Jak przystało na bloggera mądrego i wyważonego mam rozdarte serce po wypowiedzi Prezydenta w sprawie małpy. Lech Kaczyński obraził kobietę (Aj, aj! Więc jednak nie jest dżentelmenem!). Dziennikarze naskoczyli na niego licytując się w oburzeniu i moralnej odrazie ( Ło Jezu! Co za hipokryzja!).
Ma to wbrew pozorom znacznie – zachęcam wszystkich oburzonych, by przyznali się jak nazywają Prezydenta RP w rozmowach prywatnych, a nawet – idźmy na całość – jak nazywają w rozmowach prywatnych swoich kolegów i koleżanki z pracy. Pierwszy bez winy niech rzuca w prezydenta Kaczyńskiego kamieniem. Byle nie mięsem.
Ponieważ w chwilach słabości zdarza mi się nazywać różnych polityków różnie, nie dziwi mnie, że Prezydentowi wymknęło się brzydkie słowo pod adresem dziennikarki nielubianej stacji. Co więcej, są w tym całym epizodzie jakieś plusy. Dowiedzieliśmy się dzięki niemu, że wbrew wcześniejszym plotkom Lech Kaczyński nie jest naczelnym robocopem IV RP, ma jednak jakieś uczucia i potrafi je okazać. Dla niektórych to oczywiście nic nowego – ludzie, którzy blisko znają Prezydenta twierdzą, że jest on osobą mądrą, towarzyską, dowcipną, a nawet lubiącą autoironię. Pewnym minusem tej uczuciowości Prezydenta jest fakt, że jego emocje kojarzone były dotąd głównie ze „Spieprzaj dziadu”, a od teraz będą z „małpą w czerwonym”. No, ale od czegoś trzeba zacząć.
Pewnie że lepiej byłoby, gdyby Prezydent zamiast wysyłać do mediów współpracowników - żałosnych egzegetów jego słów, po prostu przyznał się, że przeholował, przeprosił publicznie Ingę Rosińską (podobno do takich przeprosin prywatnie doszło) i zamieniając wszystko w żart wykorzystał całą sytuację na własną korzyść. Kto wie, może następnym razem…
Komentarze
Pokaż komentarze (2)