Niedawno na tym forum Maciej Rybiński wyśmiał debatę sejmową na temat wysłania wojsk do Afganistanu. Że niby skoro mamy zobowiązania sojusznicze wobec NATO, to nie ma co sobie strzępić jęzora, tylko należy je wykonywać - dla dobra Polski, ma się rozumieć, oraz z powodu tego, że uczestniczymy w polityce globalnej.
Moim zdaniem należałoby pójść za ciosem i wyszydzić każdego, kto chciałby powiedzieć cokolwiek na jakikolwiek inny temat związany z polską polityką zagraniczną, zwłaszcza obecności Polaków w Iraku. Jest ona bowiem także niezbędna ze względu na polską rację stanu, a każdy, kto ją krytykuje jest głąbem nie rozumiejącym meandrów światowej polityki.
Zaryzykuję i się wypowiem. Właśnie zbliżają się wybory w USA, które Bush może przegrać właśnie ze względu na błędy popełnione w Iraku. Niedawno jeden z wysokich rangą urzędników Departamentu Stanu nazwał zachowanie Amerykanów w Iraku „głupim i aroganckim”. Codziennie w Iraku giną dziesiątki ludzi, nawet Bush (ostatnio powiedział, że istnieją podobieństwa między tym, co ma miejsce w Iraku i wojną Wietnamie) gubi się w tłumaczeniach dlaczego tak się dzieje i w wynajdowaniu argumentów na obronę interwencji. O krytykach interwencji (od lewaka Chomsky’ego do konserwatysty Fukuyamy wie każdy, kto chce wiedzieć). Każdy, kto śledzi wypadki w Iraku i politykę Waszyngtonu zastanawia się pewnie, kiedy Amerykanie się wycofają. Moim zdaniem przed końcem kadencji Busha, ale mogę się mylić.
A teraz, jak mawiał wielki polski trener Antoni Piechniczek, będzie aluzja. Oto ona w formie pytania: Kto z naszych polityków pyta, jak w tej sytuacji ma się zachować Polska? Gdzie jest debata publiczna na temat wojny, w której uczestniczymy od trzech lat?
Na mój średnio dyplomatyczny rozum odpowiedź na pytanie co ma zrobić Polska w Iraku i Afganistanie jest trudna i niejednoznaczna, ale aby przynajmniej zbliżyć się do niej trzeba rozmawiać, kłócić się, wymieniać argumenty. Tymczasem w sprawie Iraku polska debata publiczna jest dokładnie na takim samym poziomie jak w 2003 roku, gdy wysyłano tam nasze wojska. Nie ma jej, nikt nic nie mówi, nikogo to nie interesuje. W sprawie Afganistanu rząd najchętniej w ogóle by się nie wypowiadał zrzucając winę za decyzję w tej sprawie na poprzedni gabinet. Dziennikarze nie wiedzą, czy jak zaczną domagać się wycofania wojsk z Iraku to nie wyjdą przypadkiem na ludzi Giertycha i Leppera. (Wyjdą oczywiście). Poza tym wielu z nas dzienniakrzy - na przykład ja - musiałoby sobie zadać pytanie: co mnie skłoniło do poparcia tej interwencji na samym początku. Odpowiedzi mogłyby byc różne. Np. "interes Polski", albo "moja szlachetność i chęć pomocy ofiarom Saddama", albo "moja nieprawdopodobna głupota i szalona wiara, że siłą da się zaprowadzić w jakimś kraju demokrację".
Zastanawiam się dlaczego mamy w Polsce z jednej strony niezwykłe ożywienie i otwartość w debacie publicznej na temat polityki wewnętrznej, a w polityce zagranicznej w dalszym ciągu istnieją tematy tabu, takie choćby jak sojusz z Ameryką. Moim zdaniem nie chodzi o to, że – ja pisze Maciej Rybiński – „chcemy brać udział w globalnej polityce, ale pod warunkiem, że toczyć się będzie na naszym gumnie”. Jest znacznie gorzej. My po prostu nie mamy w tej sprawie nic do powiedzenia poza jakimiś banałami na temat polskiej godności i honoru.
Dlatego pani Ania z ministerstwa to nie jest żadna aberracja tylko po prostu właściwa osoba na właściwym miejscu do uprawiania obecnej polskiej polityki zagranicznej: „godnościowej” w formie i pustej w treści. Na stosunki z Białorusią powinno to wystarczyć, w rozmowach z Amerykanami, Niemcami, Francuzami będzie trochę mało.
żyje z pisania (głównie "Rzeczpospolita") i mówienia (głównie "Trójka")
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka