Do Ameryki mamy w Polsce stosunek bardzo emocjonalny, i to w obie strony. Mamy więc u nas nieuleczonych nigdy fascynatów, dla których Stany są już jedyną tylko ostoją Zachodu (Katehonem naszej cywilizacji) oraz fundamentem bezpieczeństwa Polski. Mamy nieukojonych przeciwników, często z resztą rekrutujących się z byłych, rozczarowanych fascynatów, dla których Stany to samo zło, czysta nieodpowiedzialność, godny pogardy prymityw.
Zdarza się często, że fascynaci są wyznawcami amerykańskiego republikanizmu, dlatego kochają Amerykę tylko o tyle, o ile rządzona jest ona przez konserwatystów. Kiedy więc władzę przejmują demokraci, taki Obama na przykład, ich atencja do twardej, prostolinijnej polityki amerykańskiej zamienia się zrazu w pogarde dla amerykańskiego tchórzostwa, ustępliwości, i miękiszowatości. Dla przeciwników Ameryki, którzy swoje racje czerpią z krytyki imperializmu, kiedy tylko pojawi się w Waszyngtonie jakiś prezydent demokrata, od razu Stany zmieniają się w oazę rozsądku, odpowiedzialności za losy świata oraz jednostek ludzkich. I tak w zalezności od poglądów własnych ten nas stosunek do USA oscyluje między dwoma skrajnymi obrazami: cynicznego Roosvelta, który wydał nas na żer Stalinowi (prawda to skądinąd!) oraz Reagena, który przyczynił się do oswobodzenia nas z sowieckiej zależności (prawda to skądinąd także!).
Wszystko to pokazuje moim zdaniem, że mamy wobec Ameryki, jak i z resztą wobec każdej zewnętrznej siły, stosunek rozchwiany, emocjonalny, mało dojrzały. Za kilka słów pochwały lub współczucia jesteśmy gotowi paść kompletnie plackiem, by zaraz z powodu kwestii z punktu interesów naszego państwa jak np. wizy, unieść się kompletnie honorem. Ponieważ mamy głeboko zakorzenioną potrzebę uznania oraz ochrony, nie sądzę, by w tym podejściu do USA cokolwiek zasadniczo w najbliższym czasie się zmieniło. A szkoda, bo obiektywnie mamy do czynienia obecnie z nową sytuacją:
Interesy w naszych relacjach do USA są pochodną naszych relacji na wschodzie (Rosja) oraz z Europą zachodnią (Francja i Niemcy). Wpływ Ameryki na bezpieczeństwo Europy wprost odnosi się do warunków naszego bezpieczeństwa oraz naszego regionu. To oczywiste uwarunkowania naszej polityki względem USA. Wszyscy nasi partnerzy także dobrze o nich wiedzą. Wizyta Obamy w Europie Środkowej to jasny sygnał i gest, że nie jest do końca prawdą, iż Stany całkowicie nasz region Europy odpuściły. Nie jest to jednak gest wynikający z sentymentów wielkiego mocarstwa wobec biednych, poturbowanych przez historię narodów. Od czasu słynnego „resetu” buduje się nowy układ relacji między USA, Europą Zachodnią i Rosją, który dotyczy także naszej części Europy. Dzięki zaakceptowanym na szczycie w Lizbonie rok temu planom ewentualnościowym NATO „ontologiczny” status Polski oraz regionu w polityce bezpieczeństwa podniósł się. Także ze względu na politykę energetyczną gra wokół Europy Środkowej jest dzisiaj grą już o znacznie wyzszą stawkę i nie dotyczy już tylko własności infrastruktury przesyłowej, a więc bezpieczeństwa tranzytu. Dlatego mamy dzisiaj z Amerykanami naprawdę do załatwienia dwie poważne sprawy, które dotyczą warunków naszego bezpieczeństwa na przyszłość: Po pierwsze - plany ewentualnościowe muszą utwierdzić się w rzeczywistej infrastrukturze, przede wszystkim u nas w Polsce, a to jest mozliwe w ramach Sojuszu tylko przy wsparciu Waszyngtonu. Po drugie – współpraca z USA powinna pozwolić stworzyć nam alternatywne wobec zewnetrznych dostaw, technologii odnawialnych czy technologii nuklearnych źródła energii, niezbędne dla budowy stabilnych podstaw rozwoju na przyszłość.
Inne tematy w dziale Polityka