Żądając podpisania przez Rosję karty energetycznej i zniesienia restrykcji w handlu dwustronnym Polska ma rację. Może nawet ma rację zapowiadając weto do umowy Unii z Rosją o współpracy, jeśli oba warunki nie zostaną spełnione. Jest tylko jeden problem: racja w dyplomacji ma wartość tylko wtedy, gdy wynika z niej jakaś konkretna korzyść. Jeśli wynikiem posiadania przez nas racji ma być kolejne zlekceważenie nas przez Rosję i utrzymanie sankcji na eksport żywności, oraz zmuszenie Polski do zaakceptowania niezgodnej z naszym interesem propozycji Komisji Europejskiej w sprawie współpracy z Rosją, to lepiej nie miejmy tej racji.
Bardzo chciałbym wierzyć minister Fotydze, gdy uspokaja mnie i mówi, że do szczytu Unia-Rosja zostało dużo czasu, chciałbym mieć nadzieję, że przez ten czas Polska zgłosi Komisji Europejskiej własną propozycję umowy o współpracy z Rosją, do której przekona choćby Litwę, może inne kraje bałtyckie, może Wielką Brytanię. Chciałbym, żeby oddział specjalny naszych dyplomatów okręcił sobie Komisję Europejską wokół palca, tak by zakaz eksportu polskiej żywności do został potraktowany jak polityczny zamach na Unię Europejską, bo tym w istocie jest.
Chciałbym, ale wątpię. Polska dyplomacja bryluje niestety ostatnio w dziedzinie dypolomacji zwanej walką dupy z kijem. My po prostu uwielbiamy ustawiać się w pozycji, w której nie mamy szans na zwycięstwo, a następnie toczyć ten nierówny pojedynek aż do heroicznego końca, czyli naszej pełnej godności klęski. Tak właśnie toczyliśmy bój przeciwko reformie rynku cukru za ministra Jurgiela i reformie VAT za minister Gilowskiej. Tak też może zakończyć się nasza całkowicie słuszna batalia o równorzędne traktowanie Polski przez Rosję i Unię Europejską. I jeszcze warto zauważyć, że każda następna tego typu klęska wygląda tym bardziej żałośnie im bardziej jesteśmy przekonani o naszej racji.
Daj Boże, żeby tym razem było inaczej, żeby Polsce udało się znaleźć poparcie dla tego weta wśród innych krajów Unii. Nie przeczę, sytuacja polskiej dyplomacji nie jest łatwa. Jednak nie można po prostu ignorować faktu, że druga strona - w tym wypadku Rosja - nie ma ochoty się z nami dogadywać, a my nie mamy możliwości zmuszenia jej do zmiany stanowiska. Warto też zastanowić się jak przekonać do siebie albo zneutralizować część krajów Unii i brukselskich biurokratów, którzy z lubością ustawiają Polskę w roli chłopca do bicia po to, by ukryć własny brak pomysłu na nawiązanie rzeczywiście równorzędnych i bezpiecznych stosunków energetycznych z Rosją.
Jedynym sensownym rozwiązaniem jest żmudne poszukiwanie sojuszników w Unii. To nie przynosi głosów wyborczych, zabiera czas, wymaga znajomości języków obcych, a niekiedy nawet zrozumienia i - o zgrozo! - przyjęcia argumentów drugiej strony. Jednak, albo rząd nauczy się jak skutecznie uprawiać dyplomację w Europie, albo znowu heroicznie się poddamy i z pełną satysfakcją będziemy pluć na Zachód. Rozwiązanie jakie opracuje Polska w sprawie stosunków Unii z Rosją pokaże, czy mamy do zaproponowania cokolwiek więcej poza umieraniem za mięso i gaz. Nie Europie - sobie samym.
żyje z pisania (głównie "Rzeczpospolita") i mówienia (głównie "Trójka")
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka