coryllus coryllus
2083
BLOG

Hipolit Korwin Milewski o Czechach i Mariawitach

coryllus coryllus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

 

Jadę na jarmark Radia Wnet, który odbywa się w dawnym liceum im. Hoffmanowej, wracam po południu. Zostawiam Wam kolejny fragment Hipolita.

Mniej więcej w tym samym czasie powodzenie Izwolskiego w pertraktacjach z Japonią, które dzięki rycerskiemu charakterowi tego narodu zabezpieczyło Rosji nawet dotychczas prawdziwy pokój, zostało zneutralizowane przez bolesną porażkę dyplomatyczną Rosji na Bałkanach. Izwolski dał się nabrać jak chłopczyk chytremu Austriakowi Aerenthalowi, została ogłoszona formalna aneksja Bośni i Hercegowiny do korony austriackiej i Rosja nie zaprotestowała. Powstało krótkotrwałe oburzenie wśród opinii publicznej rosyjskiej; mieliśmy z tego powodu parę bombastycznych zebrań w Klubie Działaczy Społecznych, gdzie hr. Włodzimierz Bobrinski wykrzykiwał, że gdyby się znalazł taki bezczelny notariusz, który by przyłożył do aktu o aneksji Bośni i Hercegowiny pieczęć państwową rosyjską, to wypadłoby co do jednego członka zaaresztować całą Dumę Państwową (której Bobrinski był członkiem). Lecz okazało się, że Izwolski pieczęć z góry przyłożył, i bardzo prędko całe wzburzenie zamilkło. Za to bardzo mądrze skorzystał z tej chwili wówczas słynny, a teraz nie wiem dlaczego przebywający w cieniu działacz czeski, członek wiedeńskiego Reichstagu, p. Kramař, niby umiarkowany. Przybył do Petersburga w towarzystwie mocniej czerwono zabarwionego p. Klofacza. Pierwszy z tych panów, żonaty z Rosjanką, siako tako tłumaczył się po rosyjsku; założyli sobie główną kwaterę w Klubie Działaczy Społecznych i w ciągu kilku wieczorów robili propagandę dla idei „neoslawizmu”. W czym ten nowy slawizm miał się różnić do starego, z lat 1860, panslawizmu, po dziś dzień nie odgadłem.

Już po pierwszej mowie p. Kramarza, w której z powtórzonym naciskiem zaznaczał swoją niezłamaną wierność dla dynastii Habsburgów, oraz po przemówieniu już wówczas znanego nacjonalisty, potem w 1914-1915 r. okrytego sławą europejską rusyfikatora Galicji wschodniej, hr. Włodzimierza Bobrinskiego, jasne było dla mnie, że tu chodzi, jak w ogóle przy zamianie serdecznych całusów, o ogromne wzajemne oszustwo; ani Kramař i Klofač, ani prawdopodobnie jakikolwiek wykształcony Czech nie myślał o szczerym połączeniu (z nieuniknionym skutkiem oczekującym wszystkich słabych i nielicznych, łączących się z silnymi i licznymi) od dawna kulturalnego i wyrobionego narodu czeskiego z dziczą moskiewską, tym bardziej bułgarską, serbską lub czarnogórską. Może, i to z zastrzeżeniami, zawarliby prawdziwy sojusz z nami Polakami, jedynymi, jak oni, nieprawosławnymi Słowianami. Po prostu będąc w ożywionych targach z Wiedniem o rozszerzenie swoich już niezbyt złych warunków państwowych wśród habsburskiej monarchii, używali rosyjskiego straszaka dla swoich targów o spodziewany trializm na równi z królestwem węgierskim. Z drugiej strony nie widać było, żeby choć jeden Moskal szczery rozumiał nowy, stary lub pojutrzejszy slawizm inaczej jak podług słynnej formuły „zlania się (tj. zniknięcia) słowiańskich strumyków w rosyjskim morzu”, przy czym nasz trzydziestomilionowy naród polski byłby jednym ze strumyków.

Pierwsze zebranie opuściłem z mocnym postanowieniem, że końcem mego palca tej z obu stron przeźroczystej farsy nie dotknę, i gdy nazajutrz Koło Polskie w Dumie zaprosiło Związek w Radzie Państwa na wspólną naradę w kwestii stanowiska, jakie mamy zająć w tym ruchu, udałem się na to posiedzenie w usposobieniu zdecydowanie negacyjnym. Lecz i tu zaraz spostrzegłem, że kwestia jest na odwrót przesądzona w sensie pozytywnym: Oczywiście spodziewano się tą okrężną drogą jakoś zneutralizować starannie wywołany w poprzedniej drugiej Dumie Państwowej i dalej rozwijający się w sferach rosyjskich prąd antypolski. Ta niby narada była zresztą i krótka, i bardzo powierzchowna. P. Roman Dmowski, jako prezes Koła Polskiego w Dumie, w dość krótkim przemówieniu umotywował postanowienie swojego Koła przyłączenia się do zainicjowanego przez p. Kramarza ruchu. Jeszcze lakoniczniej przyłączył się do jego zdania nasz kolega w Radzie Państwa, p. Jan Olizar. Chociaż jasne było, że wszystko już jest ukartowane, wedle mego zwyczaju szczerze wypowiedziałem, co mnie zniewala do wstrzymania się od wszelkiego udziału w tej akcji. – Nie tylko wyżej wypowiedziane motywy, lecz i to, że w chwili obecnej, po zmarnowaniu przed rokiem niespodziewanie korzystnej sytuacji, jaką mieliśmy względem rządu i opinii rosyjskiej podczas pierwszej i drugiej Dumy Państwowej, musimy przyznać, jak Franciszek I po klęsce pod Pawią, że „wszystko stracone prócz godności”. W oczekiwaniu lepszych koniunktur nie należy marnować tego ostatniego klejnotu, dając się dobrowolnie sprowadzić na poziom jakiegoś Montenegro. Naturalnie zostałem głosem wołającym na puszczy, panowie Dmowski i Olizar przespacerowali się na uczty w Pradze i Sofii, gdzie kochany śp. Władysław Zamoyski (syn generała), jak mi nieraz wspominał ze złością, siedział obok Włodzimierza Bobrinskiego i wymieniał z nim judaszowe komplementy, a już rok potem, jak niezadługo opowiem, ten sam Kramař i ten sam Roman Dmowski, właśnie w tej samej sali Klubu Działaczy Społecznych, dali mi rewanż, jawiąc się z nosami o kilka centymetrów dłuższymi, a Włodzimierz Bobrinski z zadartym do góry jak u nosorożca, w porównaniu z rokiem 1908.

Wówczas też, a może i później (lecz to nie przedstawia nic ważnego) odbył się w tym samym Klubie Działaczy Społecznych seans raczej komiczny. Na jednym z tygodniowych naszych zebrań zjawił się założyciel jeszcze młodego wówczas kościoła mariawickiego, ksiądz, później samoupieczony biskup Kowalski, w towarzystwie innego „świętego”, lecz bez „mateczki” Kozłowskiej. Sala była przepełniona, bo ogromna większość Rosjan, już zblazowanych na sektach prawosławnych, o katolickich nic nie wiedziała. W bardzo długiej przemowie rekomendował słuchaczom swoich „świętych”, których przywiózł do stolicy ich „kornak”, jakiś Moskal z Królestwa, aby im wyjednać w departamencie wyznań obcych prawa niepodległego kościoła. O mariawityzmie mniej wiedziałem niż o sektach z czasów soboru nicejskiego, lecz ponieważ referat „kornaka” był od początku do końca naszpikowany złośliwymi napaściami na Kościół rzymskokatolicki, papieża i św. collegium, uważałem, że warto, nim „święty” Kowalski lub jego kolega apostoł rozpoczną swoją osobistą reklamę, podciąć im trawę pod nogami, i zapisałem się do głosu. Wiedziałem, że w społeczeństwie rosyjskim, tak jak niestety i w naszym, śmieszność nie jest jak u Francuzów zabójczą, lecz uważałem, że nie wypada puścić płazem tej szopki i z braku wszelkiej informacji o mariawityzmie, zdecydowałem się apostołów i ich „kornaka” zablagować. To nie było trudne, ponieważ „kornak” przy licznych, to zręcznych, to zjadliwych twierdzeniach zagalopował się i w pochwałach, i w krytyce.

Wyliczywszy całymi tuzinami wszystkie cnoty swoich klientów, oświadczył, że sama obecność tych „świętych” „wprowadza go w stan łaski”, a znowu ich niepowodzenie w Rzymie przypisywał polskiej intrydze, dodając mimochodem, że jeden z intrygantów przywiózł z sobą czternaście tysięcy rubli. Przeprosiwszy obecnych za to, że nie mogę stanąć na tym samym terenie co szanowny prelegent, dlatego że zanadto smaczna kolacja, od której niedawno wstałem, odbiera mi poczucie stanu łaski, podziękowałem mu za cenną informację, jakiej mi dostarczył. Od pewnego czasu rozmyślam nad tym, gdzie schronię się na ostatnie lata mojej starości; teraz wiem, że to będzie Rzym, jako najtańsza stolica na całym świecie, ponieważ tam można za czternaście tysięcy rubli kupić papieża i kilkudziesięciu kardynałów, wówczas gdy tu w Petersburgu za te pieniądze trudno byłoby kupić jednego sztackiego sowietnika. Cała sala parsknęła śmiechem, i sam przerwałem moją mowę, czując, że cała szopka się zawaliła.

Sesja 1907/8 dzięki nawałowi spraw rozstrzygniętych w Dumie Państwowej trwała aż do 5/18 lipca 1908 r. Klimat petersburski i już zbyt intensywna dla równo sześćdziesięcioletniego człowieka praca na tyle mnie wyczerpała, że pojechałem do Paryża, aby mnie czarodziej Babiński podłatał. Powróciłem do kraju dopiero w połowie września, aby stanąć znowu w Petersburgu, gdzie sesja zwyczajna rozpoczęła się w drugiej połowie października. Mój zapał prawodawczy i wiara w użyteczność pracy dla mego narodu, bo jużci rosyjski pozostawał na drugim planie, zaczynały ostygać. Albowiem czułem, że coraz mocniej wieje wiatr jednocześnie reakcyjny i nacjonalistyczny, antypolski. Sumiennie pracowałem w komisji finansowej, lecz w ogólnopaństwowych kwestiach na mównicy daleko rzadziej występowałem.

 

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (11)

Inne tematy w dziale Kultura