Taki mam mały jubileusz, czyli 50-ta notka.
Zazwyczaj pisuję na blogu teksty o „poważnej” tematyce, czyli wśród dotychczasowej 49 -tki przeważają właśnie takie. A dodatkowo dwa moje inne teksty, równie poważne, można znaleźć na salon 24 w zakładce POLIS MPC.
Ale nie zważając na ponury czas, udaje się wrzucić coś mniej poważnego .
Akurat w publikacji mającej wszelkie cechy „białego kruka” wyszperałem bogactwo tekstów o takim właśnie charakterze. Książeczka nosi tytuł „ Kluski z custardem”, a jej autorem jest, zaprezentowany już wcześniej w innym tekście na tym blogu, Karol Zbyszewski, polski literat, który po II wojnie światowej pozostał na emigracji, podobnie tak wielu innych, w tym także najwybitniejszych. Pozycja wydana została w 1957 roku w Anglii przez nieistniejące już od dawna wydawnictwo NEWTOWN The Montgomeryshire Printing Company. Ltd. Wydawnictwo to było jednym z prekursorów wydawania książek w języku polskim autorów, którzy wybrali gorzki chleb emigranta.
Kluski w tej książeczce są zjadliwą satyrą na swoiste targowisko próżności, jakie urządzali polscy emigranci w Londynie i na Wyspach Brytyjskich. Są tam także kluski kontrapunktujące zderzenie mentalności praktycznych Anglików z romantycznymi pozami polskich arystokratów, oficerów, literatów, polityków, etc., którzy potracili nie tylko swoje majątki, urzędy, tytuły czy stanowiska, w olbrzymiej większości deklasując się społecznie . Utracili własny kraj i swoje miejsce w szyku w tymże kraju. I pragnęli odtworzyć namiastkę tego utraconego świata wraz z obowiązującymi w nim hierarchiami oraz rangami. Ale w zderzeniu z rzeczywistością świeżo powojennej Anglii czy Szkocji, gdy przeciętny mieszkaniec Albionu obnosił się ostentacyjnie ze swoją dumą przynależną władcy świata, jak też miał nadal mocno zakodowane imperialne punkty odniesienia, dawało to najczęściej efekt tragikomiczny.
Z powyższych powodów ten zbiorek satyr i humoresek został bardzo źle przyjęty przez skarykaturyzowanych na jego stronach przedstawicieli polskiej emigracji. Książka nigdy nie miała drugiego wydania, a Karol Zbyszewski był traktowany przez sporą część „polskiego Londynu” chłodno i z ostentacyjnym dystansem. Na szczęście, trochę tych satyr obyczajowych opisuje wyłącznie Anglików, bo postaci polskich bohaterów tychże już od dawna nie żyją, zaś dylematy ich egzystencji emigracyjnej mało kogo dzisiaj interesują. I właśnie jedną z takich znalazłem na wspomnianą okazję.
Jako że mamy za niebawem Dzień Kobiet, przedstawiam „kluskę” Karola Zbyszewskiego o kobietach.
Ostrzeżenie :
w tekście występują ceny londyńskie z połowy ubiegłego stulecia
NURKOWE FUTRO
„Szara” dziewczyna ma zawsze sposób, by wepchnąć swa fotografię na łamy prasy. Musi się rozebrać na Picadilly Circus i - jeśli jej nogi mogą zakasować żyrafie szyje - ma rozgłos gotowy.
A co musi zrobić „szary” mężczyzna, żądny sławy? Ooo, to nie bardziej skomplikowane, ale bardziej męczące. Musi sterczeć dwie doby przed sklepem czekając na wyprzedaż. Nic nie zachwyca bardziej Anglików jak bezmyślne, bezużyteczne - czekanie!
Fotografia Mr. Browna przyozdobiła pierwsze strony wszystkich gazet angielskich. Czekał 50 godzin przed sklepem. Po to, by kupić dla swej żony na wyprzedaży futro nurkowe wartości (ponoć) £100 za £10.
W swoim buduarze wysadzanym kością słoniową , na stoliku inkrustowanym topazami, lady Patricia rozłożyła gazetę i zalała fotografię Mr. Browna - słonymi łzami …
Lady Patricia jęczy:
- Ach, jakaż szczęśliwa jest ta Mr. Brown …. Mieć męża, który ją tak kocha! Bo cóż ja? Powiem mężowi, że chcę nurkowego futra (piętnastego z rzędu) …. Zawoła sekretarza. Każe mu zadzwonić do sklepu, by przysłali futro. Podpisze czek na £2,000. I już. I po wszystkim. I zapomniał o futrze i o mnie…. Cóż jest wart taki prezent? Bez uczucia, bez wysiłku…. A tymczasem ten Mr. Brown namęczył się, wymarzł, wygłodził, ba, może nawet nabawił się zapalenia płuc - by zdobyć nurki dla ukochanej żony. To dopiero prawdziwa miłość. Wyczyn Mr. Browna przypomina tych wspaniałych krzyżowców ze średniowiecza, co to szli z zachodniej Europy aż do Afryki, by spotkać tam strusia. Walczyli z nim na śmierć i życie - wszystko po to, by przywieźć swym żonom w darze - strusie pióra do kapeluszy.
Rura od łez lady Patricii nie zamarza, więc topazowy stół zamienia się w sadzawkę. A w szafie jej wisi 14 nieużywanych, znienawidzonych nurkowych futer….
Na przedmieściu, w swej kuchni, Mrs. Brown patrzy na gazetowe zdjęcia swego męża, którymi są wytapetowane wszystkie ściany. Patrzy z odrazą i wypełnia zlew gorzkimi łzami…
Mrs. Brown szlocha:
- Bydlę, nie mąż. Ma £5,000 w banku, ale nie wyda na mnie nawet £100. Tak dawno prosiłam go o nurki… Wstrętny sknera doczekał się wyprzedaży, wyśledził jakieś paskudztwo za £10 i to mi ofiaruje. Co to dla niego spędzić 50 godzin w ogonku? Nic! Przecież to jego fach…. Stoi w ogonkach po trzy dni, by zdobyć bilety na mecze piłkarskie, na boks, na Wimbledon, na wielkie koncerty, na cricket, na premiery… Potem sprzedaje te bilety po 10-krotnej cenie i leci zająć miejsce w innym ogonku…. Wołał postać marne 50 godzin przed sklepem niż wydać na mnie dodatkowe £90…. A ile razy skoczył przez te 50 godzin do pubu w pobliżu… Pewnie wydał pół prawdziwego futra na drinki czekając na ten ersatz… Ach, mieć męża jak ci gangsterzy co podkopują się pod bank, rozbijają kasy, ryzykują więzienie, ba - nawet szubienicę, by zdobyć pieniądze na kupno prawdziwych nurków dla ukochanej żony …
Z zatkanego zlewu łzy Mrs. Brown kapią już na podłogę. A w kącie kuchni, zmięte, zaszargane, leży obmierzłe nurkowe futro …
Inne tematy w dziale Kultura