Zacząłem czytać powieść Waldemara Łysiaka pod tytułem „Szachista”. Po raz drugi w życiu. Myśl przy tej lekturze przyświecała mi taka – musimy skończyć z ocenami dzieł literackich bez kontekstu historycznego. Ja wiem, że to trudne, ale to jest jedyna droga. Jeśli bowiem będziemy czynić tak jak do tej pory, czyli tak jak tego uczą na uniwersytetach nie dojdziemy do niczego. Okaże się bowiem łatwo, że powieści ważne, niosące ze sobą jakieś istotne komunikaty o czasach, w których powstały są lekceważone, a w hierarchiach znaczeń na pierwszy plan wybiją się jakieś śmieci. Tak jest dzisiaj, a do tego jeszcze co jakiś czas akademia zmienia metodę oceny i okazuje się, że to co ważne było 20 lat temu jest całkiem nie istotne dziś, bo zmienił się sponsor, albo cały system kształcenia wprzężono do innego wózka. Biedne profesory od literatury, jak te osły idą do rzeźni, a ich miejsce zajmują mulice z napisem „gender” wypalonym na tyłku. I cały wózek jedzie w zupełnie niespodziewanym kierunku.
Cóż ja takiego zobaczyłem w pretensjonalnej i wtórnej książce Łysiaka pod tytułem „Szachista”. Wiele rzeczy, ale obejdę je ogródkiem, zanim wyjaśnię o co chodzi. Zacznę od anegdoty, chyba już ją kiedyś opowiadałem, ale nie zaszkodzi przypomnieć. Kiedy byłem w szkole średniej przyjeżdżali do nas przedstawiciele różnych służb mundurowych, żeby nas zachęcać do wstąpienia w szeregi tychże organizacji. Był nawet raz marynarz. Nie on jednak wywołał największy entuzjazm wśród kolegów. Pewnego dnia bowiem pojawił się długowłosy pan w skórzanej kamizelce, który wyglądał jak Indiana Jones i ostatnia krucjata. Gawędził tak ciekawie, że wielu kolegom opadły szczęki, a opowiadał o przewagach polskich służb specjalnych nad innymi służbami. Ja, będąc od dzieciństwa naturą marzycielską, słuchałem tego pana z uwagą, opowiadał bowiem bardzo plastycznie, ponieważ jednak zawsze potrafiłem oddzielić marzenia od praktyki dnia powszedniego, jego gawęda nie uwiodła mnie wcale. Waldemar Łysiak, gdyby mu przyszło opisywać moją osobę w swojej powieści „Szachista” napisał by z całą pewnością taki oto lapidarny komunikat – ryby w ascedencie panny....
Jego bohater bowiem jest, prócz innych chwytów, charakteryzowany także poprzez wątki astrologiczno-okultystyczne. Co ów bohater ma wspólnego z wizytą tego dziwnego oficera w naszej szkole, hen, hen, dawno temu? Moim zdaniem wszystko. Moim zdaniem książka Łysiaka o próbie porwania Napoleona Bonaparte, całkowicie wyssana z palca, nie miała nigdy żadnej innej funkcji poza formatowaniem umysłów młodych ludzi i przekonaniem ich, że służba w jednostkach wykonujących niebezpieczne zadania jest czymś najbardziej fantastycznym na świecie. Ktoś powie, że ja się czepiam Łysiaka. Nie, jest dokładnie na odwrót. Ja próbuję ze wszystkich sił pana Waldemara wytłumaczyć. Bo na jego przykładzie, na przykładzie autora zdolnego, ale zmanierowanego w sposób niemożliwy do wyobrażenia, widzimy dopiero jaka jest istotna funkcja literatury popularnej przeznaczonej dla tak zwanej młodzieży męskiej. Ona w każdym kraju jest identyczna i w miejsce Łysiaka możemy wstawić dowolnego autora, a cały schemat nadal będzie prawdziwy. To jest być może także główna przyczyna dla której literatura popularna naprawdę, a nie popularna w znaczeniu akademickim, nie jest omawiana przez studentów filologii. Nie jest, bo akademia ma inną funcję niż wojsko, a jak pamiętamy nie można mieszać porządków. Jest ponadto akademia miejscem gdzie krzyżują się różne wpływy, mogące zepsuć niejeden życiorys przyszłego bohatera. Nawet takiego jak Beniamin Bathurst, którego stworzył Waldemar Łysiak, ku uciesze młodzieńców czytających jego książki w latach 80-tych i wcześniej. Ja mam akurat wydanie z roku 1989, nakład jest wstrząsający, prawie 50 tysięcy egzemplarzy. Rzecz nie do wyobrażenia dzisiaj. A jest to wydanie trzecie, rozumiem, że dwa poprzednie były większe i ukazały się w latach dla pozyskiwania nowych adeptów służb mundurowych kluczowych. Jeśli dodamy do tego jeszcze druk powieści w odcinkach w tygodniku Panorama Śląska, który rozpoczął się gdzieś w ciemnych latach osiemdziesiątych to okaże się, że „Szachista” był jedną z najsilniejszych, jeśli idzie o sprzedaż, pozycji na rynku księgarskim.
Teraz słów kilka o metodzie. Waldemar Łysiak doskonale rozumie i wyczuwa konstrukcję i nie próbuje się nawet bawić w jakieś eksperymenty. Moim zdaniem schemat szachisty jest ściągnięty z Conana Barbarzyńcy, ale może być także wzięty z czego innego, bo Conan nie jest przecież dziełem oryginalnym. Chodzi o to, że anglosaski przepis na przygodę został z powodzeniem zastosowany u nas, a ponieważ w latach osiemdziesiątych, ani nawet dzisiaj nikt nie ma dużego pojęcia o stosunkach panujących w Anglii na przełomie stuleci XVIII i XIX, wszystko tam wydaje się autentyczne. Do chwili oczywiście póki człowiek nie dorośnie i nie zacznie się zastanawiać co tam, w tych jakże ponurych okolicznościach, robi mnich gdzieś z klasztoru w Szkocji? No, ale nie znęcajmy się nad Łysiakiem, bo nie o to chodzi. Autor włożył masę pracy w to, by książka wydawała się prawdziwa. Są przypisy, nazwy ulic, konteksty historyczne dotyczące epoki, ale jeśli idzie o tę, tyle razy wyszydzaną, prawdę psychologiczną, to mamy tam po prostu festiwal jaj z pogrzebu. Nie będę tego opisywał, bo to jest zajęcie dla akademii właśnie. Nam tutaj chodzi o sprawy najistotniejsze. Jaki komunikat przekazuje Łysiak młodzieńcom zamierzającym narażać swoje życie w służbie ojczyzny? Niewesoły. On im wprost mówi, że ich przełożeni to durnie i karierowicze, a oni sami są w zasadzie skazani na śmierć. Jednak – pisze Łysiak – warto uprawiać proponowany przeze mnie zawód, albowiem daje on dużo sensualistycznej satysfakcji. Wiecie o co chodzi – szybkie samochody, łatwe dziewczyny i wiatr we włosach, jak ktoś oczywiście ma włosy. Waldemar Łysiak ujmuje to nieco bardziej poetycznie, ale to nie znaczy, że nie zalatuje od tych opisów tandetą. Czym Łysiak różni się od autora cyklu Hornblowerowskiego? Tym, że jego bohater obdarzony jest cechami niemal nadnaturalnymi, a ma ledwie 23 lata. Potrafi wszystko i wszystko mu wolno, ale jednak na koniec przegrywa mimo tych niezwykłych umiejętności, choć przecież Łysiak próbuje go ocalić i przechować nie dla potomności bynajmniej, ale dla tych biednych durniów, których usiłował zwerbować. Z Hornblowerem zaś jest całkiem na odwrót. On nie ma ani jednej nadprzyrodzonej cechy, a do tego jeszcze ma chorobę morską, nikt go nie lubi, a wredni koledzy, kiedy zaczyna służbę w marynarce, usiłują go zabić. Zwycięża jednak, dlaczego? Bo Korona potrzebuje takich jak on. Korona potrzebuje zwykłych, wiejskich chłopców, którzy znają matematykę i nie boją się pokonywać trudności dnia codziennego. Korona ma wszystkie narzędzia, które pozwalają osiągnąć sukces, a oni – te wiejskie fajtłapy – mają się jedynie nauczyć ich perfekcyjnej obsługi. Powinni też zawsze wiedzieć, że rozkaz jest najważniejszy. Bohaterów Łysiaka nie potrzebuje nikt. Nawet sam Łysiak, bo dziś, jak mniemam, wstydzi się Beniamina Bathurtsa i niechętnie o nim rozmawia. Nie są oni nikomu do niczego potrzebni, bo składają się jedynie z fikcji i marzeń niedorostków nie mających w życiu szansy na nic, poza nudną służbą, nudną pracą, nudną żoną i równie nudną, choć czasem okropną śmiercią.
Zarówno Bathurst jak i Hornblower działają w tym samym momencie dziejowym, jeden trochę wcześniej, drugi później...Obaj mają to samo zadanie – zatrzymać Napoleona w jego drodze na wschód. Bathurst, wymyślony przez Łysiaka komediant, przegrywa, a Horblower nie dość, że odnosi sukces, to jeszcze po latach okazuje się iż był wzorowany na prawdziwej postaci admirała terroryzującego wszystkie jednostki na Bałtyku. Ich funkcja jest również taka sama, zadaniem Hornblowera postaci literackiej, było przyciągnięcie jak największej ilości młodych ludzi w szeregi armii i floty, po to, by zwyciężali. Całe zaplecze było temu podporządkowane. I oni rzeczywiście zwyciężali i zwyciężają nadal. Łysiak zaś pokazuje nam – celowo lub mimowolnie – że nie mamy żadnych szans, nawet jeśli pomaga nam Chińczyk-mistrz karate, człowiek produkujący cudowne bronie i dwóch Cyganów. Nie ma to żadnego znaczenia w porównaniu z potęgą floty. Jak pamiętamy wystarczył jeden liniowiec blokujący odwodową armię pod Rygą, by cały plan ataku na Rosję przestał być aktualny. Jeden liniowiec....
Zastanawiam się teraz co zrobiłby Waldemar Łysiak, gdyby nie musiał płacić takich serwitutów, o czym by pisał? Niestety są to sprawy poza moją wyobraźnią i nie potrafię się z nimi zmierzyć. Dodam tylko jeszcze jedno, zarówno z tej jak i z innych książek Łysiaka wyziera brzydka niechęć do policji. Cóż to znaczy? Moim zdaniem potwierdza to wszystkie moje przypuszczenia. Łysiak nie jest i nigdy nie był przestępcą, bo ci akurat żyją z policją w dobrej komitywie. On reprezentował organizację organicznie policji wrogą i szczerze jej nienawidzącą – armię. Kiedy różni ludzie mu zarzucali, że był agentem bardzo się denerwował, moim zdaniem słusznie, bo on nie był żadnym agentem, ani nie jest nim dziś. To jedynie my nie rozumiemy do czego służyła i nadal służy literatura prawdziwe popularna, ta, której nie omawia się w czasie zajęć ze studentami na wydziałach filologicznych.
Dziś jeszcze raz zamieszczę tu linki do wszystkich opublikowanych nagrań z Bytomia, a także do swoich dwóch pogadanek z Wrocławia.
Zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do sklepu FOTO MAG, do księgarni Przy Agorze i do księgarni Tarabuk
I jeszcze nagrania
https://www.youtube.com/watch?v=ivZR3NYDdm8
https://www.youtube.com/watch?v=pnH4_CNnFHQ
https://www.youtube.com/watch?v=bz4wLIvJ5C8
Oto przed Państwem wykład który w czasie targów książki w Bytomiu wygłosił przeor klasztoru cystersów w Wąchocku Ojciec Wincenty Wiesław Polek. Dotyczy on kasaty zakonu cystersów na ziemiach Królestwa Polskiego, w początkach XIX wieku oraz dewastacji przemysłu stalowego zarządzanego przez ojców cystersów, co dokonało się rękami naszych narodowych bohaterów – Stanisława Staszica i Stanisława Kostki Potockiego. Miłego odbioru. Pod drugim linkiem są pytania z sali.
https://www.youtube.com/watch?v=GLVOlqgspyg&feature=em-upload_owner
https://www.youtube.com/watch?v=UAUQxSEPJ_k&feature=em-upload_owner
Mam nadzieję, że wykład ten ukaże się w kolejnym, dodatkowym numerze Szkoły Nawigatorów. Niebawem przed nami pierwszy taki numer, dostępny poza prenumeratą, poświęcony Żydom i gospodarce. Kolejny zaś dotyczył będzie obecności Kościoła w przemyśle i finansach i tam znajdzie się, jak mniemam powyższy wykład.
Zapraszam na stronę www.coryllus.pl. gdzie można już kupić kolejny, polski numer Szkoły nawigatorów
Prócz tego zachęcam do obejrzenia wywiadów z laureatami nagród oraz transmisji z wręczenia bytomskich rozetek.
https://www.youtube.com/watch?v=eQspcgDeRJI
https://www.youtube.com/watch?v=fmP_w6hZvQ4
Wystąpienie Leszka Żebrowskiego w Bytomiu. Nie ma co gadać, trzeba oglądać.
https://www.youtube.com/watch?v=REUBriCylFY
I pytania publiczności
https://www.youtube.com/watch?v=_I9sLyPcIAM
Zapraszam na stronę www.coryllus.pl Już widać wszystkie okładki książek
Inne tematy w dziale Kultura