Przedstawiam praktycznie nieznany tekst Czesława Miłosza, który został wydany po francusku w listopadzie 1951 roku pod tytułem „La grande tentation. Le drame des intellectueles dans des democraties populaires” (Wielkie pokuszenie. Dramat intelektualistów w krajach demokracji ludowej”). Jest to szkic ukazujący, na podstawie własnych doświadczeń poety, psychologiczne przyczyny współpracy intelektualistów w krajach Europy Wschodniej z władzą totalitarną. We wrześniu 1951 roku poeta zaproszony został do Andlau (k. Strasbourga) na konferencję Kongresu Wolności Kultury poświęconą psychologicznym wpływom komunizmu na intelektualistów w krajach tak totalitarnych, jak i wolnych, oraz wartościom, w imię których Zachód może docierać do intelektualistów poddawanych ideologii stalinowskiej.
W konferencji, która odbywała się w dniach 10 - 15 września 1951 r. udział wzięli pisarze, naukowcy
i dziennikarze m.in.: Roger Caillois, Jules Monnerot, Wladimir Weidle, Nicola Chiaramonte, Paul S. Epstein, John Hopkins, Sidney Hook, Jules Margoline, Denis de Rougemont, François Bondy
i Czesław Miłosz.
Miłosz zdecydował się odczytać gotowy tekst, a komisja wydawnicza Kongresu uznała, że należy go opublikować.
W Polsce powojennej pierwsze wydanie ww. szkicu ukazało się w ARCHIWUM EMIGRACJI Studia – Szkice – Dokumenty Toruń, Rok 2001, Zeszyt 4 oraz w 2003 r. jako odrębna pozycja wydawnicza w serii literackiej UMK w Toruniu z inicjatywy Archiwum Emigracji. Tom (nr 11) zawierał dwa szkice Czesława Miłosza
i był zatytułowany „Wielkie pokuszenie, Bieliński i jednorożec”.
(tekst Cz. Miłosza przetłumaczyła z języka francuskiego p. Aleksandra Machowska).
Szkic zamieszczam, gdyż jego treść stanowi mocną i precyzyjną analizę zjawiska tzw. „ukąszenia heglowskiego”, którego opis Czesław Miłosz rozwinął w książce pt.: „Zniewolony umysł”.
Gdyby w tekście sprzed ponad 60 lat zaktualizować terminologię z zakresu uwarunkowań polityczno-ideologicznych, mógłby z powodzeniem znaleźć odniesienia do czasów współczesnych.
Dodałem kilka przypisów, których nie było przy oryginalnym tekście, ze względu na to, iż obecnie wyrażenia z odwołaniem do przypisu mogłyby być bez tego zabiegu niezrozumiałe.
Czesław Miłosz
Wielkie pokuszenie
W Warszawie, Pradze, Budapeszcie, Bukareszcie, Sofii, w centrum obiegowego systemu każdego z krajów demokracji ludowej, mieści się specyficzny świat, składający się z domów Związku Pisarzy, Instytutów Diamat, redakcji oraz oficjalnych firm wydawniczych, sal ekspozycyjnych i koncertowych. Ludzie — których dni upływają pośród książek, osobistych potyczek oraz na nieustającym podpisywaniu coraz to nowych rezolucji — tworzą w nim zamknięty krąg, który dla laika ma w sobie coś tajemniczego i nierzeczywistego. Są oni jakby zawieszeni w chmurach ponad zwyczajnymi mieszkańcami kraju. Można by porównać ich statek z chmur do latającej wyspy Filozofów, stworzonej przez wyobraźnię Swifta. System stalinowski jest dyktaturą filozoficzną, i ów powietrzny świat zdominował wszystko: to w efekcie pracy intelektualistów formuje zarówno umysłowość dziecka w szkole, jak i czytelnika czasopism czy książek. Lecz praca owa oparta jest na pojęciach danych z góry, zaakceptowanych bez dyskusji. Intelekt pojmowany jest nie jako organ twórczy, lecz jako narzędzie wykonawcze: powinien dać natychmiastowy plon tym, którzy rządzą.
To, co nie daje należytego plonu, nie jest uważane za intelekt.
Niedawno jeszcze należałem do tego kręgu; to zaledwie kilka miesięcy, jak zerwałem więzi z Polską. Uczyniłem to z ciężkim sercem, dlatego po prostu, że nie widziałem innego wyjścia. Chciałbym w tym miejscu wyjaśnić pewne nieporozumienie. Mnie osobiście żadne niebezpieczeństwo w Polsce nie zagrażało. Pisarz w krajach demokracji ludowej znajduje się na szczycie drabiny społecznej i korzysta ze wszelkich przywilejów, byleby tylko okazał się użyteczny. Charakter mojej poezji, takiej, jaką uprawiałem aż do roku 1950, z całą pewnością narażał mnie na pewne zarzuty (oskarżano mnie o skłonności do „metafizyki” i czystego tragizmu). Niemniej, zaliczano mnie do poetów uznanych. Doceniano mnie także jako tłumacza poetów zagranicznych, w szczególności Szekspira. Jak większość pisarzy Europy Środkowej i Wschodniej, nigdy nie należałem do Partii; nie uważano mnie za stalinistę, byłem „dobrym poganinem”, to znaczy człowiekiem, który nie jest reakcjonistą i który nie żywił w przeszłości sympatii prawicowych. Przed wojną nie ukrywałem mojej wrogiej postawy względem antysemitów, których propaganda odnosiła w tamtych latach znaczne sukcesy. Przeżyłem wojnę w Warszawie, pisząc i publikując w podziemiu przeciwko nazizmowi. Potem wysłano mnie do Stanów Zjednoczonych jako attaché kulturalnego. Fakt, że nie byłem komunistą, raczej ułatwił tę nominację: była to jeszcze epoka przejściowego liberalizmu. Spędziłem kilka lat na terytorium amerykańskim, wysyłając zawsze do Polski moje wiersze, moje przekłady i moje artykuły do czasopism oraz biorąc udział w polemikach literackich; później zrobiono mnie attaché kulturalnym w Paryżu, ale tylko krótko pełniłem tę funkcję. Podczas mojego ostatniego pobytu w Warszawie zdałem sobie sprawę, że nie mógłbym już od tej chwili publikować nic innego, jak tylko propagandę. Żądano ode mnie ścisłej ortodoksji. To właśnie wówczas podjąłem decyzję. Ponieważ dobrze znam Wyspę, zawieszoną pośród chmur, to znaczy intelektualistów z krajów demokracji ludowej, postaram się dać opis możliwie najdokładniejszy, jakkolwiek ograniczony do kilku rysów zasadniczych.
Problem ucieczki
Trzeba stwierdzić, że każdy z artystów czy uczonych z krajów demokracji ludowych w roku 1945 stanął przed dylematem: wyemigrować, czy też pracować w swoim kraju. Nikt nie był na tyle naiwny, by nie zdawać sobie sprawy, że wymagania Moskwy będą coraz to większe. Jednak opinia publiczna wypowiedziała się w sposób następujący: intelektualiści powinni zostać na miejscu; każda ucieczka stanowiłaby przejaw słabości. W istocie, była szansa, niechybnie wątpliwa, na „narodową drogę ku socjalizmowi” — i zaznaczyć należy, iż nikt z intelektualistów nie pragnął powrotu do stanu sprzed wojny. Chodziło o to, by wykorzystać lata względnej swobody na organizowanie życia kulturalnego, komponowanie dobrej muzyki, wydawanie możliwie jak największej liczby dobrych książek i wszelkimi środkami przeciwstawiać się presji rosyjskiej. Rozpoczęła się gra, gra, którą bardzo trudno jest przedstawić tym, którzy jej nie poznali; tylko intelektualiści ze Wschodu lub ci, którzy niedawno uciekli znają jej sekrety. Nie jest możliwym, jak sam mogłem się przekonać, uzyskanie zrozumienia zagranicą. W tej grze chodziło o najszlachetniejsze uczucia ludzkie, a przede wszystkim o miłość do kraju, straszliwie zniszczonego przez wojnę.
Popełnia się błąd, stawiając znak równości między postawą ludzi Zachodu, którzy czynią się wyznawcami stalinizmu oraz postawą ludzi pracujących dla systemu w demokracjach ludowych. Z reguły człowiek Zachodu z własnej woli staje się sługą doktryny komunistycznej (nawet jeżeli czasami zdarzenie to staje się nieuniknione: we Francji, na przykład, robotnik nie należący do partii czuje się wyobcowany). W krajach ludowej demokracji, gdzie każdy z mieszkańców jest, z konieczności, cząstką mechanizmu państwowego, nie ma wielkiej różnicy politycznej między urzędnikiem ministerstwa, profesorem uniwersytetu oraz członkiem Związku Pisarzy. Tak samo zaciera się różnica pomiędzy członkami Partii a „bezpartyjnymi”. Instytucja „towarzyszy drogi”, chociaż narodziła się w Rosji, otrzymała na Zachodzie znaczenie tak dobrze zdefiniowane, że niesprawiedliwym byłoby szukać jego zastosowania w krajach demokracji ludowej.
Zachodni „towarzysz drogi” jest człowiekiem lewicy, współdziałającym z własnej woli z partią. Ów stopień współpracy jest, na Wschodzie, niezbędnym życiowo minimum dla każdego obywatela.
Dramat intelektualisty w krajach demokracji ludowej polega na tym, że jego przeznaczenie rozgrywa się poza współczuciem świata. Zachód, niezdolny do przeniknięcia złożonej gry, jaka toczy się w krajach należących do strefy wpływów sowieckich, uważa wszystkich pisarzy, artystów i uczonych, którzy działają w tych krajach, za stalinistów z przekonania. Postawa emigracji politycznej wobec tych, którzy tam są częścią „machiny”, jest zdecydowanie wroga. A jednak wielu artystów i naukowców z tych krajów po wojnie podróżowało za granicę, a nawet pracowało na placówkach dyplomatycznych; i tylko niewielki ich procent rozwiązał problem wewnętrzny poprzez ucieczkę. „Wracam do mojego obozu koncentracyjnego”, powiedział mi jeden z moich przyjaciół na obczyźnie, a każdy z tych, którzy wracali, myślał tak samo. Ale, pomimo to, wracali. Czasami decydowały o tym względy rodzinne; jednak nawet ci, którzy nie mieli tego typu zobowiązań, obierali drogę powrotną. Głównym motywem było poczucie obowiązku w stosunku do narodu i wstyd ze skorzystania z uprzywilejowanej możliwości ucieczki.
Podczas ostatniej wojny poznałem w Warszawie wielu Żydów, którzy mogąc zostać za murami getta, jednak dobrowolnie do niego wracali, świadomi, że wybierają śmierć. Więzi człowieka ze społecznością są niezmiernie silne. Poczucie lojalności jednostki wobec grupy społecznej jest silniejszym motywem działania, niż można by przypuszczać. Miałem okazję sam tego doświadczyć, ponieważ dobrowolnie wybrałem przebywanie pod nazistowską okupacją, a po wojnie broniłem się jak tylko mogłem, przed tym, by nie zostać emigrantem. Ten motyw lojalności działa na Wschodzie w sposób szczególnie silny na pisarzy, kompozytorów, artystów i uczonych — to znaczy na „pracowników kultury”. W Europie Środkowej i Wschodniej zawsze w sposób szczególny podkreślano społeczną funkcję tychże pracowników kultury i pojmowano ją jako obowiązek wobec społeczeństwa. Kiedy byłem attaché kulturalnym w Waszyngtonie, zapytałem pewnego młodego polskiego naukowca, który przybył jako stypendysta do Stanów Zjednoczonych, co chciałby z sobą uczynić. Odpowiedział mi, że powrót do Polski byłby dla niego rozwiązaniem heroicznym, a pozostanie — oznaką słabości, ale nie wie, czy będzie potrafił znaleźć siłę na dokonanie wyboru heroicznego. Człowiek ten nie był wyznawcą stalinizmu i rozmawiał ze mną całkiem szczerze. Wyobraźmy sobie, że zdecydowałby się działać w sposób bohaterski. Bez wątpienia, pasażerowie statku, którym by podróżował, traktowaliby go jak niebezpiecznego bolszewika, podczas gdy emigranci uważaliby go za wiernego sługę ohydnego reżimu, jeśli nie wręcz za agenta policyjnych tajnych służb.
Ucieczka za granicę albo pozostanie zagranicą jest w opinii intelektualistów żyjących dziś w krajach demokracji ludowej synonimem rezygnacji z pełnienia funkcji społecznej. Uczony-emigrant, jeżeli ma szczęście, może znaleźć pracę w laboratorium, ale nie będzie pracował dla swojego kraju, a jego możliwości w kwestii kredytu na badania naukowe będą o wiele węższe, aniżeli ma to miejsce w systemie, który jest szczególnie hojny dla naukowców. Reżyser, znany aktor, będzie zmywał naczynia w hotelu. Kompozytor będzie musiał od nowa zacząć swoją karierę. Co do pisarza, będzie on pozbawiony swojej publiczności, i tym samym możliwości wydawania czegokolwiek w swoim języku. Jego książki zostaną usunięte z bibliotek. Jego nazwisko będzie wymawiane jako nazwisko zdrajcy, a on sam będzie musiał zarabiać na życie pracą obcą jego profesji.
Cóż intelektualista, który ucieka za granicę, może zrobić, by walczyć ze stalinizmem i kształtować opinię w swoim kraju? Ta walka, w oczach rodaków, którzy zostali, byłaby jedynym moralnym usprawiedliwieniem jego ucieczki. Niestety!.. Niewiele może on zrobić. Najpierw, Zachód nigdy nie przydawał intelektualistom takiego znaczenia dla formowania życia społecznego, jak ma to miejsce w Europie Wschodniej. System stalinowski w chwili obecnej uważa intelektualistów za narzędzie pierwszorzędne. Następnie, władze są podejrzliwe w stosunku do nowo przybyłych, a gra, która toczy się na Wschodzie, jest zbyt skomplikowana, by zdawały sobie one sprawę, z kim mają do czynienia. Wreszcie, opinia panująca w środowiskach emigracyjnych jest nieprzyjazna wobec tego, który ucieka. Jednym słowem, zbieg wystawia się na poniżenia nie znające granic.
Mogę zilustrować tę sytuację, cytując fragment satyrycznego wiersza, który pojawił się w Warszawie po moim wyjeździe:
Poczujesz kulturę brutali z Military Police
Których dłonie trzymają wizę tak upragnioną,
Będziesz skomlał o azyl, a głupi agenci
Położą nogi na stół, żebyś lizał ich buty
Istnieje konflikt między politykami emigracji oraz intelektualistami. Jest to coś więcej niż klasyczny konflikt między emigracjami, starą i nową. Można w nim odnaleźć ślady konfliktu dwóch grup społecznych. W Europie Środkowowschodniej występuje kontrast między inteligencją a intelektualistami. Termin „inteligencja” obejmuje wszystkich ludzi, którzy posiadają pewien poziom wykształcenia i nie zarabiają na życie pracą fizyczną. Pewna liczba cech charakterystycznych określa tę grupę, która, za sprawą swoich obyczajów, była niedawno jeszcze spadkobiercą szlachty.
Na przykład lekarz, urzędnik Poczty, adwokat, redaktor, pracownik ministerstwa, należą do inteligencji. Intelektualiści w ścisłym tego słowa znaczeniu są tym, co nazywa się inteligencją twórczą. Są to uczeni, literaci i artyści. Między nimi a inteligencją (która jest równoważna klasie średniej na Zachodzie), występowała, od czasów przedwojennych, sprzeczność interesów. Różnica między tymi dwoma grupami zaznaczyła się później, kiedy intelektualiści stali się kastą plutokratyczną nowego systemu, podczas gdy dawna inteligencja spadła do rangi pariasów pod naciskiem nowej inteligencji, pochodzenia proletariackiego, tworzącą grupę społeczną całkowicie odmienną.
Większość polityków emigracyjnych należy z pochodzenia do inteligencji przedwojennej, a ich mentalność uważana jest przez intelektualistów tworzących za kopalne residuum przeszłości. Relacje między tymi dwoma klanami nie są nacechowane sympatią. Po jednej stronie jest pogarda, po drugiej zaś — uraza grupy, która straciła swoją pozycję społeczną, w obliczu grupy, która pozostała żywotna. „Nie mamy żadnej szansy na porozumienie z reakcjonistami emigracji. Już lepiej pracować ze stalinistami.” Ileż to razy słyszałem takie zdanie? W tych warunkach, ucieczka intelektualisty jest traktowana na wschodzie jako przejście w nirwanę. Nie jest to rozwiązanie honorowe. Intelektualista, który ucieka, wyzwala się od cierpienia, jakie narzuca mu presja reżimu, wybiera trwanie czysto fizjologiczne. Zapomnienie pokryje w kraju jego imię. Jego ucieczka równa się jego śmierci. Wybór istnieje zatem między tymi dwoma rodzajami zła, a pozostanie na miejscu uważane jest za mniejsze zło.
Podczas ostatnich pięciu lat kilkuset artystów, naukowców, pisarzy polskich udało się na Zachód. Bardzo niewielu spośród nich zdecydowało się nie wrócić. Ci, którzy zostali, przeszli do nirwany i nikt w ich kraju nic na ich temat nie wie. Są wszakże pośród nich umysły pierwszorzędnej wielkości. Często dyskutowałem z moimi przyjaciółmi o problemie ucieczki. Wszyscy, włącznie z zagorzałymi katolikami, byli zdania, że podobna decyzja powinna być indywidualna, ale że lepiej byłoby nie zrywać więzi ze swoim narodem po to tylko, by zyskać wolność „czysto negatywną”, to znaczy wolność bez możliwości jakiejkolwiek realizacji artystycznej czy politycznej. Jeśli cały naród pogrążony jest w sytuacji tragicznej, należy dzielić wspólny los, starając się robić, co można. Jakby nie spojrzeć, tłumaczenie Szekspira jest działalnością społecznie użyteczną, podczas gdy praca w fabryce na Zachodzie, wyłącznie po to, by utrzymać się przy życiu, nie jest działalnością zasługującą na to miano. Zawsze musiałem zgodzić się z taką argumentacją. Nie chciałem stać się emigrantem, i moja ucieczka była napadem indywidualnego szaleństwa. Zrozumiałem, że gra się dla mnie skończyła, i że nie uniknąłbym pisania ody na cześć „Ojca Ludów” albo poematu o Feliksie Dzierżyńskim. Możliwe, że warto napisać podobny wiersz, aby móc tłumaczyć Szekspira. Nie potrafiłem jednak zapłacić takiej ceny.
Ucieczka intelektualisty ma zazwyczaj konsekwencje tragikomiczne. Jak już powiedziałem, nasz świat, to znaczy świat intelektualistów z krajów demokracji ludowych, jest światem zamkniętym, a prawa, które nim rządzą, pozostają na zewnątrz nie znane. Ktokolwiek wychodzi z tego świata, spotyka się nie tylko z niezrozumieniem co do jego intencji, ale także z niemożliwością wytłumaczenia się publicznie, chyba że napisze całą książkę. Dla człowieka Zachodu sprawa jest raczej prosta: było się związanym z krajem komunistycznym, było się więc stalinistą; jeżeli „wybrało się wolność”, oznacza to, że wyleczyło się ze swoich złudzeń. Czytałem wiele artykułów w polskiej prasie emigracyjnej na temat mojej ucieczki na Zachód. Ciekawe, że jedyny artykuł, który wykazywał niejakie zrozumienie dla tego problemu, pojawił się w Szwecji, czyli w kraju, gdzie emigranci, dzięki stałemu napływowi nowych przybyszów, są lepiej poinformowani o zasadach gry. Niechaj wolno mi będzie przytoczyć kilka urywków z tego artykułu, nie po to, by skupić uwagę na mojej osobie, lecz by rzucić światło na całość problemu:
„Okres kilku lat, w czasie których polska lewica uważała, że terytorium walki znajduje się tylko
w obrębie Polski, jest definitywnie zamknięty. Ucieczka Miłosza jest, w jakiś sposób, symboliczna.
Nie był komunistą, ale należał do lewicy i miał dosyć postępowe poglądy. Tym samym należał do grona osób, z których komuniści chcą za wszelką cenę uczynić swoich sprzymierzeńców, a których
w ostatecznym rozrachunku uważają za swoich najgorszych wrogów”.
Starałem się przedstawić sytuację intelektualistów na Wschodzie, ukazując, jak niesprawiedliwym jest redukowanie ich sprawy do kwestii przekonań politycznych. Obawa przed utratą ich funkcji społecznej jest potężnym bodźcem. Ten, kto ucieka, nie może pozbyć się poczucia zdrady względem tych, którzy pozostają. Jedynym sposobem na oswobodzenie się z tego poczucia jest aktywność. Co do mnie, będę się starał być aktywny jako pisarz i dopiero gdy dojdę do wniosku, że utraciłem ojczyznę i poczuję się całkowicie bezsilny, przejdę w nirwanę.
Taktyka
Intelektualiści w krajach demokracji ludowej znajdują się na takiej pozycji, że mogą stać się nową arystokracją, pod warunkiem, iż zawsze będą posłuszni. Tak jak serce rozprowadza krew po całym organizmie, tak i ich zadanie, zgodnie z zamierzeniami partii, powinno polegać na rozprowadzaniu w ciele społecznym idei przewodniej. Propagują oni materializm dialektyczny w jego stalinowskiej wersji. Zmierzając powoli i cierpliwie do tego, by intelektualista stał się godnym tego zadania, partia, czyli Moskwa, zdecydowała się na dokonanie podboju za wszelką cenę. Dawna inteligencja została przeznaczona na wyginięcie. W jej miejsce nowa inteligencja robotnicza powinna objąć funkcje. Co zaś się tyczy intelektualistów, potrzeba ich nazwiska, ich talentu oraz ich wiedzy, które są niezastąpione. Ogromna większość intelektualistów opowiedziała się za rewolucją. Rewolucja ta nie miała w krajach demokracji ludowej charakteru spontanicznego. Została ona wprowadzona za pomocą dekretów narzuconych z góry i opartych na sile Armii Czerwonej. Była to rewolucja biurokratyczna. W podobny sposób, za środki użyteczne uważano nacjonalizację przemysłu i reformę rolną. Punktami spornymi były niezależność narodowa oraz przyjęcie doktryny stalinowskiej. Na tym polu intelektualiści stawiali utajony opór, masowo wspierani tendencjami, płynącymi z serca narodu; tendencjami, które można by określić jako dysydenckie. Taktyka zastosowana wobec intelektualistów w ogólnych zarysach może zostać przedstawiona w sposób następujący:
1/ Dawać i nie żądać najpierw nic w zamian
Tak jak dano ziemię chłopom i z początku niczego od nich nie żądano, tak zapewniono pisarzom możliwość wydawania drukiem ich dzieł, muzykom — korzystanie z sal koncertowych, naukowcom — dostęp do laboratoriów. I otworzyły się wówczas wielkie możliwości, bowiem w krajach demokracji ludowej rząd poświęca ogromne kwoty na swoje cele kulturalne. Poza tym, publiczność po latach wojny była spragniona książek, publikacji, spektakli i koncertów. Sprzedaż materiałów drukowanych szybko wzrastała. Otwierano nowe, awangardowe teatry. Intelektualiści usiłowali korzystać z tego okresu prosperity, który trwał kilka lat, by opublikować to, co napisali w czasie wojny, omówić zagadnienia estetyczne i społeczne, dokonać przekładów dobrych pisarzy zachodnich i, ogólnie rzecz ujmując, zapełnić pustki spowodowane przez wojnę.
2/ Zwiększać presję stopniowo, tak, by nie wytworzył się opór psychiczny
Oto reguła niezwykle istotna. Należy unikać sytuacji, w której pacjent mógłby krzyczeć: nie! Wytwarzając sprzyjającą atmosferę i wywierając delikatne naciski, doprowadza się do tego, że pacjent staje się skłonny do ustępstw. Mówi on sobie: „Ba! To nic. Napiszę już ten artykuł, jeżeli dzięki temu zostawią mnie w spokoju i będę mógł pracować nad moją powieścią, która jest nie po linii”. Uzyskawszy ten rezultat, łagodnie zwiększa się nacisk krytyki, wymagań. Pacjent mówi sobie: „Napisałem już artykuł w podobnym tonie, nie ma co robić historii o taki drobiazg”.
Chodzi o to, by działać tak, żeby pacjent nie mógł podjąć żadnej decyzji. Dlatego też każdorazowe zwiększenie dawki jest nieznaczne, a różnica w porównaniu z etapem poprzedzającym jest zbyt nikła, żeby „warto było” stawiać opór. Rezultat jest taki, że po kilku latach pacjent przełyka dawki ogromne. Tym sposobem wielu ludzi nieświadomie zaczęło pisać, malować i nauczać w sposób wysoce ortodoksyjny. Niektórzy, choć w niewielkiej liczbie, dostrzegli pułapkę i szybko z niej umknęli, aby uniknąć dalszego ciągu tej kuracji. Lecz większość dobrze zrozumiała grę i ją zaakceptowała, wykorzystując wszelkie możliwości przeciwstawienia się jej, jakie dawała. Poczynili założone ustępstwa, za każdym razem kalkulując zyski i straty oraz oceniając, czy różnica wypada na ich korzyść. Na przykład, „warto” napisać artykuł atakujący egzystencjalistów, jeżeli dzięki temu można opublikować wiersz, który naśmiewa się z realizmu socjalistycznego. „Warto” złożyć podpis pod deklaracją polityczną, jeśli w zamian można przydać sobie renomy i wyciągnąć z więzienia któregoś krewnego. „Warto” napisać muzykę do piosenki sławiącej system, jeżeli z tego powodu otrzymuje się pozwolenie na wykonanie symfonii. Oto reguła tej gry. Nie jest to gra wyłącznie indywidualna: chodzi o to, by uratować wiele instytucji, grup, atelier, czasopism itd. Stopniowy rozwój tych kompromisów indywidualnych i zbiorowych jest generalnie jedną z przyczyn, dla których intelektualiści ze Wschodu nie uważali za konieczne, by przeobrazić się w emigrantów.
3/ Wlać nowe wino do starych bukłaków
Systemowi zależy, by zachować instytucje powszechnie znane i szanowane, wykorzystując je jako fasadę. Krok po kroku, wypełni się je nową zawartością. Dla przykładu, zamieni się słynne muzeum w galerię wystawienniczą, poświęconą propagandzie. Zachowa się nazwę znanego czasopisma i zmieni się jego redakcję. To samo praktykuje się z ludźmi. Zachowa się ich twarze i ich nazwiska, lecz opróżni się ich i napełni nową filozofią. Pisarz, którego znano jako gorliwego katolika, będzie swym nazwiskiem podpisywał ataki na Watykan. To przeobrażenie, które nazwać by można magicznym, zupełnie nie jest magiczne. To tylko rezultat zasady: „Byt określa świadomość”. Tworząc szczególne warunki, w których zamknięty jest pacjent, bez większej trudności osiąga się cel.
4/ Unikać, jak tylko jest to możliwe, bezpośredniego nacisku i posługiwać się presją sytuacji
Nie należy sobie wyobrażać, że w krajach demokracji ludowej ktoś nakazuje intelektualistom, w sposób pozytywny, napisać to, czy namalować tamto, prowadzić badania naukowe w tym, czy innym kierunku. Przeciwnie, podkreśla się na każdym kroku, że nikt nikogo do niczego nie zmusza, że wszystko jest dobrowolne. Ta zasada stosowana jest w sposób ogólny, nie tylko wobec intelektualistów. Nikt nie nakazuje chłopom tworzyć kołchozów, nie!... Rujnuje się ich podatkami; zabiera się ich zboże; nęka się ich brygadami młodzieżówki — i okazuje się, że nie ma innego wyjścia z sytuacji, jak utworzyć kołchoz. Tak samo intelektualista w pewnym momencie spostrzega, że powinien napisać wiersz na dany temat. Ów wiersz będzie traktowany jak akt dobrowolny, chociaż autor, by rzec prawdę, został wpędzony w konieczność pisania.
5/ Nie pozwalać, aby w grupie utworzyły się więzy solidarności
Pod okupacją hitlerowską solidarność intelektualistów była dobrze rozwinięta. Wystarczy powiedzieć, że w Polsce, na przykład, znalazł się tylko jeden pisarz (jedyny), który nieśmiało kolaborował z Niemcami. Ta solidarność przetrwała jakiś czas po wojnie. Ale bardzo szybko została ona zastąpiona przez nową hierarchię. Pojawiły się podziały między „dobrze widzianymi” i „źle widzianymi”. Z kolei „dobrze widziani” podzielili się na „lepiej widzianych”, „gorzej widzianych” oraz „tolerowanych”. Podział ten ma swój ekwiwalent w życiu fabryki, gdzie hierarchizacja mas robotniczych, zgodnie z ortodoksją polityczną i zgodnie z socjalistyczną rywalizacją, wciąż czyni nowe postępy.
Reguły taktyczne, wymienione powyżej, dały dobre efekty. Gra jest prawie wygrana przez partię. Waga tego zwycięstwa, to fakt, że to, co nie zostało wypowiedziane, nie istnieje. Niezadowolenie mas nie może zostać wyrażone w żaden sposób, za wyjątkiem odbicia emocjonalnego, odkąd ci, którzy posługują się piórem, pędzlem czy dłutem wyrażają wyłącznie oficjalny optymizm. Władza nad intelektualistą daje klucz do rządzenia krajem. Gra oporu trwa nadal, lecz z coraz to mniejszym sukcesem. Wysiłki pisarzy, kompozytorów i malarzy, którzy usiłują nie spaść do poziomu rosyjskiego realnego socjalizmu, są desperackie.
Transformacje
W demokracjach ludowych mamy do czynienia ze zjawiskiem w historii zupełnie nowym. Fakt ten nie znajduje analogii w Rosji, gdzie ewolucja rozciągała się na okres dłuższy i miała, z początku przynajmniej, cechy spontaniczności. Nie można by go również przyrównać do którejkolwiek
z dyktatur minionych lub obecnych, które nie byłyby dyktaturami filozoficznymi. Kraje demokracji ludowej poddane zostały systemowi opracowanemu w najdrobniejszych szczegółach, którego każdy etap był wcześniej zaplanowany. To rzeczywiście najbardziej naukowe zastosowanie zasad materializmu dialektycznego do „materiału ludzkiego”.
Stworzone warunki, zgodnie z zasadą, iż byt określa świadomość , sprawiają, że wiele kwestii występujących na Zachodzie pozostaje bezprzedmiotowych. Sądzę, ze byłoby zbytecznym stawiać sobie pytanie, czy mieszkańcy Marsa są chrześcijanami, czy też buddystami. Podobnie tak wyraźny na Zachodzie podział na komunistów i niekomunistów traci znaczenie w demokracjach ludowych. Spora liczba członków partii nienawidzi systemu lecz, podobnie jak bezpartyjni, są oni poddani wewnętrznemu rozdwojeniu, powodującemu, iż nie da się ich zaklasyfikować według kryteriów zachodnich. Dobrowolnie lub z musu, trzeba tutaj rozumować dialektycznie i zrezygnować z tak = tak i nie = nie.
Zjawiska psychiczne, pojawiające się w demokracjach ludowych, są dla obserwatora fascynujące. Wyznam, iż zaintrygowały mnie one i że próbuję dokonać ich analizy w książce, którą piszę. Jest to skrajnie trudne zadanie, z uwagi na nowość tematu. Jednocześnie zaś — jest to rodzaj obowiązku. Mówi się o intelektualiście-komuniście. Rozumiem, że termin ten mógłby znajdować zastosowanie we Francji i w Ameryce. Ale odkąd w krajach demokracji ludowej zaistniała rzeczywista sytuacja, nie jest łatwo znaleźć kryterium oceny. Przynależność do partii nie staje się środkiem dyskryminacji. Jeden ze znanych mi pisarzy, który spędził czas jakiś na terenie znajdującym się pod okupacją rosyjską na początku wojny, w 1945 roku na moich oczach wyciągnął z kieszeni legitymację Partii Komunistycznej i powiedział do mnie: „Mam już dosyć strachu przed deportacją. Koniec z tym”. Inny z moich przyjaciół, artysta, będący członkiem partii, kiedy znajduje się w stanie upojenia alkoholowego, oznajmia: „Ten wasz socjalizm, ja go przetrzymam”. Według trzeciego, intelektualne centrum świata przemieściło się z Zachodu do Moskwy, i jest to wystarczający dowód na to, że Moskwa nie może przegrać: pozostaje tylko z tego faktu wyciągnąć konsekwencje.
Inaczej jawi się to zagadnienie młodym. Ale również tutaj doktrynalne rozważania mniejszą mają wagę, aniżeli świat taki, jaki jest. Zderzają się one z „faktem”, że istnieje tylko jeden możliwy system myślenia, i że Zachód jest prowincją, na której nie dzieje się nic, co byłoby godne uwagi. Oczywiście, element czasu zmienia ludzi: wielu z tych, którzy prowadzili grę, broniąc się do ostatka, poddaje się i przyłącza do ortodoksji z ogromnym entuzjazmem. Człowiek pragnie wierzyć; nie może żyć w stanie permanentnej negacji. Rytm przeobrażenia się jest bardzo szybki; ktokolwiek chciałby stać w miejscu — cofa się i już jest zaliczony w poczet reakcjonistów. Należy „nadgonić” rytm życia, gorączkowy i przepełniony pracą kolektywną. Dla tych, którzy chcą działać, możliwości są nieograniczone. Jest to system, w którym kwestia pieniędzy nie gra żadnej roli, pod warunkiem, że będzie się użytecznym.
Ortodoksja staje się warunkiem szczęścia; zapewnia ten wzlot, który automatycznie popycha człowieka ku „nadgonieniu”. Coraz to większa liczba intelektualistów przechodzi wewnętrzny kryzys, który jest bolesny, ale po którym człowiek jest nareszcie zdolny, by przyjąć Nową Wiarę. To, że się nawróci, nie oznacza jeszcze, iż pozbędzie się rozdwojenia, ale znaczy, że może działać — to znaczy, że dostarczone mu już zostały intelektualne ogniwa, których mu brakowało. W ten czy inny sposób, przekonał się on, że prześladujące go wątpliwości nie miały sensu. Owe wątpliwości istnieją, ale na innym planie. Rzec by można: na planie równoległym.
Analizując psychikę takiego intelektualisty, będę się starał wymienić główne argumenty, których używa on w stosunku do samego siebie.
1/ Historyczna konieczność
Wydarzenia w Europie, pomiędzy dwoma wojnami światowymi, a także marsz Armii Czerwonej na Berlin wywarły ogromne wrażenie na mieszkańcach Europy Środkowej i Wschodniej. Komunizm walczył z faszyzmem — i faszyzm został zwyciężony. Czyż nie potwierdza to tezy leninizmu-stalinizmu, w myśl której w świecie współczesnym występuje tylko faszyzm i stalinizm, i że to faszyzm musi upaść? Ktokolwiek doszedłby do takiego wniosku, nie powinien znajdować się w obozie, implicite skazanym przez byt, który zajął w naszym stuleciu miejsce Boga — czyli Historii. Pisarz, piszący wbrew Historii, pozostanie bezsilny i zmiażdżony.
Polska, którą rosyjscy rządzący zawsze uważali za kraj dla ich interesów najważniejszy, ponieważ stanowił on most do Europy, odczuli ów dylemat w sposób szczególnie bolesny. W czasie wojny działał tutaj niezwykle silny ruch oporu przeciwko nazistom. Ten ruch oporu zależny był od rządu przebywającego na wygnaniu w Londynie. Powstanie warszawskie, które wybuchło w 1944 roku, miało dwa cele: wyzwolić stolicę od Niemców i równocześnie przejąć władzę, zanim Armia Czerwona, która już się zbliżała, wejdzie do miasta. Było to powstanie muchy przeciwko dwóm olbrzymom. Jeden z olbrzymów zatrzymał się na brzegu Wisły i czekał, aż drugi zgniecie muchę. Olbrzym potrzebował dwóch miesięcy, by zgnieść tę muchę, używając samolotów, najcięższej artylerii oraz czołgów. Zgniótł ją wreszcie, po czym został rzucony na ziemię przez drugiego olbrzyma, który cierpliwie czekał. Niemal 200.000 ludzi zginęło w Warszawie, a miasto zmienione zostało w Hiroszimę większą niż ta japońska.
Oto dowód, że żadna trzecia siła nie jest możliwa. Zniszczenie Warszawy powinno było obudzić nienawiść do Rosji sowieckiej. I tej nienawiści Polsce nie brakowało, lecz, stopniowo, zaczęła ona wzbudzać respekt dla nieuchronności siły. Armia Czerwona działała jako narzędzie Historii, jako bezosobowa władza. W rzeczywistości, mówiono, właśnie tworzy się nowy świat, ze stolicą w Moskwie, i być może nie będzie już więcej miejsca dla utopijnych nacjonalizmów.
Ciekawe, że Diamat(1), mający dwie strony: dialektyczną i materialistyczną, w miarę jak odnosił sukcesy, poddawany był zmianom. W każdym razie, w demokracjach ludowych podkreśla się raczej determinizm, to znaczy raczej nieunikniony charakter procesów aniżeli ich przypadkowość.
Aby przedstawić teraz obraz tego, czym był wpływ owego nieuniknionego charakteru na umysły, powiem kilka słów o jednej postaci spośród moich znajomych, pana X..., mieszkającego w Warszawie. X... jest artystą. Pochodzi z bogatej rodziny. Przed wojną wykonywany przezeń zawód nie pozwalał mu na niezależne życie. Dzisiaj jego rodzice, niegdyś posiadacze fortuny, są zrujnowani, podczas gdy on ma ładne mieszkanie i prowadzi szczęśliwy żywot. X... jest człowiekiem dobrze wykształconym, o wyrafinowanym umyśle. Prowadzi Grę z dużą zręcznością. Z pozycji ustępuje powoli; daje to, co w danym momencie dać trzeba, i nic więcej. Powiedzieć należy, iż w Systemie sprawność intelektualna jest wysoko ceniona. Im owa sprawność jest większa, tym więcej uzyskuje się swobody. X..., którego riposty są zawsze bardzo na miejscu, i którego stopień opanowania dialektyki jest nie mniejszy niż u filozofów z Partii, utrzymuje zręcznie równowagę tańcząc na linie.
Po wojnie wiele razy podróżował za granicę. Powiedział mi, w Warszawie: „Ostatecznie wszystko to wydaje mi się czymś w rodzaju potopu. Te państewka Europy Zachodniej są podtapiane, i zostanie tylko Ameryka — niczym skała, na którą będą się wspinać ostatni, którzy przetrwają, zabijając się wzajemnie na skraju otchłani. Biblijny potop Gustawa Doré!(2). Co do mnie, wolę to mieć za sobą”
X... jest ze swej natury obserwatorem zdarzeń, a klęska Rosji, gdyby się zdarzyła, zostałaby przez niego przyjęta nie bez przyjemności. Jednocześnie jego dzieła stają się powoli umiarkowaną gloryfikacją stalinizmu. Kto chce, niech uważa, że X... jest „intelektualistą-komunistą”.
Konieczność historyczna jest najsilniejszym argumentem, używanym w demokracjach ludowych. Wśród mas Partii, a nawet pośród najwyższych dygnitarzy, ta wiara w konieczność idzie w parze z nienawiścią. Mimo wszystko, Heglowska wolność jako „prawda konieczności” jest wolnością trudną do osiągnięcia. Człowiek nie lubi konieczności, nawet jeżeli wiadomy jest mu obowiązek podporządkowania się jej. Argument konieczności ma słabą stronę. Nie jest to nic innego, jak kult siły, która przebiera się w prawo Historii. Gdyby Rosja się potknęła, nagromadzona nienawiść mogłaby stać się niszczycielskim potokiem.
2/ Integracja intelektualisty.
Wyobcowanie intelektualisty na Zachodzie było od dawna tematem rozważań wielu umysłów. Intelektualista czuje się postawiony poza społeczeństwem: obcy zarówno burżuazji, z której najczęściej wyszedł, jak i masom robotniczym. Znaczenie jego działalności jest najczęściej mało zrozumiałe dla jego otoczenia, za wyjątkiem niewielkiej grupy zawodowej. Historia poezji zachodniej, na przykład, może nas nauczyć wielu rzeczy o odizolowaniu poety i o tym, co z niego wynika: hermetyzmu jego stylu.
Stalinizm stworzył nowy typ społeczeństwa, gdzie szczególną wagę przypisuje się „kulturze”. To, czym w społecznościach chrześcijańskich był Kościół wraz z jego obrzędami religijnymi, dostępnymi dla każdego mieszkańca wioski, jest zapewniane w stalinizmie dzięki Czerwonemu kącikowi, konferencjom, kursom politycznym itp. ... Istnieje także liturgia, taka sama dla wszystkich krajów, które rozciągają się od Elby aż po Ocean Spokojny. Czerwony kącik, stanowiący wyposażenie okrętu pływającego pod banderą demokracji ludowej nie różni się od „czerwonego kącika” w zagubionej górskiej wiosce: portrety, kolor czerwony, nakazane przemowy są takie same. W ten sposób rozpowszechniana „kultura” jest, prawdę powiedziawszy, równoważna „edukacji politycznej”, która nie jest zresztą wąsko pojmowana, gdyż doktryna jest uniwersalna i może być stosowana w ten sam sposób w czasie obecnym i w przeszłości ludzkości. Historia Reformacji czy też dzieł poetów XIX wieku może dostarczyć okazji do rozważań mających odniesienie do całości. Nigdy wcześniej nie wydawano drukiem klasyków w nakładach tak dużych, jak w demokracjach ludowych, w zgodzie z zasadą, że „Proletariat jest spadkobiercą Ludzkości”. Fakt, że klasycy są dostępni dla każdego a także stworzenie prawdziwego zainteresowania dla problematyki historycznej i literackiej wśród mas, to poważny argument na korzyść nowej, świeckiej religii. Tak pojmowana „kultura”, która nie jest niczym innym jak organizacją dystrybucji na planie umysłowym, zmienia całkowicie charakter pracy, powierzonej pisarzom, kompozytorom i malarzom, ponieważ otwiera przed nimi konsumpcję masową.
W XIX wieku po raz pierwszy pojawiła się popularyzacja nauki. Gdy niektóre teorie naukowe — na przykład darwinowska — stały się sławne, popularne broszury udostępniły te teorie, w uproszczonej formie, wszystkim. W tym fakcie kryło się poważne niebezpieczeństwo: tak upowszechnione teorie mało miały wspólnego z tym, co stanowiło uprzednio ich rolę interpretacji naukowej. Stawały się one natomiast czynnikiem socjologicznym o pierwszorzędnym znaczeniu. Autodydakci w rodzaju Adolfa Hitlera czerpali swoją wiedzę z takich właśnie popularnych, pseudonaukowych broszur.
W stalinizmie niebezpieczeństwo to pojawiło się w postaci niemal czystej. Wszystko jest wyjaśnione, i — co gorsza — pół-analfabeta, wyedukowany politycznie, zaczyna wierzyć, że rozumie wszystko. To system mostów, zbudowanych ponad przepaściami. Zabronione jest spoglądanie w dół, w głębię, do tego stopnia, że zapomina się o ich istnieniu. Oczywiście, istnieją różne stopnie wtajemniczenia. Filozof, interpretujący Platona według zasad Diamatu, znajduje się na wyższym poziomie niż masy, którym daje się jako strawę wstępnie przetrawioną wersję. Ale również filozof musi upraszczać; los G. Lukacsa(3), który chciał do złożonych problemów zastosować złożone metody, może służyć jako ostrzeżenie.
Tak więc, niewątpliwa więź z masą, ta więź, jaką intelektualista zawdzięcza ortodoksji, jest dosyć drogo opłacona. Lecz intelektualista XX wieku cierpi szczególnie z powodu swego odizolowania, i gotów jest na poświęcenia, byleby znaleźć się pomiędzy ludźmi. Pieniądze i zaszczyty, które spadają na niego, są zewnętrzną oznaką jego użyteczności w organizmie społecznym. Integracja posiada wiele uroków, nawet dla tych, którzy kontynuują Grę obronną. Dla przykładu, wielu historyków literatury, pracujących nad opracowaniem nowych edycji dawnych tekstów, uważa ten rodzaj pracy za godny ustępstw bardzo daleko idących.
3/ Rytm życia
Wasteland(4), opisany przez T. S. Eliota, na którym żyje tak wielu ludzi Zachodu, nie jest miejscem, w którym pobytu można by pozazdrościć. Nie jest moją rzeczą dociekać w tym miejscu przyczyn, które doprowadziły nas do tego punktu. W każdym razie, w Średniowieczu na przykład, nie było znaku równości między „życiem osobistym” a „życiem fizjologicznym”. Życie osobiste było wówczas zarówno fizjologicznym trwaniem, jak i życiem duszy nieśmiertelnej.
Pod koniec Wastelandu piorun przemawia w sanskrycie i formułuje podstawy moralności. Podczas gdy sam T. S. Eliot poszukiwał wyjścia z Wastelandu w kontemplacji religijnej, pisząc Ash Wednesday i Four Quartets, ci, którzy nie mogli znieść życia rozproszonego pośród stanów nerwicowych oraz przypływów i odpływów zwierzęcej energii, i którzy nie potrafili iść drogą T. S. Eliota, szukali wyjścia z Wastelandu w tym, co społeczne. Stali się materiałem szczególnie elastycznym dla nowej doktryny, która żąda uznania za prawdę naukową. Interesuję się szczególnie historią poezji tych ostatnich lat. Miałem okazję śledzić ewolucję wielu poetów z krajów demokracji ludowej. Owa ewolucja przybierała kształt krzywej wznoszącej się, w miarę jak autor wzbogacał swoje dzieło o liczne elementy życia zbiorowego. Solipsyzm nie prowadzi do niczego. Jednak kiedy dzieło poety nasiąkało tym, co społeczne, do tego stopnia, że nie pozostawało już nic poza polityką, krzywa opadała nagle i największy talent nic nie mógł na to poradzić.
Oto pułapka tego, co społeczne, a czyha ona na wszystkich artystów demokracji ludowych. Gdy włoży się do niej nogę, trudno już się z niej wydostać.
Żywotność pierwszej fazy, kiedy demokracje ludowe nie żądały od intelektualistów niczego innego, jak tylko zainteresowania dla życia kolektywnego, przekonała wielu ludzi, iż znaleźli się oni nareszcie na Ziemi Obiecanej po wydostaniu się z Wastelandu, gdzie przebywali przed wojną. Raz zaakceptowawszy wszelkie niedogodności systemu, pisarz zostawał wyzwolony z kręgu osobistej samotności przez rytm życia w wielkiej zbiorowości. Zresztą okres okupacji nazistowskiej wytworzył wiarę, że pisarz powinien być „zaangażowany”. To, co stało się po wojnie, zdawało się nie być niczym innym, jak tylko intensyfikacją tego stanu rzeczy.
Nieszczęśliwie rosyjski realizm socjalistyczny, wprowadzony ostatnio, jest nie tylko zainteresowaniem dla tego, co społeczne, jest to dyscyplina tak precyzyjna i wymagająca takiej dozy kłamstwa i patetyczności, że Ziemia Obiecana bardzo szybko zmienia się w Saharę. Pomimo to, wielu pisarzy oraz artystów, po początkowym upojeniu pierwszymi euforycznymi oznakami powracającego zdrowia, nie może już żyć bez doktryny, która całkowicie wtapia człowieka w to, co społeczne, i która skazuje wszelkie przejawy życia osobistego na bycie niczym więcej, jak tylko „fizjologią”, „psychologią” oraz „mistyką”.
4/ Konieczność praktyczna
Pisarz, profesor uniwersytetu, malarz, kompozytor, powinien „nadgonić”. W przeciwnym razie straci on swoje miejsce na drabinie społecznej i znajdzie się w nędzy. Motywy ambicjonalne również odgrywają rolę: pośród tych, którzy nie mogą „nadgonić”, znajdują się przede wszystkim ludzie o mentalności zdecydowanie reakcyjnej, ludzie starsi, umysły zdewociałe bądź zamknięte. Nie mogliby oni, nawet gdyby chcieli, nadążać za peletonem. Znalezienie się między nimi nie jest okolicznością, którą należałoby się chełpić. Ktokolwiek „nadgania”, daje dowód żywotności i bystrości umysłu. W tym miejscu znowu narzuca się porównanie z fabryką: system stachanowski gra na ambicji robotników i ci, którzy są dumni ze swych muskułów, szczęśliwi z koordynacji swych ruchów, pragnący dać się zauważyć, zajmują pierwsze miejsce. Dopasowanie do linii w dziedzinie nauki traci swój sens ideologiczny i staje się umiejętnością zawodową, jak każda inna. Konformizm staje się zaletą nadrzędną. Są tacy, którzy się buntują; większa ich liczba wykonuje swój zawód z kompletnym cynizmem. Ale większość intelektualistów nie potrafi znieść całkowitego rozdwojenia i dochodzi do wiary poprzez praktykę.
Tym samym, zebrania w klubach, kursy polityczne — mają znaczący wpływ na społeczność. Jest rzeczą znaną, iż Kościół katolicki kładzie akcent raczej na praktyki religijne, aniżeli na wiarę teoretyczną; wiara przychodzi w sposób naturalny, kiedy uczęszcza się do kościoła, przystępuje do spowiedzi itd. ... Intelektualista, który bierze aktywny udział w życiu swojego związku — swojego stowarzyszenia pisarzy czy artystów — uzyskuje przez to piętno konwencjonalne. Po pewnym czasie nie może on mówić ani myśleć inaczej, niż czyni to jego otoczenie. Nie może nawet pisać po to, by włożyć rękopisy do szuflady, ponieważ działanie tego rodzaju byłoby pozbawione sensu.
W sumie wszystkie te argumenty, które człowiek w podobnym przypadku stosuje w odniesieniu do siebie samego, ograniczają się do poczucia, że społeczeństwo inne niż to, które stworzył stalinizm, nie jest możliwe. Konieczność historyczna staje się czymś znacznie głębszym, aniżeli prosta przewaga szans zwycięstwa dla Rosji. Wszystko jest doskonale logiczne. Chcieć czegoś innego oznaczałoby chcieć, żeby dwa razy dwa nie równało się cztery, lecz pięć. Myśl o powrocie do stanu rzeczy sprzed wojny wydaje się absurdalna, i nie widać innej drogi ku cywilizacji opartej na prymacie tego, co społeczne, jak stalinizm.
Entuzjazm dla nowego świata współistnieje z nienawiścią. Znam ludzi, których każda chwila życia wypełniona jest nienawiścią do Stalina, a mimo to są oni wiernymi komunistami. Obywatel krajów demokracji ludowej powinien wiele czasu poświęcać na to, co nazywa się „pracą społeczną” oraz na uczestniczenie w zgromadzeniach. Wciąż znajduje się on wśród ludzi i nie pozostawia mu się wcale czasu na samotność. Będąc zawsze wśród ludzi, i poddany wymogom konformizmu, postępuje niczym aktor. Jedna prawda istnieje dla niego w wąskim kręgu przyjaciół; inna narzuca się w miejscu publicznym. W ten sposób ujawnia się hierarchia prawd.
Ketman(5)
W krajach Islamu, w okresie rozkwitu sekt, nie było, jak się wydaje, muzułmanów absolutnych. Zewnętrzna jedność ukrywała bezmierną różnorodność przekonań — nawet z filozofiami, które skrycie odrzucały islam, na zewnątrz zachowując respekt dla niego. Metoda postępowania polegająca na mówieniu rzeczy, które pozostawały w całkowitej sprzeczności z wewnętrznymi przekonaniami po to, by uchronić się przed podejrzeniami, zwała się w krajach islamu „Ketman”. Uprawianie Ketmanu uważane było za działalność przynoszącą zaszczyt. Był to dowód zręczności. Poza tym, Ketman był często kwestią życia lub śmierci.
Obserwując życie w demokracjach ludowych mogłem zauważyć, iż Ketman jest tam powszechnie praktykowany. Jedni twierdzą, że sowieckie teorie sztuki są absurdalne; inni są przeciwni teorii Łysenki; jeszcze inni umieszczają politykę nacjonalizmu, prowadzoną przez Moskwę, w rzędzie przedsięwzięć kryminalnych. Nie brak ludzi, którzy sceptycznie przyglądają się Diamatowi, wierząc, iż jest to metoda prawdziwie pragmatyczna, będąca produktem pewnego okresu historycznego, która zniknie, gdy tylko komunizm zostanie zrealizowany. Wielu z obawą obserwuje ekwilibrystykę Kremla w dziedzinie polityki międzynarodowej, myśląc, że Moskwa z łatwością może zajść zbyt daleko. Ketman, który posiada wiele odmian, nie prowadzi do prawdziwego oporu przeciwko stalinizmowi. Wręcz przeciwnie, człowiek lubi swój Ketman i dzięki temu zaczyna lubić Nową Wiarę, ponieważ bez niej Ketman nie byłby już możliwy. Ketman ma wiele zalet. Aby je docenić, wystarczy obserwować życie krajów zachodnich. Intelektualiści cierpią tam na szczególny rodzaj taedium vitae”(6); ich życie emocjonalne i duchowe jest zbyt rozproszone. Wszystko, co myślą i czują, ulatnia się, niczym para, ku nieskończonej przestrzeni. Wolność jest dla nich ciężarem. Żadne wnioski, do których dochodzą, nie są wiążące. Może być „tak”, ale może być też „inaczej”. Stąd ciągła malaise(7). Podczas gdy Ketman polega na realizowaniu się wbrew czemuś. Opary, które się ulotniły, tutaj są zawarte. Ten, kto praktykuje Ketman, cierpi z powodu przeszkód, jakie napotyka, lecz jeśli przeszkoda nagle znika, znajduje się w obliczu pustki, co może być dużo bardziej nieprzyjemne.
Sądzę, że człowiek naszej epoki nie ma wewnętrznego centrum i to właśnie dlatego Nowa Wiara przedstawia tak wiele uroków dla intelektualistów. Ta Nowa Wiara, poddając człowieka presji otoczenia, tworzy owo centrum; w każdym razie sprawia wrażenie, że to centrum istnieje. Jeden z moich przyjaciół, dialektyk Partii, krzyknął do mnie niegdyś, w Warszawie: „Ależ nie możesz pisać, wychodząc od siebie samego! ... W człowieku nie ma nic, nic, nic”. Tak więc, w człowieku nic nie ma, wszystko wynika z determinizmu społecznego. Stąd jego paniczny lęk przed odcięciem od kolektywu, w którym żyje. Pójdzie z tym kolektywem wszędzie, nawet do Piekła, byle nie być samym.
Zachód
Metody, stosowane na Wschodzie, żeby obrzydzić Zachód, są zbyt dobrze znane, by o nich wspominać w tym miejscu. Obywatel w krajach demokracji ludowej od rana do wieczora słyszy tę samą muzykę: marsz żałobny świata kapitalistycznego, zdążającego ku swej ruinie. Mówi mu się, że śmierć Zachodu jest już wpisana w bieg zdarzeń. To, co ma teraz miejsce, to agonia, to znaczy faszyzm. W świadomości takiego obywatela jest to równoznaczne z wyborem pomiędzy hitleryzmem, który zna z własnego doświadczenia, a stalinizmem. Oto oczywista korzyść, zrealizowana dzięki odkryciu „praw historii”, czyli dzięki skonstruowaniu mostów ponad rzeczywistością.
Gra intelektualistów, dzięki potężnej sile sugestii takiej sytuacji, jest czysto wewnętrzna: wszystko odbywa się w taki sposób, jakby zwycięstwo stalinizmu było przesądzone. Ewolucja zachodząca w demokracjach ludowych jest traktowana jako prefiguracja losu, który stanie się wspólny Francuzom, Włochom, Anglikom, Amerykanom. Intelektualiści ze Wschodu, którzy nie wierzą w siłę duchową Zachodu, mają mimo wszystko skłonność do spoglądania w kierunku Zachodu z resztką nadziei. Są wystarczająco inteligentni, by zrozumieć, że system stalinowski, w którym niemożliwe jest powiedzenie prawdy, nie zapewnia ludzkości przyszłości — i że państwo uniwersalne, z Moskwą jako stolicą, byłoby raczej koszmarem. Są oni zatem szczególnie spragnieni nowin z Zachodu, zwłaszcza zaś tych, które mogłyby świadczyć, iż fatalizm historyczny może zostać przełamany. A jednak pozostają oni obojętni na wolnościowe slogany, jakimi posługuje się Zachód. Każdy z nich chętnie przyzna, że wolność jest rzeczą dobrą — ale co potem? Jak do niej dojść? Są zirytowani, słysząc powtarzane w tym środowisku z XIX wieku, komunały zapożyczone przez historię z Rewolucji francuskiej lub z amerykańskiej wojny o niepodległość. Opinie wielu polityków emigracyjnych wywołują u nich uśmiech, gdyż są to opinie oparte na wierze w możliwy powrót do „status quo”.
Powrót taki nie jest możliwy. Trwające przekształcenia posunęły się już zbyt głęboko. Ich wynikiem jest społeczeństwo całkowicie odmienne od przedwojennego: społeczeństwo, w którym wszyscy są pracownikami państwowymi, za wyjątkiem pewnej liczby chłopów, jeszcze nie poddanych kolektywizacji. Jakie odnowienie można sobie wyobrazić? Czy zacznie się poszukiwania spadkobierców właścicieli kopalń i fabryk? Przywróci się do życia burżuazję, która została zniszczona? Czy trzeba będzie na nowo odtworzyć nacjonalistyczne walki między państwami Europy Środkowowschodniej? Nie! Wszystko to nie miałoby najmniejszego sensu.
Intelektualiści ze Wschodu są jednak niezwykle wrażliwi, jeśli chodzi o wieści z zagranicy, jeżeli nowiny te dostarczają dowodu na to, że istnieje Zachód ludzi, którzy rozumieją ich problemy i poszukują rozwiązań innych, aniżeli rozwiązania stalinowskie. Jeżeli jakiś artykuł, jakaś książka czy konferencja tego dotyczy, wydarzenie takie jest dla nich tematem do dyskusji przez całe miesiące. Oczywiście, stanowią publiczność surową, którą trudno zadowolić. Przebyli oni trening akrobatów intelektualnych, ponieważ teologia Diamatu jest ćwiczeniem, które uelastycznia umysł.
Zachód widziany ze Wschodu robi wrażenie zupełnej pustyni intelektualnej. W istocie tak nie jest; jednak trochę tak wygląda życie duchowe świata zachodniego, podobne do konstrukcji grobli, dróg i mieszkań na Zachodzie. Kiedyś, w Nowym Jorku, przyjaciel, u którego mieszkałem, spytał mnie, czy widziałem nowe, wielkie bulwary, zbudowane na East-River, w Brooklynie, oraz nowy tunel między Brooklynem a Manhattanem. Odpowiedziałem, że nigdy o nich nie słyszałem, więc zaprowadził mnie tam. Gdyby podobne prace zostały przedsięwzięte w Moskwie, prasa na całym świecie pełna byłaby wieści o tej gigantycznej, socjalistycznej konstrukcji. W USA nie zwraca się na nie uwagi: uważa się je za naturalne. Tak samo jest, i to w najwyższym stopniu, w dziedzinie nauki i sztuki, które na Zachodzie są przedmiotem zainteresowania wyłącznie dla specjalistów.
Konkluzja
Paradoks sytuacji na świecie polega na tym, że w krajach demokracji ludowej i — jak można odgadywać — także w Związku Radzieckim, znalazłoby się niewielu ludzi, którzy żywią prawdziwą sympatię dla systemu, w którym żyją. Równocześnie masy gotowe są, by maszerować w szeregach i narzucać całemu światu Dyktaturę, z której ani one, ani ich dzieci i wnuki nie będą mogły znaleźć wyjścia, ponieważ współczesny totalitaryzm dysponuje wystarczająco potężnymi środkami, aby uczynić każdą rewolucję iluzoryczną. Owe masy gotowe są maszerować w imię fatalizmu historycznego. Człowiek zapewnia nas, że zdetronizował Boga, lecz na jego miejsce posadził boga nowego: Historię. Jest to bóg okrutny i krwawy. Rozkazy, padające z jego ust, są głosami przebiegłych kapłanów, ukrytych w jego pustym brzuchu. Oczy tego boga są skonstruowane w ten sposób, że mają magnetyczną moc. Ludzkość dzieli się dzisiaj na dwie kategorie: tych, którzy nigdy nie ulegli temu magnetycznemu spojrzeniu i nic nie wiedzą o niebezpieczeństwie intelektualnym, i na tych, którzy dostali się pod jego władzę — i wiedzą, że bóg, któremu służą, jest zły.
Na tych, którzy poznali magnetyczną moc tego boga i nie ulegli mu — ponieważ uważają, że człowiek sam może tworzyć swoją historię — spoczywa szczególny obowiązek.
…………………………………………………………………………………………………………………………………………………………
Przypisy:
1.Diamat – dialektyczny marksizm , doktryna filozoficzna ukształtowana w pracach K. Maksa, F. Engelsa, R, Luksemburg, L. Trockiego, W. Lenina i Mao Zedonga. Kompilacja darwinizmu społecznego, naturalizmu i heglizmu;
2. Paul Gustave Doré (ur. 6 stycznia 1832 w Strasburgu, zm. 23 stycznia 1883 w Paryżu) – francuski grafik, malarz, ilustrator i rzeźbiarz. Gustave Doré był głównie znany przez swoje ilustracje. Zilustrował ponad 200 książek, w tymsławną Boską komedię Dantego, Don Kiszota Cervantesa i większość z książek pisarza Edgara Allana Poe;
3. György Lukács (ur. w1885 r.w Budapeszcie jako György Bernát Löwinger, zm. w 1971 r.w Budapeszcie) – węgierski filozof marksistowski i historyk literatury, estetyki; działacz węgierskiego i międzynarodowego ruchu robotniczego.
4. Waste Land - „Śmietnisko” , poemat Thomas S. Eliota, opublikowany w 1922 r. na motywach celtyckich i saksońskich legend i mitów. Uważany za jedno ze szczytowych osiągnięć poetyckich XX stulecia;
5. Śródtytuł w tym brzmieniu jest moim ‘autorskim” dodatkiem (nie ma takiego śródtytułu w oryginalnym tekście Cz. Miłosza), a był mi on potrzebny jako uzasadnienie tytułu dla całej notki;
6. taedium vitae (łac.) - wstręt do życia;
7. malaise (fr.) - złe samopoczucie;
Inne tematy w dziale Kultura