych w tradycji chrześcijańskiej. Jej sukces rynkowy pociągnął wielu naśladowców i pojawiły się masowo klony „Kodu”. Każdy chciałby załapać się na żyłę złota. Nie będę analizował wszystkich drobnych i grubych przeinaczeń, przekręceń interpretacyjnych oraz zwyczajnych fałszerstw użytych w celu potwierdzenia z góry założonej tezy przez D. Browna i jego suflerów. Zostały one już wielokrotnie szczegółowo i kompetentnie wskazane w licznych krytycznych opracowaniach „Kodu”, w pracach biblistów, antropologów, językoznawców języków bliskowschodnich, etnografów, archeologów i historyków starożytności. O tym wszystkim można sobie przeczytać (na końcu tego tekstu podaję wybrane pozycje literatury na ten temat) i sprawa z punktu widzenia nauki jest oczywista. „Kod” to pomieszanie fikcji i zmyśleń wkomponowanych w rzeczywiste postaci i niektóre fakty. Natomiast łańcuchy powiązań pomiędzy postaciami i faktami (niektórymi), a zwłaszcza wnioski z tychże, stanowią konfabulację autora powieści. Problem w tym, iż konwencja narracji zastosowana w „Kodzie” sugeruje, że jej treść zawiera zweryfikowane dane i oceny jednoznacznie przyjęte przez historyków i naukowców. Metoda zastosowana przez D. Browna stanowi zatem wariant manipulacji stosowanych przez Ericha von Daenikena, który w podobny sposób „tropi” ślady dawnych cywilizacji ziemskich i „dowody” na ich powstanie przy wydatnej pomocy i inspiracji przybyszów z dalekiego kosmosu. Bajki te odniosły trudny do wyobrażenia sukces rynkowy przynosząc fortunę Daenikenowi W takim samym stopniu sukces i fenomen „Kodu” więcej mówi nam o jego odbiorcach, ilustrując dobitnie ważne zjawisko socjologiczne obecnej doby, niż o motywach autora i manipulacjach zawartych w treści inkryminowanego dziełka. Aby wystandaryzowany produkt kultury masowej mógł odnieść sukces rynkowy musi istnieć nań popyt ze strony odbiorców. Ale odbiorców o dopasowanym do takiego produktu standardzie wrażliwości i wiedzy, czyli odpowiednio „przygotowanych” przez systemy edukacji oraz codziennego, medialnego oddziaływania propagandowego. Odbiorca o coraz większym stopniu ignorancji i lenistwa umysłowego, nastawiony na płytką sensacje rodem z tabloidów, staje się idealnym „targetem” do oferowania mu dowolnej blagi podawanej pod pozorem „naukowości” oraz odkrywania tajemnic, które miały być przed nim ukryte. W ten sposób sugeruje mu się, że oto odważni autorzy książki oferują mu nie tylko owoc zakazany, którego powinien pożądać, ale także odsłaniają przed nim kulisy spisków i manipulacji, które miały na celu okłamać go i zniewolić. Czuje się zatem potraktowany jako ktoś ważny, a także doceniony i zasługujący na to, aby przed nim odsłonić PRAWDĘ, która jest tak pilnie skrywana. To sprytny zabieg psychologiczny polegający na spreparowaniu wielopiętrowej mistyfikacji, w konfrontacji z którą nieprzygotowany czytelnik nie jest w stanie samodzielnie oddzielić fikcję od prawdy. Dlatego w niniejszym tekście ograniczę się do podania kilku przykładów[1], które zilustrują metodę manipulacji zastosowaną przez autora „Kodu”, a jako żywo przypominającą schemat postępowania z przepowiedniami Nostradamusa[2].
Można przypuszczać, iż D. Brown „wstrzelił się”, zawartą w „Kodzie” interpretacją treści biblijnych, w nurt feministyczny głównie ze względów marketingowych. Nurt ten, który nasila się coraz bardziej w najnowszej wersji „political correctness, stanowi istotny element narzucanego globalnej wiosce kulturowego mixu njuejdżowego.
Konfabulacje i przeinaczenia
I tak, wg D. Browna, rodowód imienia Boga w Starym Testamencie stanowi połączenie dwóch słów, czyli Jah(forma wtórna i skrócona od JHWH), które jest rodzaju męskiego oraz Hawa,oczywiście żeńskiego. Otóż w tradycji religii mojżeszowej imienia JHWH (Tetragram) nie wymawiano. Prawo do tego przypisane było tylko dla arcykapłana, i tylko w dniu święta Kippur, czyli raz w roku, gdy arcykapłan udzielał uroczystego błogosławieństwa. Z konieczności musiano używać określeń zastępczych. W modlitwach codziennych posługiwano się najczęściej imieniem Adonaj ( „Panie mój”). W języku hebrajskim zapis samogłoskowy wprowadzony został w wiekach
IX-X po ur. Chr. Był to tzw. system masorecki o niejednorodnej wokalizacji i dwóch formach zapisywania samogłosek poprzez umieszczanie kresek nad spółgłoską lub kropek-punktów, głównie pod nią (tzw. punktacja). Jako standardowy dla obecnego języku hebrajskiego przyjęto system wokalizacji tyberiadzkiej (punktacyjny). Wcześniej w ogóle nie stosowano zapisu do wymowy samogłosek. Gdy więc zapiszemy ‘ădonäj, a następnie samogłoskami występującymi
w nazwie tego rzeczownika uzupełnimy spółgłoski składające się na Tetragram, otrzymamy zapis w przybliżonym brzmieniu JeHoWaH. Wymowa samogłosek przy spółgłosce gardłowej oraz innych spółgłoskach oznaczana jest dla pisma hebrajskiego sposób w charakterystyczny, ale omówienie tego wątku, ze względów edytorskich oraz luźnego związku z tematem, nie jest niezbędne. W każdym razie uzupełnienie zapisu JHWH samogłoskami z wyrazu adonajwskazywało, że w tym miejscu powinno się wymawiać właśnie imię Adonaj.Etymologicznie Tetragram wywodzi się od aramejskiego rdzenia hwj („być)i, wg najszerzej przyjętej wśród językoznawców interpretacji, należy go czytać jako: „ON JEST” (w innych wersjach także: „TEN, KTÓRY JEST”, „ISTNIEJĄCY”, „BĘDĄCY”). Zgodne jest to z tłumaczeniem określenia znajdującego się w starotestamentowej Księdze Wyjścia (3,14), a dotyczącego objawienia imienia Boga jako: „JESTEM, KTÓRY JESTEM”. Z kolei drugi człon imienia, wedle sugestii zawartej w „Kodzie”, brzmiałby Hawa. Imię pierwszej kobiety znajdujące się w Księdze Rodzaju (3,20) w transkrypcji z języka hebrajskiego ma zapis chawwah,co wskazuje jakoby na występowanie związku. Tyle, że w Tetragramie występuje spółgłoska he (h), zaś w imieniu Ewy spółgłoska het (ch). Zamiana spółgłosek, poza tym, że stanowi błąd ortograficzny, może wskazywać na inny sens znaczeniowy. Konfabulacja D. Browna, aby dołączyć modny wątek feministyczny, który jest przecież motywem przewodnim „Kodu”, nie znajduje uzasadnienia w żadnych opracowaniach etymologicznych dotyczących Tetragramu.
Podobnie dzieje się z nadinterpretowanymi afiliacjami feministycznymi dla imienia Ariel, które przedstawiane jest jako mające związek z sakralnością kobiecą. I znowu kojarzenie ww. imienia z żeńskimi odniesieniami nie znajduje potwierdzenia w etymologii ww. nazwy. Etymolodzy wywodzą jego brzmienie albo z rdzenia ‘rh (palić, spalać),w znaczeniu „ołtarz całopalny” (na cześć Boga), albo z rdzenia ‘rj (lew),jako części składowej imienia Ariel. Niektórzy wywodzą owe imię z przedkaananejskiej nazwy miasta Jerozolima, która brzmiała Urusalim. W nazwie tej występowało imię pogańskiego bóstwa czczonego w Kaananie tj. Salim,które plemiona hebrajskie, po zajęciu ziemi Kaanejczyków, zastąpiły imieniem El ( Uruel – Ariel).
Nie będę rozwodził się szczegółowo nad kluczowym wątkiem „Kodu”, czyli małżeństwa Jezusa z Marią z Magdali oraz losami potomstwa z tego związku, gdyż ta konfabulacja w „Kodzie” została dokładnie wyjaśniona i tak samo dokładnie wyśmiana przez wszystkich liczących się badaczy. Ciekawostkę natomiast stanowi wypowiedź D. Browna przy okazji procesowania się z nim w sprawie o plagiat przez autorów książki pt: „Swięty Graal, Święta krew” (R. Leigh i M. Baignet), gdy argumentował on przed sądem, że motyw małżeństwa Jezusa z Marią Magdaleną nie jest faktem historycznym, ale fikcją literacką, zatem jako wątek fabularny stanowi wartość chronioną prawami autorskimi. Ale jako jeden z kluczowych „dowodów” na ww. rolę i pozycję Marii Magdaleny, wskazana jest przez jednego z bohaterów „Kodu”, postać znajdująca się na prawo
od Chrystusa na obrazie namalowanym przez Leonarda z Vinci pt. „Ostatnia Wieczerza”. Na obrazie jest trzynaście postaci łącznie z postacią Jezusa, ale w książce nie sprecyzowano, którego z apostołów miałoby wobec tego zabraknąć w gronie uczestniczących w wieczerzy. Wystarczy obejrzeć inne dzieła Leonardo, aby przekonać się, iż rysy wielu postaci są bardzo ‘żeńskie” (np. „Święty Jan Chrzciciel”). Niektórzy dopatrują się w tym wpływu domniemanych inklinacji seksualnych tego wybitnego artysty, inni wskazują na ówczesną konwencję malowania postaci świętych w nadawaniu im rysów „anielskich”. Tak czy siak, od „zawsze” wiadomo, iż ową postacią na obrazie Leonarda jest apostoł Jan, gdyż na rysunkowym szkicu obrazu, który się zachował do naszych czasów, znajdują się, wykonane przez artystę, podpisy z imionami poszczególnych postaci apostołów.
I jeszcze jedna uwaga wskazująca na rodzaj przekłamań znajdujących się w „Kodzie”, a dowodząca, iż dla z góry założonej tezy można uciekać się do grubego kalibru kłamstw. Zapewne z uzasadnionym przekonaniem, iż statystyczny produkt amerykańskiego systemu edukacji na pewno się w nich nie połapie. Moim zdaniem, nie jest w stanie połapać się w sposobie montażu tej fikcji nie tylko produkt systemu amerykańskiego, ale także dowolnego europejskiego, o azjatyckim nie wspominając.
Oto jeden z bohaterów „Kodu” o nazwisku L. Teabing głosi tezę, iż w zakres skarbu Sangraela (Św. Graala) wchodzą tysiące stron dokumentów, które nie zostały poddane żadnym badaniom i opracowaniom, a zostały napisane przez pierwszych wyznawców Jezusa, którzy czcili Go jako nauczyciela i mistrza, ale tylko człowieka. Znany jest tylko jeden manuskrypt o ww. tematyce, którego autorstwo przypisywane jest Marii z Magdali, pt.: „Pytania Marii Magdaleny”. Było to, dotychczas nie odnalezione, pismo gnostyckie dotyczące Marii Magdaleny. Wzmianka o jego istnieniu znajduje się w tzw. Spisie Samarytańskim wymieniającym apokryfy Nowego Testamentu.
I dalej, D. Brown, ustami L. Teabinga kontynuuje, że powstało ponad 80 ewangelii, z których do kanonu wybrano tylko cztery. Pominę dalsze konfabulacje o tym, że skład kanonu Starego i Nowego Testamentu narzucił rzymski cesarz Konstantyn Wielki, gdyż jest to po prostu niczym nie poparte zmyślenie. Natomiast jeśli chodzi o ilość Ewangelii, spis pozycji biblioteki z Nag Hammadi zawiera 45 tytułów, w tym pięć oddzielnych tekstów, które w tytule mają słowo „Ewangelia”.
Są to Ewangelie: Prawdy, Marii(Magdaleny), Tomasza, Filipa, Egipska.
Tym gorzej dla faktów
Niefrasobliwość D. Browna w epatowaniu czytelnika nazewnictwem związanym z wczesnymi dziejami chrześcijaństwa jest szokująca. Otóż manuskrypty odnalezione w grotach w Qumran dotyczą praktycznie w całości ksiąg Starego Testamentu. Nie może nic w ich treści być zatem zgodne lub niezgodne z tekstami zawartymi w Ewangeliach. Jeden tylko dokument można identyfikować, jako tekst Ewangelii. Jest nim manuskrypt oznaczony kodem 7Q5, czyli piąty fragment z siódmej groty w Qumran (zwoje z Qumran odnaleziono w jedenastu grotach). Jeśli ktoś sobie wyobrażał, iż tego rodzaju dokument to coś w rodzaju współczesnego kilkudziesięcio-stronicowego opracowania, to informuję, iż fragment 7Q5 stanowi skrawek o wymiarach 3,9 cm na 2,7 cm, który zawiera 18 lub 20 liter, w tym tylko jedno słowo w całości (nota bene trzyliterowe). W ten sposób z 80 ewangelii, wynalezionych przez D. Browna, pozostają nam cztery ewangelie z kanonu, pięć ewangelii apokryficznych z Nag Hammmadi oraz opisany fragment tekstu z Qumran, który, najprawdopodobniej, jest fragmentem ewangelii Św. Marka. Została ona zredagowana znacznie przed 68 r. po ur. Chrystusa i mogła z całą pewnością dotrzeć do Qumran[3].
Podsumowanie
Na przykładzie popkultury biorącej za swój temat tradycję religijną można wysnuć pewne wnioski o kondycji bezkrytycznego odbiorcy wspomnianego rodzaju oferty kulturalnej. Przede wszystkim musi on mieć zachwiane poczucie hierarchii, co jest efektem ubocznym demokratycz-nego wzorca egalitaryzmu wszystkich i wszystkiego. W tym wypadku zrównana jest tradycja religii, która oparta jest na po wielekroć weryfikowanych i sprawdzanych pod kątem autentyczności przekazach, z frywolną i w sumie prymitywną zabawą terminami, nazwami i osobami zapożyczo- nymi z tej Tradycji, a osadzonymi w fabule sensacyjnej historyjki wymyślonej dla potrzeb komercji, niczym bohaterowie pierwszego lepszego komiksu.
Przypisy:
[1] Przykłady przytoczone głównie za:
Sławomir Stasiak „Thriller teologiczno-archeologiczny”: Poszukiwanie kodu czy prawdy?”
Wydawnictwo Wrocławskiej Księgarni Archidiecezjalnej 2007 r.;
[2]Tekst pt.: „Przepowiednie na każdą okazję”z 15.03.2012 r.
[3] Qumran zostało zajęte przez oddziały rzymskie tłumiące powstanie w Judei (66-70 n.e.) w roku 68. Mieszkańcy albo zdołali uciekli przed nadejściem Rzymian, albo zostali deportowani lub wybici
Pozostałe pozycje w jęz. polskim (wybór):
Apokryfy Nowego Testamentu, tom I: Ewangelie apokryficzne. (red. M. Starowieyski)
TN KUL Lublin 1986, 2003.
Kto jest kim w Biblii? P. Calvocoressi, Wyd. Łódzkie, Łódź 1992.
Archeologia biblijna t. 1, S. Gądecki. Gniezno 1994.
Biblia dzisiaj (red. M. Kudasiewicz) Znak, Kraków 1969
Rękopisy znad morza martwego, Qumran – Wadi Murabba’at – Masada
The Enigma Press, Kraków 1996
Małżeństwo i rodzina w Biblii, S. Szymik w : Życie społeczne w Biblii (red. G. Witaszek)
RW KUL, Lublin 1997
A.J. Palla Kod Leonarda da Vinci – fakt czy fikcja?
Betezda, Rybnik 2004
Inne tematy w dziale Kultura