Życie jest nieprzewidywalne. Zrezygnowałem z targów katolickich, które zaczynają się 30 marca i trwają do 2 kwietnia, bo stoisko było za drogie. Zapytałem jednak, czy nie sprzedadzą mi pustej powierzchni, po czym zupełnie o tym zapomniałem. No i dziś przyszła faktura opiewająca na bardzo rozsądną kwotę, wygląda więc na to, że będziemy tej wiosny na pewno na dwóch imprezach, pierwsza rozpocznie się 30 marca i skończy 2 kwietnia, a druga trwać będzie w dniach 8-9 kwietnia i będą to targi książki prawicowej. Wszystkich serdecznie zapraszam. Nie mogę obiecać, że będzie nowa Baśń, bo zostało mi jeszcze kilka rozdziałów do napisania, a Tomek produkuje ilustracje, ale postaram się o jakąś nowość korespondującą z Baśnią socjalistyczną. To może być spora niespodzianka. W każdym razie Baśń będzie zaraz później. Nie wiem co będzie z targami majowymi, bo się nie zgłosiłem, ale może dostanę jeszcze jakąś propozycję. Zobaczymy. Tyle tytułem ogłoszeń.
Wczoraj zmarł Wojciech Młynarski, człowiek obdarzony autentycznym talentem i słuchem muzycznym. Człowiek pod wieloma względami niezwykły, o którym pisano właściwie wszędzie. Była to jednak śmierć prezentowana dziwnie, w porównaniu na przykład ze śmiercią takiego Baumana. Informacja o śmierci Wojciecha Młynarskiego, któremu wszyscy zawdzięczamy o całe niebo więcej niż takiemu Baumanowi wisiała na WP raptem godzinę, a potem się zmniejszyła do rozmiarów znaczka pocztowego, by wreszcie zniknąć całkowicie. Na jej miejscu pojawiło się zdjęcie Ziemkiewicza i tekst informujący, że znów się coś prawicy nie podoba w związku z Młynarskim, który był wielkim człowiekiem. Zajrzałem tam i okazało się, że Ziemkiewicz napisał piękną bardzo laurkę na cześć Wojciecha Młynarskiego, prawdziwego geniusza, ale pod spodem jakieś trolle zaczęły szaleć. I to z wpisów tych trolli, dzielni dziennikarze portalu WP zrobili news zastępujący żałobę po świętej pamięci Wojciechu Młynarskim. I to jest proszę Państwa wyższa szkoła ześwinienia, w której nie każdy może dostać piątkę, a żeby być tam prymusem to chyba trzeba regularnie zabierać rentę sparaliżowanej matce i przepijać ją pod mostem z Tomaszem Lisem. Nie widzę innego wyjścia. Wysłuchałem wczoraj kilku piosenek Wojciecha Młynarskiego i oczywiście się wzruszyłem i przypomniały mi się dawne czasy, a także jedyny koncert Młynarskiego, na jakim byłem, a było to w domu kultury w Pruszkowie. I tak tu siedząc i myśląc, a także słuchając, doszedłem do wniosku, że Wojciech Młynarski musiał być człowiekiem zupełnie innym niż osoba prezentująca się przez publicznością na scenie i śpiewająca piosenki. Czy był dużo gorszy? Wczoraj wysłuchałem jego gawędy o Kalinie Jędrusik, jaka była wspaniała i jak wspaniały był dom, który prowadziła z Dygatem. Potem zaś przypomniał mi się opis tego domu, który zostawił chyba Marek Hłasko ale pewności nie mam, w każdym razie jakiś bezkompromisowy młodzieniec idealista. Zestawienie tych dwóch relacji mówi właściwie wszystko. Młodzieniec był bowiem w domu, gdzie gospodarz paranoik udaje, że prowadzi życie towarzyskie, a tymczasem gapi się w telewizor z innymi jakimiś świrami, którzy spijają słowa z jego ust, on zaś nie bardzo wie co powiedzieć, żeby utrzymać poziom, ale się stara, choć najchętniej pozbył by się ich wszystkich. Nie może jednak, bo jego żona Kalina, które od dwóch godzin leży w łóżku z Gąsowskim, goła zupełnie, wstała właśnie i kręci się bez gaci po kuchni. Według Młynarskiego zaś dom Dygatów to była jakaś przestrzeń magiczna, w której królowała ta niezwykła osoba – Kalina Jędrusik. Jak widzimy miał Wojciech Młynarski wiele zrozumienia dla świata, a pewnie i dla siebie i skłonny był wybaczać bliźnim wiele, w odróżnieniu od młodych idealistów. To go zaprowadziło na manowce. Całe życie bowiem występował w swoich pieśniach w obronie wrażliwości zwykłego człowieka przeciwko chamstwu władzy i różnych ciemnych sił. Zapominał tylko czasem, że sam stoi po stronie tego chamstwa, a wynajęli go właśnie po to, by wymyślał atrakcyjne zasłony dla ich brutalności i świństw. Czy my mamy o to do Pana Wojciecha Młynarskiego pretensję? W żadnym wypadku. My go kochamy, tak samo jak kochaliśmy go 20 i 30 lat temu. Tak samo dziś oddajemy mu hołd, bo geniusz pozostaje geniuszem, bez względu na to jakiej sprawie służy. I nie ma żadnego znaczenia, że Wojciech Młynarski bronił Tuska i głosował na Komorowskiego. To są paprochy...podobnie jak nie ma dziś znaczenia fakt, że Kalina Jędrusik puszczała się w przytomności męża i jego przyjaciół, a wszyscy udawali, że to taki artystowski folklor. Ważne są tylko te piosenki i nic więcej. Myślę także, że tak jak na scenie Wojciech Młynarski nie był do końca sobą, tak samo nie był sobą w ostatnich latach życia, kiedy to deklamował przed kamerą te nieszczęsne kuplety na cześć Tuska i odwracał czasem głowę, jakby chciał sprawdzić czy ten co siedzi za nim jest zadowolony. Myślę też, że miał sto powodów, żeby się zachowywać w taki właśnie sposób, ale to już nie ma znaczenia. Odszedł wielki artysta, a przede wszystkim odszedł człowiek rozumiejący melodię języka polskiego i mający do tego języka zupełnie niezwykły słuch i przekonanie. I to był chyba ostatni mistrz obdarzony takimi umiejętnościami. Nikogo już więcej nie mamy. Czeka nas więc prawdziwa bieda. A zaraz Wam powiem dlaczego. Trwają oto targi książki w Londynie i tam znajduje się stoisko polskie, na nim zaś cała ta czereda małp i wydr z Tokarczukową i Bondą na czele. To są ludzie, którzy zajmują się zawodowo opisywactwem i budowaniem napięcia w tekstach. A ja sądzę, że taki Miłoszewski, gdyby trafił do domu Dygatów i zobaczył gołą Jędrusik, jak czegoś szuka w lodówce to by zemdlał po prostu. I wcale nie miałby mocy, żeby opisać w sposób poetyczny to niezwykłe miejsce. Tokarczukowa pisze, że jak ktoś połknie kawałek papieru, to on mu namaka śliną w przełyku. Taki ktoś zaś nie charczy i nie kaszle, ale popada w zamyślenie nad tysiącami lat historii żydowskiej, bo to jest taka głębia. O tym jak pisze i co pisze Bonda, szkoda nawet gadać. I to oni właśnie reprezentują nas – Polskę całą – na targach książki w Londynie. To jest upokorzenie i upadek gorszy niż to co musiał znosić w swoim własnym domu Stanisław Dygat. Żeby chociaż jedna z drugą cycki pokazały, ale nie….one muszą pisać...a Kalina Jędrusik się nie ochrzaniała przecież, a i tak wszyscy uważali, że jest niezwykłą, wrażliwą, piękną i wartą każdego poświęcenia kobietą. Mam nadzieję, że widzicie i rozumiecie różnicę. To jednak nie jest najgorsze. Oto toyah przesłał mi ostatnio taki link http://kultura.gazeta.pl/kultura/7,114528,21494638,ove-l-gmansb-debiutant-z-wysp-owczych-nie-istnieje-te-kryminaly.html
Macie tu pisarza, rocznik 1987, który z pisania rozumie tyle, że powinno być ono podobne do tego co się sprzedaje na rynkach obcych. Wymyślił więc, że napisze kryminał w stylu norweskiego grafomana Nesbo i ukryje to przed wydawcami. Tak nam tę gawędę sprzedaje. Nie wierzcie w to. To jest oszust, który wie, podobnie jak jego wydawcy, że Polacy nie będą czytać jego książek. Mam na myśli tych Polaków, którym już jest bliżej niż dalej do śmierci. A tylko oni mają pieniądze przecież. Usiłuje się więc jakoś ratować i ratować wydawców i wymyśla serię powieści kryminalnych, których akcja rozgrywa się na Wyspach Owczych. Chodzi o to, mniemam, by zrobić oszczędną okładkę w trzech kolorach. O nic więcej. Żeby był śnieg, krew i czarne narzędzie zbrodni, jak na okładkach sławnych kryminałów Nesbo. Już pisaliśmy do czego służą kryminały, ale jeszcze powtórzmy – do ładowania w mózgi propagandy antywolnościowej. Chodzi o gloryfikowanie policji i dewastowanie małych społeczności, które nie chcą przyjmować emigrantów. Ten sposób musiał wymyślić jakiś znany socjolog, może Bauman, a może ktoś odeń gorszy. I teraz nasz pisarz – Remigiusz Mróz – który nie jest w stanie zrozumieć ani jednego kontekstu, ani jednej frazy z piosenek Młynarskiego, bo jego wrażliwość jest wrażliwością cepa, postanowił dać światu polskiej naśladownictwo tego gówna. I jeszcze zacząć od kłamstwa przy tym. Nie istnieje taki gadżet jak wysyłanie rękopisów do wydawcy. Żeby coś takiego zrobić wydawca musi znać autora i pozostawać z nim w bardzo zażyłych stosunkach, w takich przynajmniej jak swego czasu Jędrusik z Gąsowskim. Nie ma mowy, żeby ktoś wieczorem czytał rękopisy jakiegoś faceta z Wysp Owczych, co opowiada, że jego matka była Polską. To jest odegrane. Numer ten przeprowadzono, po to, żeby wzbudzić zainteresowanie czytelnika, który dzięki działalności Miłoszewskiego, Tokarczuk i Bondy, przyjmuje już wyłącznie końskie dawki emocji. Nic więcej. Do tego dziś służy literatura – do stępiania wrażliwości i dewastowania mózgu. Ktoś powie, że zawsze tak było. Nie zawsze. Wojciech Młynarski jest na to dowodem, całe jego życie i cała jego twórczość. Prawdziwa wielkość istnieje, nie łudźcie się, bo zaprzeczając jej, możecie wpaść w straszną pułapkę i drogo za to zapłacić. Duch bowiem wieje kędy chce. A ja mam całkowitą pewność, że ten cały Remigiusz Mróz, człowiek o wyglądzie małego kotka, porzuconego na klatce schodowej przez złą pańcię, niebawem się o tym przekona. Przekonają się o tym także wydawcy. Oby jak najszybciej cała ta pulpa trafiła do papierni w Konstancinie. Wszyscy powinniśmy się o to modlić. Bo jak ci ludzie zaczną organizować wieczorki i pogadanki o jakości, o języku polskim, o jego używaniu, to po nas. I po Młynarskim przy okazji, bo roczniki poniżej Mroza, już nic z niego nie zrozumieją. O tym, by przejąć się opisem domu Dygatów, jaki zostawił Młynarski, nie będzie już mowy. Z tego zakresu będzie już można liczyć tylko na to, że pisarze przejdą do porównywania sobie genitaliów, nas stawem, pod wierzbą rosochatą, żeby zwrócić uwagę czytelnika i wywołać przy tym nastrój patriotyczny. Co zrobią pisarki, nawet nie chcę myśleć. Póki co jednak posłuchajmy sobie piosenki o leszczynie.
https://www.youtube.com/watch?v=q9nzOUE6hBw
Inne tematy w dziale Kultura