Coś w polityce polskiej ostatnich lat jest grubo nie w porządku w stosunku do samorządów. Dziś, po spotkaniu z jednym z młodych polskich burmistrzów, już wiem dlaczego część gmin czy powiatów nie decyduje się na budowanie obwodnic, jeśli przez centrum ich najważniejszych miast biegnie droga na przykład krajowa lub wojewódzka o wysokim natężeniu ruchu.
Okazuje się, że w kwestii obwodnic, a więc wyłączenia z nadmiernego hałasu i ruchu samochodowego dużych miejscowości, najważniejsze jest to komu przypadnie w udziale ponoszenie kosztów utrzymania drogi starej, po wybudowaniu obwodnicy. Według przepisów jest tak, że w niektórych przypadkach koszty utrzymania obwodnicy przejmuje tzw. krajówka (GDDKIA), bądź województwo (ZDW). Natomiast stara droga biegnąca przez miasto lub większą miejscowość o dużej gęstości zabudowy w kosztach utrzymania po otwarciu obwodnicy zostaje przekazana powiatowi. Powiat pozbywa się kosztowego balastu i przekazuje go gminie, a gmina nie ma już komu przekazać drogi dalej i pozostaje z ręką w nocniku, przybywa mnóstwo wydatków, a mało jest zwrotu kosztów tego utrzymania ze strony rządu, czy UE. Przekazywane części starych dróg krajowych lub wojewódzkich po otwarciu obwodnic nadają się tylko do remontu, mają wyjeżdżone koleiny, zły stan nawierzchni (wiele dziur), słaby w jakości asfalt i brak kanałów odprowadzających wodę opadową i nieczystości poza obszar drogi, który kończy się często chodnikami po obu stronach bądź gęstym zadrzewieniem. I nagle w połowie roku po kilku miesiącach od zatwierdzeniach gminnego budżetu gmina dostaje na twarz koszty i zero dotacji, czy subwencji.
Samorządom gminnym w ostatnich latach wiele się pieniędzy odbierało. Podatki PIT obniżono do takiego poziomu, że gminy musiały rażąco ciąć wydatki na wszystko, by nie zawierać nowych umów na kredyty bankowe w celu utrzymania płynności finansowej czy zgodnego w czasie z przepisami wypłacania pensji z etatów urzędniczych. Wiele gmin jest w Polsce tak zadłużonych, że powinny być zlikwidowane lub postawione w zarząd komisaryczny, bo długi przekraczają wartość wszystkich ich nieruchomości i wpływów podatkowych. Jak takie gminy utrzymują się na powierzchni i jak przeżyły ostatnie lata galopującej inflacji nie tylko w cenach materiałów budowlanych i kosztów inwestycji miejskich czy wiejskich, nie mam pojęcia.
Natomiast naraża się je dodatkowo różnego rodzaju kontrolami, zamiast pomóc finansowo lub odpowiednio skierować zagranicznego inwestora chcącego pobudować nowy zakład produkcyjny na dużą liczbę miejsc pracy. Podobna sytuacja wykluwa się w utrzymaniu pracowników szkół, przedszkoli i żłobków nie będących nauczycielami, a najniższa krajowa pensja z półrocza na półrocze rośnie i nie zawsze jest w pełnej wysokości uwzględniana w subwencji rządowej z ministerstwa. Burmistrzowie, wójtowie i prezydenci miast nie mają jak podążać w podwyżkach płac dla etatowych pracowników za wymaganiami rynkowymi, czy najniższą krajową płacą minimalną.
Gminy od dłuższego czasu działają na tym poziomie podwójnego minimum. Tylko dzięki pomysłowości i gospodarności, tak włodarzy jak i ich pracowników, jakoś wiążą koniec z końcem, od jednego budżetu do drugiego. Gimnastyka to iście akrobatyczna i wysysająca wszystkie siły, nie pozwalająca na normalny odpoczynek po pracy i normalne wykonywanie obowiązków. Oprócz tak znanej w Polsce wielozadaniowości (likwiduje się etaty, a obowiązki z nich wynikające dodaje się pozostałym niezwolnionym pracownikom do wykonywania w tym samym czasie, gdy obłożeni są pracą swojego wydziału po sufit), dochodzi tu jeszcze iście podwójnie balcerowiczowskie zaciskanie pasa na chudych ciałach urzędników. Z perspektywy petenta wszystko wygląda normalnie, ale po wnikliwej obserwacji okazuje się, że urzędów nie stać na gazety, czy branżowe miesięczniki poszerzające wiedzę samorządową w aspekcie czystej, zielonej energii, wodociągów i kanalizacji, recyklingu, komunalnym, czy jakimkolwiek innym zaspokajającym bieżące potrzeby gmin w dobrym funkcjonowaniu. Urzędy już większości pism i korespondencji nie wysyłają pocztą, tylko gońcem za ¼ kosztów znaczka pocztowego listu poleconego ekonomicznego. Gminy muszą rezygnować z koniecznych remontów infrastruktury ulicznej, oświetlenia, budynków użyteczności publicznej, czy programów socjalnych. Mają wymęczonych nadmiernymi obowiązkami pracowników, którzy pracują pod pręgierzem strachu zwolnienia w najbliższej przyszłości, jak tylko przyjdzie znowu czas na czystki. Gminy ograniczyły do niezbędnego minimum użytkowanie papieru, urządzeń biurowych i materiałów piśmiennych, nie naprawiają mebli, obcinają koszty sprzątania wyprowadzając je na zewnątrz, włącznie z kontrolą monitoringu systemu kamer miejskich czy wiejskich. Może to dobrze, że na tym poziomie oszczędzamy. Ale gmin na nic nie stać, ani na porządne materiały szkoleniowe, materiały przetargowe, dobrych architektów miejskich, czy specjalistów w różnych dziedzinach związanych z budownictwem, drogami i obsługą. Gmin nie stać na dofinansowywanie kultury w miarę potrzeb, a nie na minimum funkcjonowania. Gmin nie stać na rewitalizację zabytków czy parków miejskich.
Podwyżki energii elektrycznej i gazu ziemnego praktycznie niektóre gminy położyły na łopatki. Jeden z włodarzy żalił mi się, że ma X lamp ulicznych ze starymi lampami sodowymi. Są tak połączone siecią, że nie można wyłączyć co drugiej żeby zmniejszyć o połowę rachunki za energię elektryczną zużywaną przez miasto szczególnie nocą. Nie stać gminy i miasta w tym przypadku na to, by przełożyć sieci przewodów tych lamp, by włączać co drugą. Ba, miasta nie stać nawet na to by kupić i wymienić żarówki sodowe na oszczędne nowej generacji. Budynki trzeba ogrzewać, lepiej budżety gmin mają się przy lekkiej zimie, ale przy ciężkiej zimie wysiada każda z nich i każde przedsiębiorstwo komunalne walczące ze śniegiem i lodem na drogach, czy ulicach.
Umiera powoli kreatywność, zapał i chęć w zarządzaniu samorządami. Zostają tylko w urzędach zaangażowani społecznicy lub żądni władzy karierowicze, tacy bogaci z domu, dla których liczy się przede wszystkim awans, a nie interes publiczny.
Czy jest to stan akceptowalny, czas pokaże. Najwyżej znowu będziemy przechodzić reformę administracyjną w Polsce i większe gminy będą połykać mniejsze, powiaty będą się rozrastać, a województwa pęcznieć. Nie daj Boże, gdy taka gmina lub powiat ma w zarządzie szpital, który nie jest spółką prawa handlowego. Każda bitwa o nadprogramowe wykonania z NFZ jest drogą przez mękę.
Samorządy marzą o tym, by móc wydawać na to, co potrzebne, a na co ostatnio nie było ich stać z powodu nadmiernych oszczędności. Nie każda gmina, czy powiat może pochwalić się inwestycją w postaci wiatraków, czy miejskiej fotowoltaiki (nawet w pojedynczych lampach ulicznych).
Polskie idee gospodarnych samorządów są dziś jak morał z wiersza; „Idzie Grześ przez wieś, worek piasku niesie, a przez dziurkę piasek ciurkiem sypie się za Grzesiem”.
Może premier Donald Tusk ma jakiś pomysł, by uratować samorządowe budżety przed klęską.
https://www.youtube.com/watch?v=M0YA4QN7rSU
tekst powstał w oprac.: walcz.naszemiasto.pl, www.strzelce24.pl, echogorzowa.pl, Gazeta Lubuska, Gazeta Wyborcza, wywiady z burmistrzami miast nieautoryzowane.
Czytam, oglądam, wnioskuję. Lubię fakty, kieruję się zasadą słuszności.
Being There.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka