Ktoś tu zalinkował wczoraj podskakującego jak piłka Piotrka Gursztyna, który reklamował na fejsie swój program zatytułowany „Nowe Ateny”. Okazało się też, że do pierwszego programu zaprosił mój dawny kolega jakichś ludzi ze stowarzyszenia im. Ignacego Daszyńskiego. Jeśli fakt ten porównamy z tym jego podskakującym występem, pozostanie nam jedynie wzruszyć ramionami i wyłączyć telewizor. Ja w ogóle nie przypuszczałem w najśmielszych snach, że ktoś może założyć takie stowarzyszenie. Okay, mamy tę stalinowską Krytykę Polityczną, która nawołuje po staremu do otwartego rabunku, to jest w zadanych okolicznościach rzecz do opanowania i opisania. Daszyński i jego stowarzyszenie nie zalicza się do takich zjawisk, a to z jednego powodu, który zaraz wyłuszczę. Zgadzamy się wszyscy, że w polityce dominują pewne tradycje, przenoszone nie drogą kooptacji i fascynacji światopoglądowej, ale dziedziczenia po prostu. Celem lewicy zaś jest taka zmiana sposobu dziedziczenia, żeby nie można było dziedziczyć nieruchomości, a można było dziedziczyć mafijne wpływy. Chińczycy nazywają to zdaje się do dziś „twarzą”. Jak ktoś ma dobrą i szeroką twarz, to znaczy, że jego kontakty sięgają trzech najmniej pokoleń wstecz i w mafijnym, chińskim społeczeństwie jest on osadzony bardzo mocno. Jak coś pokręciłem, niech mnie mistrz pługa poprawi, ale mam nadzieję, że przykład jest jasny, nawet jeśli mało zgodny z realiami. Lewica chce dziedziczyć władzę tajną i chce mieć to zadekretowane w swoich wewnętrznych partyjnych przepisach. I teraz dochodzimy do Daszyńskiego. Skąd się wziął ten pan i kto go finansował? Dobrze to pamiętamy, Ignacy Daszyński był utrzymankiem rodziny Grossów, tak, tak, ho, ho, pieniądze na jego socjalistyczną gazetę wykładał dziadek Jana Tomasza Grossa. I teraz wracamy do początku. Czy wierzymy w to, że w polityce dominują pewne tradycje przenoszone nie drogą kooptacji i fascynacji światopoglądowej, ale dziedziczenia po prostu? Jeśli się zgadzamy łatwo dostrzeżemy skąd wzięło się stowarzyszenie im. Ignacego Daszyńskiego i kto jen firmuje. No, a jeśli się zgadzamy musimy dopowiedzieć i resztę. Musimy zadać kolejne pytanie: czy nasze oburzenie na Jana Tomasza Grossa, którego rodzina stoi u samego zarania państwowości polskiej i jest tej państwowości w jej socjalistycznym kształcie akuszerką, ma w ogóle sens? Zapewne nie ma. Bo to nie my ze swoimi mrzonkami i głupimi marzeniami jesteśmy u siebie, ale Jan Tomasz Gross, który odziedziczył wpływy i pozycję w naszym mafijnym układzie po dziadku, finansującym gazetę Daszyńskiego.
Do czego służyć może takie stowarzyszenie? To jasne już od pierwszego rzutu oka na ich stronę, do manipulacji własnością, do tego służą wszystkie lewicowe stowarzyszenia. Wynajmuje się idiotów w kraciastych koszulach, noszących brody i oni bredzą w prawicowej telewizji Gursztyna o ludzie i warunkach jego bytu. Zupełnie jakbyśmy mieli przed sobą wybory do Dumy państwowej, a nie szczyt NATO. Marzyciele ze stowarzyszenia im. pana Ignacego lansują właśnie wspólnotę użytkowania ziemi, jako antidotum na liberalizm. Co to znaczy w praktyce wspólnota użytkowania ziemi? To znaczy, że produkcją i dystrybucją żywności rządzi plemienna starszyzna, która jest dogadana z pośrednikami. Starszyzna ta zdobywa wcześniej władzę nie drogą wyborów, kooptacji, że o dziedziczeniu nie wspomnę, ale drogą morderstw i układów opartych o zbrodnię założycielską. Oczywiste jest, że w naszych okolicznościach żadna wspólnota nie powstanie, a całe to gadanie to standardowe mydlenie oczu biednym telewidzom, którzy nie chcą się zainteresować niczym ponadto ile kosztują dziś koszulki patriotyczne albo czy Piłsudski był lepszy od Dmowskiego czy może na odwrót.
Ktoś może powiedzieć, że my już w zasadzie mamy taką wspólnotę, a nazwa jej brzmi Agencja Rolna Skarbu Państwa. Siedzą tam gangsterzy z PSL i orzekają co i w jakiej ilości komu można przekazać, a komu zabrać. Niby tak, ale państwo nasze zachowuje jeszcze jakieś pozory, choć po ostatniej ustawie należy przypuszczać, że już niedługo przyjdzie nam cieszyć się tymi pozorami.
No, ale mamy tę polską historię, a w niej te pomnikowe postaci, ojców niepodległości: Piłsudskiego i jego kumpli z Zurychu, zza pleców których wysuwa się uśmiechnięta twarz pana Mendelsona, krakowskich socjalistów, którzy czule objęci są przez dziadka Jana Tomasza Grossa oraz pana Dmowskiego zaprzyjaźnionego z premierem Clemenceau oraz jego ostrych pisaków: Nowaczyńskiego i Strońskiego, którym pisma peeselowskie wydawane w początku lat 20-tych notorycznie wymyślały od żydowskich pachołków, wskazując z którym rabinem jeden i drugi jest spokrewniony.
Dziś to wszystko zamienione jest na telewizyjną scenografię służącą do zabawy ambitnym i niespełnionym dziennikarzom oraz takim jak my biedakom, którym się zdaje, że mają coś do powiedzenia w Polsce. Sprawy zaś ważne i istotne rozgrywają się gdzie indziej, gdzieś he, hen, wysoko ponad Agencją Rolną Skarbu Państwa. No, ale coś robić trzeba. Nie można tak siedzieć i gapić się jak żaba na piorun i wierzyć w to, co Gursztyn pokazuje w tym swoim kuriozalnym programie. Co robić? No można na przykład sformułować program ideowy, albo choćby jego zarys w oparciu o tych polityków i te programy, które z polskiej historii zostały przez socjalistów wygumkowane. Ja tego rzecz jasna nie uczynię teraz, od ręki, bo najpierw może trzeba zacząć od poznania tych polityków i okoliczności, w których przyszło im działać. Nie będę już więc ukrywał, że w poniedziałek oddajemy do druku pierwszy tom wspomnień Edwarda Woyniłłowicza, człowieka sukcesu, praktyki i głębokiej myśli, którego dziś na swoje sztandary wziął baćka Łuka i mianował się jego spadkobiercą. Nie ma co czekać, bo nikt nas z tego nie wyręczy i nikt nie przywróci tego człowieka zbiorowej pamięci. Nie przywróci tej pamięci ani jego, ani jemu podobnych, których było wielu. Ktoś powie, że przecież wydano książkę o Woyniłłowiczu zatytułowaną „Cierń kresowy”. Wydano, owszem, ale zaraz o niej zapomniano. Wydano w małym nakładzie, a książka jest napisana w stylu rzewnym i tęsknym, który ma nas uśpić raczej, a nie pobudzić do działania. Wspomnień zaś nie wydano. To znaczy ktoś prywatnie wydał sobie reprint tych wspomnień w Pelplinie parę lat temu, ale zabrał cały nakład i zniknął. Wiem, bo dzwoniłem i pytałem. Tak więc nasza edycja będzie pierwszą na rynku od roku 1931. W miarę jak będziemy się w tym programie wydawniczym posuwać do przodu klarować się będą założenia naszego programu ideowego, którego – niech mnie wszystkie szpiegi i tajniaki uważnie słuchają – nie nazywamy programem politycznym, albowiem polityka nas nie interesuje. I to myślę zrobi się samo, bez specjalnego udziału zawodowych autorów statutów. Na tym dziś kończę. Proszę nie zgłaszać się do mnie z żadnymi pomysłami, nie proponować swoich usług i pomocy w jakimkolwiek zakresie i nie entuzjazmować się tym wszystkim zanadto. To tylko książka. Potem będzie druga i trzecia, a na jesieni może czwarta i piąta. W pięciu publikacjach ziemian i księży powinniśmy zamknąć rok bieżący.
Przypominam wszystkim zainteresowanym zyskami wydawcom, że w dniach 4-5 czerwca odbywać się będą w Bytomskim Centrum Kultury targi książki, dla których okazją jest 1050 rocznica chrztu Polski. Uczestnicy nie płacą za stoisko, zgłaszać zaś swój udział w imprezie mogą pod adresem info@rozetta.pl
Ja zaś zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do sklepu FOTO MAG, do księgarni Tarabuk i do księgarni Przy Agorze.
Inne tematy w dziale Kultura