Fragment książki Piotra Legutki: „Jedyne takie muzeum. Odzyskana pamięć o Powstaniu Warszawskim”, która ukaże w lipcu 2014 r. nakładem wydawnictwa „Znak”:
Jesienią 2002 roku pierwsze w III Rzeczypospolitej bezpośrednie wybory prezydenta Warszawy wygrywa Lech Kaczyński.W drugiej turze, która odbyła się 10 listopada, pokonuje kandydata koalicji SLD-UP Marka Balickiego. Jedną z obietnic, którą składa w kampanii wyborczej, jest wybudowanie Muzeum Powstania Warszawskiego.
Jan Ołdakowski: Ponieważ naszą przygodę z samorządem traktowaliśmy bardzo serio, jako ciąg dalszy tego, co robiliśmy wokół tematu patriotyzmu w rządzie Buzka, postanowiliśmy z Leną i Pawłem przygotować na sześćdziesiątą rocznicę konkurs wiedzy o Powstaniu Warszawskim. Taki dla dzieci i młodzieży. Konkurs miał być wyjątkowy, postaraliśmy się o niezwykle szacowne radę honorową i jury, Władysław Bartoszewski zgodził się być jego przewodniczącym. Potrzebowaliśmy trzydzieści tysięcy na nagrody – od prezydenta. Nie znaliśmy jeszcze wtedy Lecha Kaczyńskiego, trzeba więc było wykonać mnóstwo politycznych zabiegów, by się do niego dostać. Trudniej było się z nim umówić, niż z brytyjską królową. Po trzech miesiącach zabiegów „wychodziliśmy” piętnastominutowe spotkanie.
Byłem wtedy już Przewodniczącym Rady Dzielnicy Mokotów. To w końcu dwieście tysięcy mieszkańców, ale cóż to znaczy z perspektywy prezydenta Warszawy, który ma dziesięć miliardów w budżecie i władzę, jak nad średniej wielkości państwem europejskim. Idąc po te pieniądze na nagrody, czułem się więc trochę jak ten Żyd ze szmoncesu, który modli się pod Ścianą Płaczu. Czekałem tylko, kiedy podejdzie jakiś starszy i poważniejszy Żyd i zapyta: O co się modlisz? Powiem mu, że o trzydzieści tysięcy, a on mi je da i zażąda: zrób mi miejsce, bo my się modlimy o dużo ważniejsze sprawy.
Lena Dąbkowska-Cichocka: Pamiętam, że w kontakcie z prezydentem Kaczyńskim pomógł Jankowi poseł Mariusz Kamiński. Podczas spotkania Lech Kaczyński w pewnym momencie wspomniał, że ma problem z budową muzeum i po prostu zapytał, czy Jan nie miałby czegoś ciekawego do zaproponowania w tej sprawie. To było spontaniczne, w końcu dopiero się poznali. I zaskakująco daleko podczas tej pierwszej rozmowy doszli. Jan przyszedł po patronat do naszego konkursu, a wychodząc, dostał zadanie: przygotować na za tydzień konspekt projektu Muzeum Powstania Warszawskiego.
Jan Ołdakowski: Rozmowa na początku szła źle. Lech Kaczyński nie lubił poznawać nowych ludzi, nie przepadał też za Kazimierzem Ujazdowskim, z którym nas kojarzono. W dodatku był wyraźnie zdenerwowany, czekał na jakieś inne, dużo ważniejsze spotkanie. W pewnym momencie weszła sekretarka i powiedziała, że wiceprezes NIK-u, który miał tu być za chwilę, jednak nie przyjedzie, bo coś mu wypadło. Lech Kaczyński wyraźnie się wtedy rozluźnił i zaczęliśmy rozmowę niejako od początku. Do dziś jestem wdzięczny temu anonimowemu dla mnie wiceprezesowi NIK-u, bo pewnie dzięki niemu zostałem dyrektorem Muzeum Powstania Warszawskiego.
Dariusz Gawin: Ta historia dużo mówi o Lechu Kaczyńskim, o jego zdolności do podejmowania ryzyka. Przecież on Jana Ołdakowskiego nie znał, a powierzył mu zadanie ogromnej wagi, ryzykując własną karierę polityczną!
Lena Dąbkowska-Cichocka: Nie bałabym się użyć słowa „intuicja”. Lech Kaczyński po prostu miał intuicję. Popartą tym, że bardzo szybko wyczuwał, kto z jaką intencją i z jakiego powodu do niego przychodził.
Marek Cichocki: Myślę, że ważną rolę odegrała Ela Jakubiak, która wówczas kierowała biurem prezydenta Warszawy i ona nie tylko ów kontakt z Lechem Kaczyńskim umożliwiła, ale przekonała go, że warto tym młodym ludziom zaufać.
Jan Ołdakowski: W kalendarzu miałem tego dnia zapisane dwa spotkania. Najpierw z Elżbietą Jakubiak, żeby jej zreferować temat, a później z Lechem Kaczyńskim. Miałem się z nim spotkać pierwszy raz w życiu. Można zatem powiedzieć, że Elę Jakubiak poznałem godzinę wcześniej niż Lecha Kaczyńskiego. Ale to była bardzo owocna godzina. Nawiązaliśmy tak dobry kontakt, że kiedy Ela wprowadzała mnie do jego gabinetu na drugie nasze spotkanie, prezydent zapytał, jak długo się znamy, bo musieliśmy już sprawiać wrażenie starych znajomych.
Dariusz Gawin: Nie wiem do końca, czy Lech Kaczyński, proponując wybudowanie Muzeum Powstania Warszawskiego Ołdakowskiemu, Kowalowi i Dąbkowskiej-Cichockiej, miał świadomość, że otrzyma coś z dobrodziejstwem inwentarza. Prezydent chyba nie brał pod uwagę tego kontekstu, chciał mieć po prostu sprawną grupę, która wykona dla niego muzeum. Ale niedużo czasu potrzebował, by się do nas przekonać. Taki już był, że bardzo szybko skracał dystans, jeśli tylko uznał, że osoba jest tego warta.
Paweł Kowal: Dlaczego my dostaliśmy to „zlecenie”? Może to zabrzmi dziwnie, ale sądzę, że zadecydował o tym… przypadek. Dziś wszyscy się zastanawiają, jakie racje stały za takim, a nie innym wyborem dokonanym przez Lecha Kaczyńskiego, ale wtedy ten projekt był niedoceniany, i to przez wszystkich. Doświadczenia z wcześniejszymi rocznicami powstań wcale nie przekonywały, że tkwi w nich jakiś polityczny potencjał. Wszyscy ważni ludzie w Polsce uważali, że temat rozliczenia powstania, oddania mu sprawiedliwości dziejowej, został zamknięty obchodami pięćdziesięciolecia. Oczywiście emocje samych powstańców i mieszkańców Warszawy były inne, ale mało kto to dostrzegał i rozumiał.
Lech Kaczyński uważał, że trzeba to zrobić, bo złożył w tej sprawie obietnicę wyborczą, ale – moim zdaniem – on też na początku nie czuł siły tego projektu. Jestem absolutnie przekonany, że w 2003 roku nie była to dla niego sprawa priorytetowa. On się z nami uczył tego muzeum, poznawał drzemiącą w nim energię. Ale gdyby sprawy potoczyły się inaczej i to zadanie otrzymałby ktoś inny, na przykład ze środowiska muzealniczego, Warszawa pewnie dostałaby klasyczne muzeum z gablotami.
Marek Cichocki: Ten projekt udał się dlatego, że nikt nie wierzył, że może się udać. Gdyby od początku istniało przekonanie, że mówimy na poważnie, że to się skończy powstaniem muzeum, które w dodatku będzie miało taką siłę oddziaływania, to podejrzewam, że nie dano by nam tego projektu zrealizować. Po pierwsze, bo przeszkodziliby ci, którzy uważali, że jest on niebezpieczny. Po drugie, ponieważ natychmiast pojawiłoby się sporo osób, które zadeklarowałoby, że zrobią to lepiej. I skończyłoby się tak, jak to się zwykle kończy.
Paweł Kowal: To prawda, że mieliśmy sprawy dotyczące nowoczesnego patriotyzmu przemyślane już od czasów pracy u Ujazdowskiego. Faktycznie, zrobiliśmy też parę akcji, które pokazały, że nie tylko mamy pomysły, ale dodatkowo potrafimy je realizować. Ale przyznaję, byłem wobec tej propozycji bardzo sceptyczny. Nie miałem w swoich życiowych planach budowy muzeum. Jan odwołał się do naszej przyjaźni, przekonywał, że przecież skoro urządziliśmy razem knajpę, to i muzeum zrobimy. Moje wątpliwości były raczej przyziemnej, praktycznej natury, nie bardzo wyobrażałem sobie, jak można taki projekt zrealizować w trzynaście miesięcy. Pamiętam, że przez cały weekend po tej naszej rozmowie siedziałem w domu i na kartkach rysowałem, co kiedy trzeba by zrobić, a potem rozpisywałem ten projekt na szczegółowe podprojekty. Następnie wszystkie te kartki przykleiłem obok siebie na ścianie. Zaprosiłem kolegę, który pracuje w biznesie, specjalistę od zarządzania, pokazałem mu to, co wisi na ścianie. Pomyślał, o parę rzeczy zapytał, no i wyszło nam, że to się da zrobić.
Inne tematy w dziale Kultura