Generalnie wybory samorządowe spośród wszystkich innych, wzbudzają u zwykłych obywateli chyba najmniej politycznych emocji. Oczywiście nasze skrzynki pocztowe w pewnym momencie zaczynają zapełniać się listami i ulotkami wyborczymi, na ulicach pojawiają się bilbordy, w telewizji reklamy, audycje komitetów wyborczych, organizowane są spotkania z wyborcami itp. Ale cała ta kampania jest bardzo przewidywalna, bo w wielu miejscowościach wygrywają medialni faworyci, na fotelach zostają ci sami prezydenci, burmistrzowie, wójtowie, radni - nawet jeśli swoją postawą już dawno zasłużyli sobie na utratę mandatu społecznego. Polacy nie chcą żadnych zmian! Chce ich dosłownie garstka osób, która i tak nie ma realnej siły przebicia. Można podać w wątpliwość, czy wydanie ponad 400 mln złotych na przeprowadzenie wyborów samorządowych, tak jak to miało miejsce w tym roku, w ogóle ma sens.
Bycie karanym jest trendy
Janusz Korwin Mikke w pierwszym komentarzu po sondażowym wyniku wyborów stwierdził, że: „Polacy po prostu lubią być okradani”. Lubią być też zarządzani przez osoby nieuczciwe, mające delikatnie mówiąc konflikt z prawem, jak prezydent Łodzi Hanna Zdanowska, skazana prawomocnym wyrokiem sądu za oszustwo, która uzyskała ponad 70 % głosów (!) lub mające prawo w dalekim poważaniu, jak choćby prezydent Gdańska Paweł Adamowicz, który na to stanowisko został wybrany po raz szósty!
Patrząc na sukcesy swoich kolegów z innych miast, ustępująca Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz widocznie zbyt pochopnie usunęła się w cień; bycie karanym, posiadanie mocnych zarzutów, sprawy w sądzie - nie stanowi żadnego problemu. Wśród najwyżej postawionych samorządowców stało się to nawet trendy. Natomiast świadomość bycia oszukiwanym i okradanym okazało się być wśród wyborców po prostu modne, albo tak spowszedniało, że nikogo już nie porusza. Gdyby obciążona zarzutami, pani prezydent Warszawy zdecydowała się jednak wystartować w wyborach, wygrałaby w cuglach. Podobnie jak udało się to Rafałowi Trzaskowskiemu, na którego ludzie o poglądach umiarkowanie prawicowych i centrowych zagłosowali z obawy przed lewicowym Patrykiem Jakim, natomiast wszyscy postępowcy, miłośnicy LGBT, socjaldemokraci, lewacy (widać po bardzo niskim wyniku kandydata SLD Jacka Rozenka - 1,5%), zagłosowali żeby nie dopuścić do władzy tegoż samego, acz z ich puntu widzenia konserwatywnego Patryka Jakiego. Dziwny jest ten świat, aż chciałoby się rzec; gdzie lewica i prawica łączy swoje siły przeciwko jednemu kandydatowi, z czego każda ze stron ma diametralnie inny powód. Ale dzięki temu w Warszawie drugiej tury nie było, przez co zaoszczędzono sobie nie tyle pieniądzy na jej organizowanie, co widoku publicznej błazenady, w wykonaniu obu panów przez całe dwa tygodnie.
„Pracowity” premier
Jarosław Kaczyński podczas triumfalnego przemówienia na wieczorze wyborczym, tuż po ogłoszeniu sondażowych wyników, podziękował jednej, szczególnej osobie: „Jest człowiek, który niebywale dużo zrobił w tej kampanii, jego twarz była symbolem tej kampanii, ilość spotkań nie do obliczenia, nie potrafię powiedzieć…” Chodziło oczywiście o premiera Mateusza Morawieckiego. Rozanielony tłum z euforią przyklaskiwał opowieściom premiera o jego niemalże dwumiesięcznym tournée po Polsce, ogromnej pracy, jaką wykonał spotykając się z ludźmi, a następstwem tych intensywnych wysiłków okazał się tak dobry wynik PiS. Premier nie omieszkał też wspomnieć o swoich zawodowych planach na przyszłość czyli dotarciu do jak największej liczby osób i pracy na rzecz zwycięstwa przed wyborami do PE i do Sejmu.
Jak inaczej, jak nie głupotą lub bezmyślnością można nazwać akceptację społeczną, iż do obowiązków Prezesa Rady Ministrów - który przecież w swoich rękach trzyma losy całego kraju, którego głównym zadaniem powinno być sprawowanie pieczy nad rządem oraz z założenia dbanie o dobro i bezpieczeństwo wszystkich Polaków - należy jeżdżenie na spotkania z wyborcami. Co więcej spotkania te nie mają żadnego pozytywnego wpływu na funkcjonowanie państwa, a jedynie zabierają cenny czas.
Panom Kaczyńskiemu i Morawieckiemu należałoby postawić pytanie, czy premier to człowiek sprawujący poważną funkcję, czy maskotka, którego obecnością ktoś ma się dowartościować, albo dzięki poparciu którego ktoś ma zwiększyć swoje szanse na zdobycie posady radnego, wójta, burmistrza, czy prezydenta. A skoro premier ma być tylko figurantem, nie musi wcale przebywać w Warszawie i nadzorować pracy rządu, to mógłby nim zostać np. jakiś celebryta, bez żadnej wiedzy i kompetencji, ale za to świetny medialnie i przyciągający uwagę ludzi.
Te wybory pokazały niestety, że obywatele głosują często na nieuczciwych samorządowców, co więcej pokazały również, że przekupiony i omamiony przez polityków lud cieszy się na sam widok kogoś z najwyższych sfer władzy i zachwyca się, że ten zaniedbuje sprawy Polski dla splendoru i zwiększania zasięgów partii rządzącej.
PiS i PO – obie te partie czują się wygranymi tegorocznych wyborów samorządowych; PiS dzięki zwycięstwu procentowemu w sejmikach, natomiast PO – innymi słowy Koalicja Obywatelska -zalicza te wybory do udanych głównie dzięki utrzymaniu foteli prezydenckich w Warszawie, Łodzi, Poznaniu, Gdańsku, Krakowie we Wrocławiu i wielu innych dużych miastach. Oni wygrali, ale po raz kolejny przegrała uczciwość, rzetelność, sprawiedliwość, przegrała Polska.
Inne tematy w dziale Polityka