coryllus coryllus
1391
BLOG

Zasób czy podmiot albo o definicjach narodu

coryllus coryllus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

 Nasza wizja narodu pochodzi wprost od Sienkiewicza. Nie wstydzimy się tego, nie ukrywamy, nie zamierzamy tego zmieniać. Sienkiewicz zaś pochodzi od Ludwika Kubali, zapomnianego archiwisty i bibliotekarza, który w pocie czoła, w kurzu, wśród paprochów, składał narodowe dzieje, by jakoś tam wyglądały. Wyszło nieźle, ale wielu elementów brakuje. My przez to nie jesteśmy w stanie zrozumieć dziś bardzo wielu rzeczy, a niestety ponowne próby zmontowania literackiej definicji narodu, takiej, co to wszyscy aż westchną po jej przeczytaniu nie mają dziś żadnych szans na realizację. Ta bowiem wizja, którą stworzył Sienkiewicz pod koniec XIX wieku jest potrzebna nie tylko nam, ale także naszym wrogom. Powód jest bardzo prosty, mnóstwo rzeczy i mnóstwo organizacji nie zostało przez Ludwika Kubalę i przez Henryka rozpoznanych, a wiele nie zostało nawet zauważonych. A one były, istniały jak najbardziej realnie i istnieją do dziś, tylko, że my patrzymy na nie z niedowierzaniem i nie rozumiemy skąd się nagle wzięły. Żadne tam nagle, były z nami zawsze, ale nikt nie miał odwagi ich opisać. Sienkiewicz nie miał odwagi? Co ty gadasz bracie – powie ktoś zaraz. Nie o Sienkiewicza mi idzie, ale o innych autorów. Sienkiewicz zrobił co mógł, ale istotne jest to co inni z Sienkiewicza zrozumieli i w jakim celu zaczęli pisać książki.

Stulecie XIX obfitowało w Polsce w badaczy, eseistów, archiwistów i różne książkowe mole, których praca aż się prosi o jakąś literacką obróbkę z końcowym efektem na miarę Henryka. I wielu próbowało. Najważniejszym prócz Kubali historycznym dłubkiem, był Władysław Łoziński, którego księgę, bo nie książkę przecież, umieściłem w naszym sklepie niedawno. Mam w tym pewien ukryty cel, który zdradzę dopiero 24 lutego. Władysław Łoziński przejrzał dokumenty sądowe Lwowa z XVII wieku i na ich podstawię zbudował swoje monstrualne dzieło, które jest inspiracją, niech nawet nie próbują kłamać, dla wszystkich naśladowców Sienkiewicza z lat 1945 – 2017. Dlaczego Łoziński, a nie Kubala? Bo Kubala pisał o sprawach nadzwyczajnej wagi politycznej, a Łoziński o życiu szlachty. To zaś zawsze bardziej inspiruje słabszych autorów, którzy chcą „trafić do młodzieży”. Najważniejszym autorem, który próbował zrobić karierę na Łozińskim, był Józef Hen. Na pewno pamiętacie bardzo słaby serial pod tytułem „Rycerze i rabusie’, gdzie Tomasz Stockinger grał starostę jurydycznego Wolskiego i zachowywał się niczym dzielny szeryf gdzieś z Kansas. Na pewno pamiętacie ilustrowane przez Szancera książki cieniutkie książki podpisane nazwiskiem Hena, które miały wypełnić na rynku lukę w dziale różnych historycznych sensacji. To wszystko było wprost zerżnięte z dzieła Łozińskiego. To był wręcz Łoziński podzielony na kawałki i obudowany bardzo wątłą fabułą, której Hen nie potrzebował się wstydzić, albowiem był oficerem politycznym wysłanym na odcinek literatury dla młodzieży.

Jego książek dziś już nikt nie czyta i czytał nie będzie. Łoziński w konfrontacji z Henem zwyciężył, inaczej niż Kubala, który przegrał z Sienkiewiczem. Hena nie ma a Łoziński jest, Kubali nie ma, ale jest Sienkiewicz. Teraz trzeba postawić pytanie, co nam dziś może dać lektura dzieła Władysława Łozińskiego, poza wyeksploatowaną już przez różnych Henów warstwą sensacyjną i obyczajową? Wiele. Łoziński ma w rękach papiery sądowe, tam są nazwiska i opisy sytuacji, od których włos się jeży na głowie. A jeży się nie dlatego, że to są opisy jakoś mocno makabryczne, ale dlatego, że one nas zmuszają do rewizji całej sienkiewiczowskiej „prawdy”. Konkretniej zaś zmuszają nas do zadania sobie pytania – czy XVII wieczny naród szlachecki na Rusi czerwonej, najbardziej narażonej na najazdy tatarskie był narodem, czy zasobem? To jest istotna dość kwestia, jeśli weźmiemy pod uwagę nasze wczorajsze rozważania o Pietrasiku, nieruchomościach i partyzantce miejskiej.

Pisze nam bowiem Łoziński, że te powtarzające się co dwa lata wielkie łowy na niewolników jakie przeprowadzali tu Tatarzy, nie licząc corocznych pomniejszych wypadów, nie spotykały się w zasadzie z żadną reakcją szlachty. To znaczy szlachta jest tu tradycyjnie oskarżana o to, że nie chce utrzymywać u siebie wojska i woli znosić te straszliwe najazdy. To oczywiście jest komentowane w sposób znany – głupia szlachta, nie rozumie, że dzięki żołnierzowi stacjonującemu po miastach byłaby bezpieczna. Czytamy dalej i robi się trochę dziwnie. Oto uniwersały królewskie dotyczące zaciągów przeciw Tatarom, zawsze właściwie dochodziły na Ruś czerwoną z opóźnieniem. Miasta, które czambuły omijały kierując się ku wsiom, biły z armat w ostatniej chwili. Nie to jest jednak najgorsze. Łoziński pisze o dwóch dzierżawcach, panach braciach, którzy słysząc bicie armat w miasteczku miast pędzić chłopów do lasu albo na bagna, żeby się tam ukryli, wygnali ich wprost na pole i kazali pracować. Efekt, który Łoziński odnotowuje z pewnym zdziwieniem, był oczywisty. Wszyscy zostali zagarnięci, pognani na Krym i tam sprzedani.

Jeszcze ciekawiej sytuacja przedstawiała się w tatarskich więzieniach, gdzie siedzieli panowie bracia pochwyceni podczas najazdu. Pisali oni listy do domów z prośbą o wykupienie, oczywiście nie wszyscy byli rozpoznani, ale po tych więzieniach zawsze kręciła się masa ludzi, których Łoziński określa eufemizmem „swoi” gotowych przedstawić Tatarom rzeczywistą wartość tego czy innego jeńca. Nie było więc mowy, żeby ktoś się wymigał od wykupu za mniejszą kwotę. Opisuje Łoziński okropną historię syna Stanisława Żółkiewskiego, który wysłał do Polski niejakiego Bałabana, także jeńca, z prerogatywami dotyczącymi okupu. Tamten zniknął, pieniądze zebrał, ale uwikłał się w jakieś pośrednictwa i Żółkiewski czekał na niego ponad rok. To nie jest jednak najciekawsze. Były przypadki, że jeńcy nie mogąc doczekać się pomocy z kraju zaciągali kredyt – siedząc w więzieniu – u miejscowego, tureckiego bankiera, któremu zostawiali weksel, a następnie ten bankier wykupywał ich z niewoli. Oni zaś jechali do Polski, a potem przyjeżdżali na Krym z gotowym pieniądzem, powiększonym o odsetki i zwracali dług. I nie bali się – zapyta jakiś nieuważny czytelnik? A czego mieli się bać? Toż Łoziński opisuje wyraźnie, że istniał rynek, na tym rynku obowiązywały pewne ściśle przestrzegane zasady, które co prawda dalekie były od zasad salonowych, przyjętych w stuleciu XIX, ale też nie były aż tak straszne, żeby nie można ich było zaakceptować. Urzędnik, który opóźniał publikację królewskich uniwersałów był zapewne jednym z głównych rozgrywających na tym rynku. Król go, mniemam, nie dyscyplinował, albowiem osadzenie wojska na Rusi Czerwonej nie było z jego strony poparte intencją tak czystą, jak się to wydaje Łozińskiemu. Dzierżawcy, którzy wypędzali chłopów na pola tuż przed najazdem byli zapewne na prowizji u pośredników zarządzających całym rynkiem. Ci co bili z armat w ostatniej chwili, żeby ostrzec wsie, też zapewne dostawali jakiś grosz. Chłopi szli w niewolę, ale rodzili się nowi, poza tym można było ich ściągać z innych części kraju. Pozostaje wskazać jeszcze kim byli właściciele tego rynku. Bo nie był nim przecież ani król Polski uwikłany w różne interesy, ani żaden z ruskich magnatów. Otóż właścicielami i najważniejszymi pośrednikami w handlu żywym towarem rosnącym w ukraińskich wsiach, dworach i miasteczkach, byli Ormianie ze Lwowa i Karaimi z Halicza, wśród tych ostatnich na pierwsze miejscy wysuwał się Abraham zwany Suką.

Hola, hola, zawoła uważniejszy nieco czytelnik Łozińskiego, toż przecież ci Ormianie i karaimscy żydzi zajmowali się wykupywaniem z niewoli biednych jeńców, a nie ich pakowaniem za kraty…..

I tu właśnie doszliśmy do momentu kluczowego. Każdy kto rozumie zasady działania rynku dobrze wie, że jeśli rynek jest dobrze naoliwiony, to znaczy towar jest dostarczany regularnie co dwa lata w większych partiach, a pomiędzy tymi interwałami, są jeszcze mniejsze dostawy, to ktoś musi tego pilnować. To znaczy musi pilnować dostaw towaru w jedną stronę i dostaw gotówki w drugą. I zawsze musi być to ta sama organizacja, lub dwie organizacje ze sobą współpracujące. Nie ma innego wyjścia, bo ktoś kontrolujący tylko sam towar, albo tylko samą gotówkę, sam stałby się towarem, a jego miejsce zająłby ktoś inny, na przykład jakiś kupiec moskiewski. I zwróćcie uwagę, że ja tu nie piszę o prostym pośrednictwie, bo na omawianym rynku nic nie było proste. Pośrednicy byli często samozwańczy, trzeba było ich temperować we własnym zakresie, a do tego prócz zwykłego zysku opatrzonego jakąś tam prowizją, w grę wchodziły także dodatkowe bonusy, targi i przepychanki, które musiałby być jakoś kontrolowane. Ta kontrola nie była pełna, bo zdarzało się, że jakiś szlachetka, czy wręcz chłop, nie rozumiejąc zupełnie o co chodzi, gromadził kupę zbrojną i miast pozwolić rynkowi funkcjonować, dewastował go napadając na kolumny transportowe idące przez wąwozy i doliny ziemi lwowskiej. Nie można było pozwolić na takie rzeczy i sprawy należało załatwiać w trybie administracyjnym u lub jakoś zakulisowo. To znaczy w żaden sposób nie można było dopuścić, by na Rusi stacjonowało jakieś wojsko i za to, jak mniemam, odpowiedni ludzie dostawali prowizję. Tych nieodpowiedzialnych co psuli handel likwidowano, bo nie może być tak, że uczciwi kupcy są narażeni na straty. I wszystko było jak trzeba. Chłop się mnożył, szedł w niewolę, z nim drobna szlachta. Bogatsi wykupywali się, często po kilka razy, za pomocą wypróbowanych ormiańskich lub karaimskich pośredników, którzy strzegli świętych zasad rynku i dawali czasem po łapach ludziom, co je łamali.

Oczywiście, my się dziś możemy łudzić, tak jak łudził się Sienkiewicz, Kubala, sam Łoziński i nawet Józef Hen, że ten świat wyglądał inaczej. Nie wyglądał, bo jedyną realnością dostępną wszystkim jest realność ekonomiczna, mierzona pieniądzem. Reszta to didaskalia. My się łudzimy, bo obraz tu nakreślony, obraz wyłaniający się z księgi Łozińskiego nie jest wesoły. Mieszkańcy Rusi, pisze nam Łoziński, byli naznaczeni fatalizmem. Oczywiście, że byli, bo dobrze zdawali sobie sprawę gdzie żyją i wiedzieli, że dopóki ormiańskie i karaimskie gangi rządzą rynkiem niewolników w Europie wschodniej, nic się nie da zrobić. Kluczowa jest moim zdaniem kwestia następująca – z kim, z jakimi organizacjami, dworami i gangami byli połączeni ci nasi Ormianie i Karaimowie wspólnym interesem. Kto zamawiał tych niewolników, bo nie sposób uwierzyć, by handel ten był tak po prostu puszczony na żywioł. O tym, że nie był niech zaświadczy obecność w tatarskich miasteczkach tych wszystkich „swoich”, którzy taksowali jeńców i za parę szekli gotowi byli wyjawić ile który jest wart. Ludzie ci musieli dokładnie wiedzieć kto jest kim w Polsce, jakimi aktywami dysponuje i ile ma długu. Ich rola, dość przyznajmy szczególna, czeka na swojego autora.

Jeśli świat opisywany przez Łozińskiego porównamy z naszym, dzisiejszym światem, łatwo zauważymy jak niewiele się zmieniło. To co my bierzemy za kwestie istotne, czyli ZUS, emerytura, zatrudnienie, mieszkania dla młodych małżeństw, to są jedynie złudzenia, nie traktowane serio, przez obsługę rynku, na którym jesteśmy. Nawet ktoś bardzo spostrzegawczy zauważy tylko pewną część współczesnego rynku gdzie królują ormiańscy i karaimscy pośrednicy, to będzie rynek pracy. A gdzie rynek rozrywek, rynek pedofilski, o którym nic nie wiemy, gdzie inne jakieś nisze? O nich się nie mówi, bo i po co. Najważniejsze jest dzisiaj, by tania siła robocza z Rusi, znalazła się w montowniach w Polsce. Polacy tymczasem, zostaną przez różnych Pietrasików i innych „swoich” przygotowani do walki, która z góry jest skazana na klęskę, bo też i taki jest wymóg karaimskich zarządców rynku. Póki co, dzięki właściwemu odczytaniu książki Łozińskiego zaczynamy te sprawy lepiej rozpoznawać, a i Józef Hen, znany karaimski kupiec, za bardzo nam w tym nie przeszkadza. Może, zanim ujawni się całą potworność okoliczności uda się nam coś zrozumieć, a jeśli zrozumieć, to może i zastosować jakieś wymuszenie, na tych „swoich” i przywrócić ich choć na chwilę do pionu. Jak ci szlachetkowie i chłopi co nie rozumieli zasad ustanowionych we Lwowie i Haliczu i napadali po wąwozach na niczego nie rozumiejących Tatarów, którzy przecież już wszystko mieli ustalone z kierownikiem sprzedaży, zapłacili wejściówkę i odebrali dokumenty wywozowe. Ho, ho, tak, tak, wiele jeszcze przed nami odkryć i niespodzianek…


Dziś wrzucę do sklepu kolejny mini album z rysunkami Ryszarda Natusiewicza. Nosi on tytuł „Dwa tysiąclecia chrześcijaństwa”. Mam ledwie 7 egzemplarzy. Nie przyjmuję zamówień mailowych, kupujemy tylko przez sklep.


W sklepie FOTO MAG zostały następujące numery Szkoły nawigatorów

SN 2 – 22

SN 3 – 29

SN 4 – 17

SN 5 – 39

SN 6 –  brak

SN 7 –   7

SN 8 – 17

SN 9 – 16

SN 10 – 13

SN 11 – 18

SN S –   6

A tutaj proszę – zajawka nowej edycji Bytomskich Targów Książki „Rozetta”.

https://www.youtube.com/watch?v=W-ijzjo1XjE

Przypominam także, że w sprzedaży mamy już II tom wspomnień Hipolita Korwin Milewskiego

Teraz ogłoszenia

Nasze książki, prócz Tarabuka, księgarni Przy Agorze i sklepu FOTO MAG dostępne będą w księgarni przy ul. Wiejskiej 14 w Warszawie, a także w antykwariacie Tradovium w Krakowie przy ul. Nuszkiewicza 3 lok.3/III oraz w księgarni Odkrywcy w Łodzi przy ul. Narutowicza 46. Komiksy zaś są cały czas do kupienia w sklepie przy ul przy ul. Przybyszewskiego 71 , także w Krakowie. Zostawiam Wam także link do elektronicznego indeksu naszych publikacji, który stworzył dla nas Pan Marek Natusiewicz. Prace są już ukończone i w indeksie są wszystkie nazwiska z naszych publikacji. Oto link:

http://www.natusiewicz.pl/coryllus/

Wszystkim serdecznie dziękuję za wsparcie naszego projektu komiksowego, który mam nadzieję, zostanie wydany już jesienią tego roku. Będzie to wielki album poświęcony spaleniu Rzymu w roku 1527. Do tej pory udało się nam zebrać ponad połowę środków potrzebnych na produkcję. Dziękuję wszystkim jeszcze raz za poświęcenie i wsparcie naszej sprawy.

Mam nadzieję, że do marca uda nam się zebrać całość. Oto numer konta

41 1140 2004 0000 3202 7656 6218

i adres pay pala gabrielmaciejewski@wp.pl

 

Wszystkich tradycyjnie zapraszam na stronę www.coryllus.pl


coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (8)

Inne tematy w dziale Kultura