Teraz tylko o tym, o czym inni nie piszą ani przed wizytą prezydenta Baracka Obamy w Polsce, ani nigdy. O tym, o czym jeśli ktoś myśli, to boi się napisać, aby nie zostać uznanym za idealistę i wyrzuconym z głównego nurtu, gdzie dominują wojny, tarcza, wizy, gospodarka, wojny, tarcza, wizy, gospodarka.
W Polsce nie ma ani jednej instytucji ułatwiającej Polakom dostęp do amerykańskiej kultury wysokiej. Dawne biblioteki przy ambasadzie i konsulatach zostały zamienione w bezbarwne ośrodki informacji, otwierane tylko raz w tygodniu lub po umówieniu się, co oznacza brak prawdziwego życia i porażkę sposobu działania. Resztę zostawiono siłom rynku i filantropii. Siły rynku zapewniają wszechobecność amerykańskiej popkultury – od rapu do Hollywoodu – w Polsce, nieobecność kultury polskiej w USA, i nic więcej. Filantropia nie rozkwitła. Dystans geograficzny i dystans finansowy sprawia, że Polacy nie kupują masowo amerykańskich książek literackich i naukowych przez internet, a tym bardziej nie latają do Nowego Jorku na konferencje i do San Francisco na koncerty.
Zwłaszcza dla młodego Polaka wyższy wymiar cywilizacji amerykańskiej nie istnieje. Ameryka zmienia świat nie przede wszystkim wojskiem i pieniędzmi, lecz przede wszystkim kreatywnością. Z Polski widać wojsko, pieniądze i popkulturę, a nie to, co najważniejsze. Takie odcięcie uniemożliwia poważną debatę, czy Stany Zjednoczone są sojusznikiem i partnerem cennym, czy tylko koniecznym jak zło konieczne, czy zbędnym.
Odcięcie szczególnie dramatyczne trwa w wyższej edukacji. Amerykańskie uczelnie są najlepsze według globalnych rankingów układanych nie w Bostonie, a w Londynie i Szanghaju. Ale najwyższe w świecie czesne i suma wszystkich kosztów studiowania, przy wielkiej rzadkości stypendiów dla cudzoziemców, to przepaść nie do przeskoczenia dla polskich maturzystów, studentów i doktorantów. Na żadnym zmywaku nie zarobi się nawet 1/10 koniecznych pieniędzy. Wyjątki zawsze się przebiją, ale nigdy nie wystarczą krajowi o 38 milionach mieszkańców.
Zamożniejsze od Polski i (lub) mające bardziej przemyślaną politykę rozwoju kraje Europy Zachodniej, Azji Wschodniej i innych regionów świata opierają rozwój cywilizacyjny między innymi o masowe sponsorowanie wyjazdów swoich obywateli na studia do USA – wyjazdy dla ukończenia studiów i powrotu z dyplomem i praktyką. Młody Polak może z wielkim trudem starać się co najwyżej o kilkumiesięczne stypendium z programu Fulbrighta, wystarczające na rozejrzenie się po amerykańskim kampusie i liźnięcie wiedzy, ale nie zrobienie dyplomu, więc nie studiowanie na poważnie. Stypendiów Fulbrighta jest garstka, ale tych z innych źródeł – w tym prywatnych – jeszcze mniej. Nic nie zmieniło się w istotny sposób od zimnej wojny, gdy celem USA było jedynie pokazać Amerykę ludziom bloku wschodniego.
I tak podtrzymują się nawzajem stereotypy. W Ameryce – Polaków dobrych do murarki i Polek do sprzątania. W Polsce – Amerykanów kowbojów.
Grzegorz Kostrzewa-Zorbas
Inne tematy w dziale Polityka