Jest piąta po południu. Biuro Ethiopian Airlines, gdzie mam się dowiadywać o zaginiony bagaż, zamykają za godzinę. Trzeba więc się pospieszyć. Gdzieś na środku jeziora Tana odpadł mi guzik od spodni. Drobiazg niby, ale igła z nitką jest w zagubionym plecaku. Mam pewność, że jeśli on się nie znajdzie, nie dam rady skompletować nawet minimum sprzętu, niezbędnego na wyprawę. Nie mówię już nawet o butach, śpiworze czy karimacie – ale wszystkie te latarki, sznurki, narzędzia… Trzeba będzie zmienić program i zrezygnować z gór. Na razie lezę przez miasto przytrzymując portki ręką. Szczęśliwie udaje mi się wreszcie kupić pasek, zamaskować niedostatki odzienia, by nie zaświecić nieoczekiwaną golizną w miejscu urzędowym.
– Eee, samolot którym leciałem rano z Addis nie zabrał mojego bagażu, plecaka znaczy, kazano mi tu dowiadywać się. Czy może wie pani coś na ten temat?
– Jeszcze nie, ale za chwilę przyleci kolejny samolot, może on przywiezie zagubione dziś bagaże. Proszę przyjść parę minut po osiemnastej. Będzie zamknięte, ale powiem koleżance, że pan przyjdzie, to ona panu otworzy
Krótki spacer po mieście odkrywa jego liczne uroki. Szerokie ulice obsadzone są kwitnącymi drzewami, widać sporo nowoczesnej architektury, buduje się tu dużo i ładnie.
– Te apartamentowce –zagaduje mnie ktoś na ulicy – to budują nasi emigranci ze Stanów. Tylko oni mają takie pieniądze. Ale widzi pan, że ukończone już domy stoją w większości puste w oczekiwaniu, aż ich właściciele osiągną wiek emerytalny.
Muszę przyjść tu jeszcze raz jutro, bo właśnie nadchodzi czas na kolejną próbę odzyskania mego mienia, albo na szybkie zakupy.
Panna Betlejem albo bzik tropikalny
– Halo, proszę pani, ja w sprawie zaginionego plecaka.
– Ależ proszę, śmiało, drzwi są otwarte.
Usiłuję podejść do wskazanego krzesła, lecz system nerwowy został sparaliżowany. Trzeba jakoś złapać oddech, lecz i układ oddechowy przestał działać. Muszę przypuszczalnie wyglądać jakbym dostał ataku ischiaszu i rozwolnienia jednocześnie. Za biurkiem siedzi anioł, najpiękniejsza kobieta jaką w życiu widziałem. Ja wiem, ze mówiłem to wcześniej kilku paniom, i któraś z nich może teraz czytać moje wyznania. Wtedy nie kłamałem, ale to zjawisko jest nowe. W dodatku posiada zestaw cech, oddziaływujących specyficznie na mnie: szerokie brwi, lekko wystające kości policzkowe, drobne dłonie o wąskich palcach pianistki. Ich właścicielka wygląda trochę jak młodsza siostra Sade, trochę jak Emanuelle Bear sprzed operacji plastycznych, a trochę jak Margaux Hemingway, w której zakochałem się w wieku lat szesnastu. Bez powodzenia, jak dotąd.
– Widzę, że jest pan mocno zaniepokojony losem swego bagażu(a faktycznie, chodziło mi o jakiś bagaż). Niepotrzebnie! Mamy już ten plecak. Niestety, jeszcze jest na lotnisku, będzie więc pan musiał jakoś przecierpieć moje towarzystwo przez kilka chwil. Może filiżanka kawy, pozwoli panu łatwiej je znieść? Każę zaraz przynieść z kawiarni.
Anielica wydaje jakieś polecenia, jest władcza w tak cudownie miękki sposób…
– Ach, pan z Polski. Ciekawy kraj, jak mi się zdaje. Mało o nim wiem. No, oczywiście nie macie trzech tysięcy lat historii i o waszych królowych nie ma wzmianki w Biblii, ale to też stara kultura, czyż nie? No i mieliście Papieża, a to też coś znaczy…Acha, ja się nazywam Betlejem a pan? Darż, Darsz… hmmm, może ma pan kartę wizytową?
– Teraz chwila prawdy. Czy w portfelu zostały jakieś moje wizytówki? Nie sprawdziłem tego w domu. No tak, są, ale akurat te zrobione przez córkę na moje urodziny. Dziewczę ma osobliwe poczucie humoru, czego efektem jest treść: „Publishing House…General Manager..”. Właściwie równie dobrze mogłoby wypisać: „general De Gaulle”, albo „General Motors” zamiast tego Managera. W sumie w mojej półtoraosobowej firmie można mi przypisać każde stanowisko, tytuł i co kto chce, więc z tym managerem to może nie takie znów kłamstwo.
– Widzę, że jest pan ważną osobą. Czego innego zresztą mogłabym się spodziewać po kimś, kogo stać na tak dalekie, samotne podróże. Ale wie pan, mnie też w zasadzie stać, zwłaszcza, że mam darmowe bilety lotnicze. Jak pan myśli, czy warto przylecieć do Polski? Co tam jest ciekawego, dla takiej dziewczyny jak ja, i gdzie można przenocować?
(Ludzie uszczypnijcie mnie, to się nie dzieje naprawdę.)
– Gdzie by pani mogła przenocować? … Sądzę, że pani to akurat wszędzie.
– (śmiech) No tak, trochę sobie z pana zażartowałem, nie gniewa się pan? Nie chciałam, żeby się pan ze mną nudził. Ale jest już samochód, a w nim pański sławny plecak. Proszę wskakiwać i kazać kierowcy odwieźć się do hotelu. Acha, gdyby pan poczuł chęć upewnienia mnie, że w bagażu niczego nie brakuje, to jutro mnie nie ma, muszę lecieć do stolicy, ale pojutrze będę w biurze, o mniej więcej tej samej porze.
No i nocka z głowy. Babka rozwaliła mnie całkowicie. Jestem znokautowany, wstrząśnięty, zmieszany. Zapytacie Państwo: dlaczego zatem ośle kataloński, błaźnie trąbalski jeden nie wydusiłeś z siebie:
– Po co czekać dwa dni? Mogę panią zapewnić o tym, i o paru innych ważnych sprawach już dziś, podczas kolacji, na którą, w przypływie śmiałości, zapraszam. Chciałbym przy okazji, za Pani pozwoleniem, objaśnić niektóre aspekty tysiącletniej zaledwie historii mojego kraju, jego geografii, biologii… Nie, biologii to może jeszcze nie dziś.
Dlaczego więc? Odpowiedź wymaga publicznego zwierzenia. Otóż w czasie, gdy ta historia ma miejsce, moje serce jest zajęte przez zupełnie inną, kruczowłosą damę o migdałowych oczach. Dama owa wyjechała wprawdzie właśnie z Polski na kilka, a może nawet kilkanaście miesięcy, ale cośmy sobie obiecali, tośmy obiecali, i jest to dla mnie aktualne i ważne. Przecież kiedyś się wreszcie spotkamy i będę musiał w te piękne, czarne oczy spojrzeć prosto i szczerze, a nie umiem w tych sprawach kłamać. Stąd wielkie zmysłów pomieszanie i katusze moralne. Rano wstałem z mocnym postanowieniem trzymania się programu i uniknięcia spotkania się z panną Betlejem. Naprawdę była najpiękniejszą i najseksowniejszą osobą z jaką się kiedykolwiek zetknąłem. W dodatku fajną, zabawną, flirciarską i jakby na moją miarę szytą. Nie wiem, czy miałbym u niej jakiekolwiek szanse. Nie wiem nawet czy była wolna. Nie spróbowałem się dowiedzieć i już wtedy wiedziałem, że będę tego żałował do końca życia, a dziewczyna z każdym rokiem będzie piękniała we wspomnieniach, aż stanie się moim wewnętrznym mitem, niedościgłym ideałem urody i wdzięku. Może lepiej czasem zatrzymać takie wspomnienie, niż pozwolić życiu ugrzęznąć w rozczarowaniach. Nie spróbowałem, bo tego też bym potem żałował, niezależnie od wyniku. Samo podjęcie próby byłaby nie fair. Spaliłbym swój związek kobietą piękną, dobrą i wartą miłości. Być może jestem kompletnym i bezdyskusyjnym idiotą, ale tak to czuję i nic na to poradzić nie mogę.
Ale kawałeczek serca zostawiam w Bahar Darze i jakoś będę musiał żyć z niekompletnym. Niech Pani będzie szczęśliwa, droga Panno Betlejem. Nigdy by Pani nie zgadła, że głowę pewnego polskiego blogera zamieszkuje Pani awatar.
I jeszcze takie coś mi przyszło do głowy w tę bezsenną noc. Samo się wprosiło i zaśpiewało na anglosaską, kolędową nutę:
O, little girl Betleehem,
she lives in Bahar Dar
She used to smile lovingly,
when she prayed to Jesus child.
Nieźle mnie walnęło, no nie?
Inne tematy w dziale Rozmaitości