Za niedługo odbędzie się jedna z najważniejszych debat tego stulecia. Staną do niej kobieta i mężczyzna reprezentujący jeden kraj, dwie różne partie i dwa różne poglądy na świat. Jest taki film, w którym głównym bohaterem jest Justin Timberlake o tytule: „In Time” z 2011r, prod. USA, w reżyserii Andrew Niccoli, polski tytuł: „Wyścig z czasem”. W skrócie można rzec, że jest to opowieść o tym, jak syn chce uratować matkę, codziennie w pocie czoła pracując. Wszyscy bohaterowie filmu mają wyznaczniki czasu przy dłoniach nad nadgarstkiem. W filmie tym wyraźnie zaznaczone są dwie odrębne strefy – bogactwa, w której funkcjonują nieliczni i strefy biedy, gdzie funkcjonuje większość, często umierająca z powodu zbyt wysokich opłat, braku jedzenia, braku pracy. Główny bohater traci matkę i dopiero wtedy podejmuje odważną akcję przeniknięcia do strefy bogatych, by odegrać się na człowieku, który jest odpowiedzialny za jej śmierć.
Myślę, że marketing polityczny Kamali Harris, Demokratki z USA, wiceprezydent USA startującej do fotela prezydenta mógłby wziąć wątek filmu do debaty między panią Harris a Trumpem. A ustawić tak tę debatę, by Trump jawił się jako zdzierca koszul z karków biednych Amerykanów. Aby utożsamiano go z„The Wolf of Wall Street” z 2013r. reż. Martina Scorsese, albo z Jeremy Irons’em z filmu „Chciwość” – ang.tytuł „Margin Call” z 2011r. w reż. J.C.Chandor’a, albo jeszcze jako przeciwnika w grze postaci odgrywanej przez Timberlake w opisywanym wyżej filmie.
To w kwestii gospodarki i odwiecznego ścierania się interesów bogatych, którzy oprócz pieniędzy chcą trzymać władzę. Odniesienia do filmów, które miały dużą oglądalność, a przekonują treścią młodzież i wszystkich śniących amerykański sen, którzy jeszcze nie dostąpili zaszczytu bycia obrzydliwie bogatymi, mogą przyciągnąć kolejnych głosujących dla Harris.
Komentarz w stylu: „Trump chce się wypowiadać o gospodarce USA, a bankrutował podwykonawców na swoich budowach i przejmował nieruchomości. Dziś jego współpracownicy i pracownicy cierpią biedę, a on bryluje po imprezach bogaczy jako krezus i właściciel.” Czy o taką Amerykę chodzi wyborcy? Ma być członkiem Occupy Wall Street lub Justinem Timberlake’m ratującym matkę przed śmiercią i głodem, czy wilkiem śpiącym na pieniądzach zapominającym o kraju?
Ma być tak chciwy jak bohater „Margin Call” i inni bohaterowie giełd odpowiedzialni za kryzysy finansowe lub jak Enron, którego „on run” z pieniędzmi klientów, był jednym z żartów Robbiego Williamsa w firmie „Man of The Year” z 2006r. reż. Barry Levinson? Oczywiście, nie.
W zasadzie w debacie będzie liczył się żart z przeciwnika, cięta riposta na jego (Trumpa gniew), na wszystko co powie, by obrócić przeciwko niemu. Trump po debacie ma jawić się jako drugi Harvey Weinstein, który jest też oskarżonym o wynoszenie dokumentów tajnych z pracy, skazanym nieprawomocnie za płacenie prostytutce, gdy żona była w ciąży, czy osobnik mający niejasne powiązania z dyktatorami i Rosją, a nawet samym Putinem.
Niedawno przecież rozpoczęło się przedstawianie wyników szeroko zakrojonego śledztwa o całkiem możliwym wielkim udziale rosyjskich hakerów, wpływających na wyniki wyborów prezydenckich za czasów pierwszych potyczek Trumpa z kobietą – Hillary Clinton. Wskazanie przez Kamalę Harris tego wątku jednym, dwoma zdaniami w fazie największego zdenerwowania Trumpa, byłoby celnym uderzeniem w jego poczucie bycia patriotą, którym nie jest.
Dodatkowo użycie słów z popularnych piosenek np. Justina Timberlake – „Say Something” (https: //www.youtube.Com/ watch?v=8MPbR6Cbwi4), który ma 428mln wyświetleń, albo „Kiss My Country ass” (https: //www.youtube.com /watch?v=PJe754cLbok), Blake Shelton’a jako komentarza do jego twierdzeń oraz podkreślenie autora lub wykonawcy piosenki o tym tytule może podnieść status oglądania debaty do ogólnonarodowego sporu o słuszność wyboru. Wyboru pomiędzy zwykłymi patriotami, Amerykanami walczącymi o godną codzienność i swój kraj a bogatym nerwusem, który chce osiągnąć szczyty władzy po ludzkich trupach i siłowym, bezprawnym zawłaszczeniu Kapitolu. Wariat przestępca przeciwko wiceprezydentowi USA - Harris, walczącej o ukaranie wszelkiej przemocy, dającej Amerykanom wolność ekonomiczną i ubezpieczenia zdrowotne, a kobietom prawo do prywatności.
Aby zmotywować wahających się wyborców, którzy jeszcze nie wiedzą czy głosować na Trumpa czy na Harris wystarczy czasem celny żart wpadający od razu do obiegu, o Trumpie w odniesieniu do bajki, gdzie jakiś safanduła lub groźny przestępca (którego należy się wystrzegać jako ognia lub tornada) przegrywa ze „Strażnikiem Texasu” (Chuck Norris), czy Huckelberry strażnikiem z bajek dla dzieci. Trump jako Johny Bravo daje się lubić, ale czy chce być prezydentem USA tylko z tego powodu? Grzywki mają podobne. Trump jednak trochę mniej obfitą niż młody Johny Bravo.
Gdy Trump zacznie wymieniać swoje zasługi dla kraju, to ripostą mogłoby być pokazanie imiennie ludzi jego marketingu i otoczenia z administracji amerykańskiej wokół Białego Domu, którzy są autorami tych pomysłów w negocjacjach na arenie międzynarodowej. Że to nie on wpadł na ten pomysł, tylko jego ludzie, o których zapomniał lub ich zwolnił, gdy próbowali wskazać mu gotowe rozwiązania konfliktów lub gotowe pomysły na zażegnanie kryzysów gospodarczych w kraju, a różniły się one od jego wizji Ameryki.
Ameryka/USA jako town tower Trumpa, czy Ameryka z Kamalą Harris zatrzymującą wojnę na Ukrainie i w Izraelu, dbającą o każdego obywatela?
Kamala Harris jako Statua Wolności czy Trump jako byk ze złotymi jajami Wall Street - pomnik bogactwa, koło którego ludzie przechodzą z obojętnością w Nowym Jorku? Statua Wolności kontra byk koło Wall Street? Byk, który nigdy nie widział Wall Street od wewnątrz?
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że Marketing obu kandydatów na prezydenta USA działa na pełnej parze już od dłuższego czasu i przygotowuje, zmienia, koryguje scenariusze. Niemniej jednak uważam, że mogę tym tekstem dorzucić parę pomysłów na ugrzecznienie Trumpa i spowodowanie w opinii publicznej zmiany opcji głosowania z niego na Harris, niemalże pisząc w ostatniej chwili przed ich wystąpieniami.
Mikrofony mają być wyłączone u przeciwnika, gdy drugi kandydat mówi. Ale kto zabroni Trumpowi naśmiewania się z Kamali jako kobiety i wymachiwania rękami, albo robienia głupich min w niewypowiedzianych komentarzach. Takie wyrażanie emocji bez komunikacji werbalnej powinno być w debacie, przed nią ustalone, jako zabronione. Może mogłaby mu przypomnieć Harris jak traktował Hillary Clinton i jakie podstępne działania podjął wykorzystując hakerów do wygranej nieznaczną ilością głosów. Może też Harris mogłaby mu zadać pytanie wprost (zgodne z prawem i siebie chroniąc prawnie): „Czy Trump zamierza korzystać z hakerów innych państw, by poprawiać swoje wyborcze wyniki?” Poziom zdenerwowania Trumpa, jego krzyki, niestosowność zachowania może też zrazić bogaczy do inwestowania w głos na niego w czasie wyborów. Bogaty choleryk jeszcze nigdy dobrze nie rządził Ameryką.
Nie może być tak, że Trump stosując niedozwolone metody wpływania na wybory za każdym razem, gdy naprzeciwko niego stanie kobieta do walki o prezydenturę, będzie miał przewagę.
Dlatego tak ważne było podniesienie z kolan przed mężczyznami kobiet przypomnieniem sprawy - casusu z lat 60-tych XX wieku Roe v. Wade, a także spowodowanie wyjścia kobiet na ulice przed wyborami, by zagwarantować im prawo do prywatności w postaci aborcji i reakcji organów na przemoc opisywaną przez ruch #MeToo. Gdy pisałem porównawczą pracę o przemocy w rodzinie w Polsce i stanie Illinois, okazało się, że w USA w tym czasie 70% interwencji Policji w godzinach nocnych między 22.00 a 06.00, było interwencjami do awantur domowych.
Demokracja amerykańska nie tylko od Watergate działa jako system równości wobec prawa każdego Amerykanina, obojętnie czy jest prezydentem, czy byłym prezydentem, policjantem, robotnikiem, pielęgniarką, czy Starlight codziennego dnia. Tej równości wobec prawa wszystkich obywateli w taki sam sposób i bezbłędnego działania organów państwa, by to podstawowe prawo chronić, często nie można w praktyce stosowania znaleźć w państwach europejskich.
Dlatego, mnie skromnemu, polskiemu analitykowi, tak bardzo zależy, zupełnie obiektywnie rozpatrując wszystkie za i przeciw obojga kandydatów w wyborach prezydenckich 2024 w USA, by zwyciężyła Statua Wolności w postaci Kamali Harris szanującej porządek prawny i każdego obywatela, a nie byk z pomnika obok Wall Street w postaci Donalda Trumpa, który ciągle będzie Amerykanom pośrednio lub bezpośrednio wyciągał pieniądze z kieszeni, tylko dla siebie. (Wall Street Charging Bull Sculpture, Manhattan)
Wolę mieć swój portfel w swojej kieszeni, a nie cudzej. Amerykanie zapewne też. Obywatele USA mogliby uratować swoją matkę Rachel - Kamala Harris - przed Trumpem, by Ameryka nie padła, jak ona, na chodnik w filmie „In Time”. Jeszcze jest czas. Różnica na dziś w sondażach na rzecz Harris wynosi 2,8% według danych zebranych przez Firmę 538. Pas Rdzy może też być jej, Texas może być jej, USA może być jej. Wystarczy, że może pokonać Trumpa w debacie na każdym polu.
Czas wolności w Ameryce jest w rękach każdego Amerykanina, obojętnie w którym pokoleniu po przyjeździe do USA jego obywatelem się stał.
I żart: O czym myśli zawałowiec Trump w czasie seksu na krótko przed debatą? Co mu pierwsze stanie: serce, penis, grzywka, czy poparcie?
Gdyby kogoś brzydził artykuł, z którego wyszedł felieton marketingu politycznego polecam do czytania książkę Karola Bortha o tytule: „Jak nas władza obezwładnia i dlaczego na to pozwalamy”, mądre opracowanie na temat mechanizmów manipulacji i wpływu niewielkiej grupy na masy, Wydawnictwo Poligraf, rok 2022. I cytaty z niej: „Dobrego dziennikarza poznajemy po tym, że nie utożsamia się ze sprawą, nawet dobrą; że jest wszędzie, lecz nigdzie nie przynależy”. Żeby nigdy jego: „Informacja nie stała się komentarzem wypełnionym uczuciem samozadowolenia”. Jednego takiego rasowego dziennikarza spotkałem w swoim życiu, nazywa się Zbigniew Borek i teraz pisze artykuły dla „Polityki”, wcześniej był wydawcą i dziennikarzem „Gazety Lubuskiej”. Przed nim zawsze chylę czoła spotykając go na swej blogerskiej drodze. Jego artykuły opisują jakieś zdarzenie z kilku stron świadków pozostawiając czytelnikowi ocenę, bez komentarzy, bez manipulacji ich opiniami lub faktami. Pisze czysto, pięknie i schludnie.
artykuł oprac. na podstawie: „The Washington Post”, „The Boston Globe”, „Milwaukee Journal Sentinel”, „Wisconsin State Journal” dostęp 11.02 czasu polskiego, PAP, Reuters.
Czytam, oglądam, wnioskuję. Lubię fakty, kieruję się zasadą słuszności.
Being There.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka