Czytelnia Salon24 Czytelnia Salon24
2116
BLOG

Kisielewicz: O dziennikarzach, blogerach i racjonalnej dyskusji

Czytelnia Salon24 Czytelnia Salon24 Polityka Obserwuj notkę 32

Czy w Polsce jest możliwa racjonalna dyskusja, czy też skazani jesteśmy na zderzenie monologów? - pyta w ważnym tekście przekazanym Salonowi24 profesorUniwersytetu Wrocławskiego Andrzej Kisielewicz. Zachęcamy do rozmowy na ten temat w trakcie ciszy wyborczej.

Jak to się dzieje, że wydawałoby się rozumni ludzie tak fałszywie oceniają sytuację polityczną w Polsce? Jak mogą być tak ślepi?! Takie pytania stawiają sobie wszyscy, którzy interesują się polityką – po obu stronach barykady. Pytania należy postawić inaczej. Dlaczego nasza debata polityczna osiągnęła taki poziom emocji i agresji? Dlaczego racjonalne argumenty nie grają w niej prawie żadnej roli – w każdym bądź razie nikogo do niczego nie przekonują? Czy w ogóle możliwe są w tej dyskusji jakieś logiczne wnioski, z którymi zgodzić się muszą wszyscy rozumni ludzie?

 

Teoria argumentacji mówi, że są możliwe, lecz wymaga to uświadomienia sobie pewnych fundamentalnych rzeczy dotyczących zarówno stanu naszej debaty publicznej jak i ogólnych zasad rządzących racjonalną dyskusją, metodami przekonywania, wyciągania logicznych wniosków i dochodzenia do prawdy

Wszystkiego w jednym artykule nie pomieszczę, ale spróbuję dać próbkę oraz przepis na racjonalną dyskusję w polskich warunkach.

 

Po pierwsze logiczne rozumowanie wymaga zgody co do faktów. Możemy dojść do wspólnych wniosków tylko wtedy, jeśli zgadzamy się co do faktów, na podstawie których wnioskujemy. Tymczasem w naszej debacie publicznej obserwujemy fundamentalną niezgodność co do samych faktów. Jeśli ktoś w bezpośredniej dyskusji przytacza pewne fakty na potwierdzenie swej tezy, to często spotyka się z reakcją: „A skąd ty to wiesz? Gdzie to wyczytałeś? To nieprawda!”. Z zaprzeczaniem gołym faktom mamy do czynienia w dyskusjach telewizyjnych i radiowych. Obie strony sporu przekonane są, że istnieją w Polsce media, które po prostu kłamią, przeinaczają fakty i fałszują rzeczywistość. Jest to niestety mocny argument na to, że tak jest w istocie. Czy są w Polsce media obiektywne lub w miarę obiektywne? Pewnie są – tylko które? Z pewnością nie ma już w Polsce żadnego medium, które powszechnie uznawane byłoby za obiektywne. Nie ma się więc do czego odwołać. Fakty w polskich dyskusjach nie mają większego znaczenia. I to jest problem zasadniczy.

 

Drugi problem polega na tym, że zdecydowana większość ludzi (tzw. elektorat) interesuje się polityką jedynie doraźnie. Większość nie śledzi różnych źródeł informacji, nie porównuje, nie wyciąga wniosków, nie próbuje zrozumieć mechanizmów. Mimo tego ta większość ma swoje twarde poglądy i zaciekle ich broni. Posługuje się przy tym argumentami odwołującymi się przede wszystkim do emocji, skopiowanymi z ulubionych gazet lub stacji telewizyjnych, niesprawdzonymi „faktami”, uprzedzeniami i uczuciami („Przecież to wariat” „Nie lubię go”, „Jak taki kretyn mógł tak wysoko zajść”). Większość przekonań politycznych zbudowana jest na emocjach, a nie na rzetelnym rozeznaniu. Konkretne poglądy polityczne są oczywiście wypadkową wielu różnych składników, ale ich spoiwo jest emocjonalne.

 

Jeśli rynek mediów jest w miarę zrównoważony i jeśli dominują w nim media zachowujące rzetelność dziennikarską, wszystko to nie stanowi zbyt wielkiego problemu. W przeciwnym razie – a więc w Polsce – wszelkie dyskusje siłą rzeczy przekształcają się w pyskówki, wzajemne zarzucanie sobie kłamstwa i ciemnoty, a na końcu, w obrzucanie się epitetami. Tam gdzie nie ma naturalnych autorytetów, każdy pyskacz ma się za autorytet i za posiadacza jedynej słusznej prawdy. Zamiast racjonalnej dyskusji mamy powszechne wygłaszanie deklaracji na temat „co ja myślę”. W Polsce nawet socjologowie i politolodzy, poproszeni o komentarz, opowiadają często o swoich osobistych gustach i preferencjach (kompromitując przy okazji publicznie polską naukę).

 

 

Jest jednak (niewielka) grupa ludzi, którzy szanują rozum i gotowi są do dyskusji racjonalnej. Ich też dotyka brak mediów uznawanych powszechnie za obiektywne i w ogóle brak powszechnie szanowanych autorytetów. Niemniej pewne wnioski, ułatwiające jakąkolwiek dalszą racjonalną dyskusję, można wyciągnąć. Więcej – ustalenie przynajmniej podstawowych faktów jest niezbędnym warunkiem racjonalnej dyskusji. Rzecz w tym, że – jak pokazują badania w tym zakresie – wiele zażartych sporów, budzących powszechne emocje, ma charakter jałowy, bo spierające się strony nie dostrzegają, iż za różnicą poglądów na szczególną sprawę, kryją się zasadnicze różnice dotyczące podstawowych faktów lub fundamentalnych przekonań. Pierwszą zasadą racjonalnej dyskusji jest więc ustalenie faktów – upewnienie się, że zgadzamy się co do faktów – i rozpoznanie ewentualnych różnic w fundamentalnych przekonaniach.

 

***

 

Jakie są najbardziej ogólne cechy sytuacji, w której znaleźliśmy się jako kraj? Przed rokiem 1989 byliśmy państwem zależnym, zniewolonym – nieważne w tym momencie, w jak wielkim stopniu (bo to już kwestia bardziej szczegółowej dyskusji i badań). W państwie tym, jak w każdym takim państwie, istniała duża grupa ludzi kolaborująca z reżimem (okupantem, kolonizatorem – nazwy znów nie są ważne). Wydaje się to rzeczą oczywistą, wynikającą z ogólnych mechanizmów społecznych i powszechnie uznanych faktów. Jeśli ktoś temu zaprzeczy (będzie twierdzić, że Polska nie była krajem zależnym, że nie było żadnej kolaboracji) wówczas dyskusję z taką osobą należy zakończyć. Przy takiej różnicy zdań co do fundamentalnego faktu dalsza dyskusja nie ma sensu. Do żadnych istotnych wspólnych wniosków dojść się nie da.

 

Wskutek takiego, a nie innego przebiegu polskiej transformacji, grupa kolaborantów i beneficjentów poprzedniego systemu przeszła do nowego systemu bez większego uszczerbku. Więcej, w dużej części – nieważne w tym momencie w jakiej – to właśnie ta grupa (być może z nowymi ukrytymi liderami) stała się podstawą establishmentu w nowym systemie. Jeśli ktoś zaprzeczy, nie ma o czym dalej rozmawiać. Można dyskutować jak zwarty jest to establishment: czy to układ, czy luźno powiązane ze sobą układy, czy tylko wspólnota korzeni i interesów (tego, bez ustalenia wielu szczegółowych faktów, rozstrzygnąć się nie da). Nie powinno jednak ulegać wątpliwości, że grupa ta w naturalny sposób jest przeciwko lustracji, rozliczeniom, instytucji IPN, przeciwko zbytniemu wtrącania się państwa w prywatne interesy, i generalnie, przeciwko próbom zmiany aktualnego stanu rzeczy. Oczywiście do grupy tej dołączyli (zostali dopuszczeni) ludzie nowi, których sprawy lustracji i historii już nie dotyczą, którzy jednak skorzystali na wejściu do tej grupy i łączy ich z nią teraz silna wola zachowania status quo (a dogłębna lustracja mogłaby to naruszyć!).

 

Establishment III RP ma silne korzenie w PRL. Gdyby wyszło dokładnie na jaw, w jaki sposób przechwycił majątek i władzę, to – podejrzewam – większości Polaków mogłoby się to nie spodobać.

Establishment ten ma określone interesy i silne możliwości wpływu na bieg spraw publicznych. Takie wnioski płyną z ogólnego rozeznania i łączenia drobnych faktów. Nie mam na to konkretnych twardych dowodów, bowiem tych spraw ani media, ani naukowcy za bardzo nie drążą (co samo w sobie jest pośrednim dowodem), natomiast instytucja powołana do tego, została zdyskredytowana, tak żeby również ustalenia historyków można było kwestionować (jako polityczne lub płynące z nienawiści). Ogólnie sprawa wydaje się jednak dość oczywista. Jeśli ktoś zaprzeczy tym stwierdzeniom, w tak ogólnikowej formie, to nie ma o czym dyskutować. Nie ma podstawy do dalszej racjonalnej dyskusji.

 

 ***

 

Zostańmy więc z tymi, którzy z tak ogólnie postawionymi tezami się zgodzą. W takim (mam nadzieję szerokim) towarzystwie można zacząć wyciągać pierwsze wnioski i racjonalnie dyskutować. Poruszę tylko kilka kwestii o najbardziej ogólnym charakterze.

 

Po pierwsze, należy zdać sobie jasno sprawę, że wbrew często rzucanym sugestiom, sytuacja na polskiej scenie politycznej nie jest symetryczna. Oczywiste jest bowiem, że dla establishmentu są partie mniej i bardziej akceptowalne. Nieważne przy tym jest, czy rządy danej partii są „udolne” czy nieudolne. Ważne – jak zagrażają interesom establishmentu. Tak się składa, że PiS w otwarty sposób deklaruje działanie przeciw tym interesom i nawet jeśli próby, które podjął były nieudolne lub błędne – to stał się publicznie ogłoszonym wrogiem. Bardzo trafnie przypięto mu etykietę „partii antysystemowej”. Rzeczywiście, ten system postkomunistycznej demokracji z tak wyłonionym establishmentem PiS chce zburzyć – przynajmniej w deklaracjach. W tej sytuacji, jasne powinno być, że agresywny język PiSu i agresywny język PO mają zupełnie inne przyczyny i przeciwko innym jakościowo zjawiskom są skierowane. Tego nie można zrównywać. Tu nie ma żadnej symetrii. Nawet nieudolność obu partii w rządzeniu ma zupełnie odmienny charakter. Przypisywanie obu stronom równej winy nie jest żadnym obiektywizmem, lecz niechęcią do głębszej analizy lub obawą narażenia się komukolwiek.

 

Uwagę na temat zamiłowania do symetrii warto pogłębić. Bardzo często mówi się (i wielu polityków i dziennikarzy w Polsce takie myślenie sufluje), że „prawda leży pośrodku” – „jedni drugich warci”, „wszyscy są umoczeni”. Jednak przysłowie „prawda leży pośrodku” jest samo w sobie prawdą statystyczną: najczęściej tak się zdarza, że prawda nie lokuje się w całości po jednej stronie sporu, zwykle bywa bliżej środka. Jeśli nie ma dodatkowych danych, żeby spór rozstrzygnąć i prawdę ustalić, rozsądnie jest założyć, iż jest ona bliżej środka niż krańca. Jeśli jednak są dodatkowe dane, należy je przeanalizować i wyciągnąć z nich wnioski. Często się bowiem zdarza, że prawda leży zdecydowanie bliżej jednej strony niż drugiej, a zdarza się też tak, że z dwóch przeciwstawnych stanowisk jedno jest fałszywe, a drugie prawdziwe! Jeśli jest możliwość chociażby częściowego ustalenia prawdy, należy to uczynić, a nie zadowalać się takimi obiegowymi mądrościami jak „prawda leży pośrodku” lub „wszyscy są umoczeni”. Zadowalanie się takimi mądrościami, to przejaw lenistwa umysłowego. Powiedzenie Picassa, że symetria jest estetyką głupców, rozciąga się też na dziedzinę argumentacji.

 

Jeśli ktoś odnosi wrażenie, że forsuję tu jeden określony pogląd, to się myli. Zgoda co do ogólnikowych tez dotyczących establishmentu w III RP, nie oznacza wcale, że musimy się zgadzać w ogólnej ocenie sytuacji i dalszych kwestiach. Ważnym faktem (i dobrym argumentem) jest to, że podobnie jest przecież w innych krajach demokratycznych: poza mechanizmami demokratycznymi istnieje establishment, istnieje lobbing – problem tylko w tym, jak bardzo jest niejawny i jak duży ma wpływ na sprawy publiczne. Nietrudno się chyba zgodzić, że u nas ukryty wpływ establishmentu na politykę jest większy niż w krajach skandynawskich (ale może nie jest większy niż we Włoszech?). To, co niekorzystnie wyróżnia sytuację polityczną w Polsce to fakt, który publicyści czasami ujmują krótko w zdaniu, że „oprawcom żyje się dziś lepiej niż ofiarom”. Fakt ten budzi oczywiste moralne oburzenie (każdego przyzwoitego człowieka). Mimo tego można utrzymywać, że dla Polski (dla mojej rodziny, dla mnie osobiście) lepiej, żeby cały system ewoluował w kierunku stopniowej poprawy niż, żeby go zburzyć i budować od nowa (bo – można argumentować – że nowy establishment nie będzie lepszy od starego, a może nawet gorszy). Jednakże uczciwość intelektualna nakazuje przyznać, że sytuacja taka właśnie jest – moralnie trudna do zaakceptowania (przynajmniej dla niektórych). To nie jest Rzeczpospolita naszych marzeń.

 

Jak już napomknąłem, ogólnie rzecz biorąc, nasze media o roli establishmentu i o tych podstawowych faktach wolą raczej nie mówić, a jeśli już mówią, to częściej starają się im zaprzeczyć lub zmienić ich wymowę zestawiając z innymi faktami lub niby-faktami. Rzecz w tym, że wielu ludzi pracujących w mediach – słusznie lub niesłusznie – ma poczucie przynależności do establishmentu i poczucie wspólnoty interesów. Towarzyszy temu – mniej lub bardziej jasna – świadomość niesprawiedliwości, jaka się dokonała w wyniku polskiej transformacji, a więc uzyskania swej pozycji w wyniku wątpliwego moralnie procesu. Stąd tak chętne zrównywanie wszystkiego, co się da, wciskanie ludziom, że prawda leży pośrodku i że wszyscy jesteśmy umoczeni, niechęć do nazywania rzeczy po imieniu.

 

Zamiast patrzeć na ręce politykom i dociekać prawdy, dziennikarze w sporej części biorą udział w politycznej agitacji. Zamiast dyskusji politycznych, przepytywania polityków, urządzają widowiska, w których politycy pełnią rolę napuszczanych na siebie psów. Największą popularnością wśród dziennikarzy cieszą się nie ci politycy, od których można by się czegoś dowiedzieć lub coś rozsądnego usłyszeć, lecz ci, którzy najbardziej plują na innych i wygadują największe brednie. Jedni dziennikarze być może nie całkiem świadomie, inni z pełnym cynizmem, biorą udział w grze, w której chodzi o to, żeby proste jak cep prawdy nie dotarły do świadomości Polaków. To właśnie przede wszystkim stan polskich mediów jest objawem naszego politycznego zacofania! I jeśli mamy się czego wstydzić przed Europą, to właśnie tego.

 

 ***

Jakąś nadzieję można pokładać w powiększaniu obszarów racjonalnej dyskusji poprzez internet. Jak na razie dyskusja w internecie, w portalach dyskusyjnych i na blogach dziennikarzy, niszczona jest w znacznym stopniu przez przewagę wpisów dalekich nie tylko od standardów racjonalności, ale i dobrego wychowania. Dopóki w komentarzach pojawiają się notki mające na celu po prostu zepsucie atmosfery, wypowiedzi od rzeczy i niemerytoryczne, znaczenie takich blogów i wpisów jest dla większości rozumnych czytelników mocno ograniczone. Szkoda po prostu czasu, żeby to czytać. Może ktoś twierdzić, że funkcja takich blogów jest inna, czysto marketingowa, że jest to tylko taki gadżet do przyciągania tych czytelników (oglądaczy), którzy chcą mieć gdzie napisać kogo nie lubią i kto ich zdaniem jest chory psychicznie (dawniej wykorzystywano w tych celach ściany szaletów). Owszem, są i będą takie blogi, internet pełni też taką funkcję, ale nie o tym tu mowa.

 

Gdy chcemy, żeby jakiś blog był (stał się) forum racjonalnej dyskusji (a nie kolejną skrzynką w wirtualnym Hyde Parku) stajemy przed dylematem wycinania wpisów nie tylko niemerytorycznych, ale i nieistotnych, nic nie wnoszących do dyskusji. Tak daleko posunięta moderacja będzie oczywiście postrzegana przez wielu internautów jako cenzura, jako zaprzeczenie istoty wolności w internecie, i przez wielu (po serii nieudanych wpisów) blog taki będzie bojkotowany. Jeśli jednak przyjmiemy, że nie o wolność do wypowiedzenia się tu chodzi, lecz – powiedzmy, tytułem wyjątku – o stworzenie forum racjonalnej i interesującej dyskusji, to taki mocny zakres działania moderatora wydaje się usprawiedliwiony i wart zachodu. (Dla dobra sprawy można umieścić link do wszystkich wpisów bez moderowania: kto chce, niech się katuje). W szczególności sądzę, że w polskich warunkach, taką formę powinny wybrać internetowe wydania poważnych gazet. Mogłoby to znacznie zwiększyć atrakcyjność tych wydań i liczbę czytelników.

 

Część blogerów na swoich blogach wycina wszelkie wypowiedzi przeciwników politycznych (które w takim miejscu są zwykle niewybredne). Taki blog przestaje być forum dyskusji i wymiany poglądów, a staje się klubem spotkań podobnie myślących. Nie odbieram racji bytu takim klubom – czasami dobrze jest uciec od politycznego zgiełku i przekonać się, że nie wszyscy mają poprzewracane w głowie. Czasami dobrze jest pobyć wśród swoich. Jednak z lekarstwem tym nie należy przesadzać. Jeśli przyjmiemy założenie, że wśród myślących inaczej są też ludzie kierujący się rozumem i rozsądkiem (a praktyka dowodzi, że są), warto się z nimi zmierzyć w dyskusji. Byle była to racjonalna dyskusja, a nie zderzenie monologów i wzajemne podważanie faktów.

 

Powtórzę więc, że pierwszą zasadą racjonalnej dyskusji jest ustalenie podstawowych (dla danej dyskusji) faktów. Można spróbować najpierw nazwać te fakty, na przykład tak jak to uczyniłem powyżej. Gdy okryjemy niezgodę co do elementarnych stwierdzeń, będziemy wiedzieli, na czym naprawdę polega różnica zdań i zorientujemy się, czy w ogóle możliwe jest dojście do jakichś wspólnych ustaleń. Zwykle jednak odkrycie fundamentalnej przyczyny (lub przyczyn) różnicy w opiniach jest końcowym efektem racjonalnej dyskusji. Rozpoczynamy od konkretnej sprawy, konstatujemy niezgodność poglądów i wchodzimy w zagadnienie coraz głębiej, by odkryć, że przyczyną niezgodności, jest, na przykład, różnica co do pewnych fundamentalnych moralnych wartości – takich, których nie zmienia się pod wpływem dyskusji i argumentów, których zwykle przez całe dorosłe życie się nie zmienia. Jesteśmy różnymi ludźmi. Jednak warto wiedzieć dlaczego w konkretnych sprawach się różnimy. Czasami pomaga to dojść do kompromisu, czasami nakazuje pozostać przy swoim. Jednak lepiej, gdy dzieje się to pod kontrolą rozumu.

 

 ***

 

Wskazałem jedynie – i to ogólnikowo – na pierwszą zasadę racjonalnej dyskusji. Po szczegóły oraz dalsze zasady i ustalenia muszę odesłać czytelnika do książki. Tu, na zakończenie, zwrócę tylko uwagę na jeszcze jedno ważne ustalenie, które wskazuje na przyczynę wielu nieporozumień dotyczących spraw dyskusji, logiki, przekonywania i argumentacji. W dziedzinie polityki, spraw społecznych i ekonomii nie ma wniosków logicznych takich jak w matematyce, niczego nie da się dowieść z całkowitą pewnością! Można jednak wyciągać wnioski (również logiczne, mocno prawdopodobne) analizując możliwości, przytaczając argumenty na uzasadnienie, że dla wskazanej tezy (wniosku) nie ma alternatywy; że tak musi być, bo nie widać innej rozsądnej możliwości. Na tym polega zdroworozsądkowa logika stosowana w praktyce (także przez naukowców i matematyków). Tego typu wniosek logiczny nie jest bezwzględny, nie jest niezawodny, ale może mu towarzyszyć duża pewność. Jest tak długo ważny, dopóki ktoś innej rozsądnej możliwości nie wskaże. Trzeba więc być też gotowym na zrewidowanie swoich wniosków. Nawet te, które wydawały nam się prawie pewne, w świetle nowych faktów, mogą stracić swój status.

 

Wbrew niedawnym jeszcze ustaleniom teoretyków retoryki i teorii argumentacji, można i należy powrócić do starego rozróżnienia uczynionego przez Pascala. Argumenty dzielą się na logiczne (te które apelują do rozumu, które starają się uzasadnić tezę, szczególnie poprzez analizę możliwości) oraz retoryczne (te które apelują do uczuć, które starają się wywołać stan przekonania poprzez emocje). W racjonalnej dyskusji, jeśli zależy nam na dojściu do prawdy, tych drugich należy się wystrzegać. Jeśli jednak zależy nam na przekonaniu jak największej ilości wyborców, to – niestety – rozsądną rzeczą jest posługiwać się retoryką raczej niż logiką. Politykom trudno się więc dziwić (ale można ich nie słuchać lub słuchać selektywnie). Jednak to, że również dziennikarze w Polsce posługują się, w tak wielkim stopniu, retoryką, że zamiast kontrolować polityków pracują nad pozyskaniem elektoratu dla jedne ze stron – jest patologią.

 

 ***

 

Jeśli ktoś się zgodzi z ogólnie postawionymi tezami dotyczącymi polskiej sytuacji i establishmentu, wówczas jakikolwiek tekst dotyczący sytuacji w Polsce warto zestawić z tymi tezami. Wiele tekstów sprawi wówczas od razu wrażenie, że traktują o jakimś innym (wymyślonym) państwie – takie teksty należy zakwalifikować do kategorii bajek. Gdy tekst przejdzie tę pierwszą próbę, gdy okaże się z oczywistymi tezami „kompatybilny”, wówczas można go podać drugiej próbie. Należy podkreślić (na czerwono) wszystkie tezy, które mają charakter subiektywnych opinii, nieuzasadnionych twierdzeń,  wszystkie tezy (co najmniej) dyskusyjne, a potraktowane przez autora jak prawdy (objawione?). Jeśli tekst się zbyt zaczerwieni, należy zakwalifikować go do kategorii „emocjonalnej deklaracji w sprawie osobistych poglądów”.

 

Oczywiście w publicystyce nie sposób uzasadnić wszystkich twierdzeń. Wiele tez pozostawia się bez uzasadnienia mając na myśli czytelników, dla których przywołane tezy powinny być oczywiste. Wtedy te nieuzasadnione tezy wyznaczają krąg czytelników, do których tekst jest pozytywnie skierowany. Warto czasami zwrócić na to uwagę, które tezy przyjmuje się bez uzasadnienia. Wielu autorów sprawia wrażenie, iż nie mają świadomości, że to co traktują jako oczywiste, dla innych (rozumnych) ludzi wcale takie nie jest i że w danej materii możliwe są inne rozsądne opinie. Tak jak obecność tez ewidentnie fałszujących rzeczywistość, jest oznaką, że do czynienia mamy z robotą propagandową (lub z głupotą), tak nadmiar „oczywistych tez”, mocno zawężający krąg pozytywnych czytelników, jest oznaką, że do czynienia mamy z „występem medialnym”, a nie z głosem w racjonalnej dyskusji.

 

 

 

listopad 2010, Andrzej Kisielewicz

Andrzej Kisielewicz – profesor matematyki Uniwersytetu Wrocławskiego, autor mającej się ukazać książki Logika i zdrowy rozsądek (Nowe spojrzenie na logikę i teorię argumentacji). W latach 80.  jeden z czołowych działaczy Soldarności Walczącej   

 

 

 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (32)

Inne tematy w dziale Polityka