Tak jak ogłosiłem, nie jadę niestety do miejscowości Siedliska Bogusz, gdzie odbywają się uroczystości związane ze 170 rocznicą rabacji galicyjskiej. Wszystkich, którzy mnie oczekiwali, przepraszam. No, ale naczytałem się trochę o tej rabacji i warto tu rzucić przynajmniej kilka haseł. Otóż sprawa jest czysta jak łza i nie ma tam żadnych zagadek. Przesunięcie zaś dyskusji w kierunku kwestii, czy chłopi może mieli trochę racji, czy nie, uważam za błąd, jeśli nie aberrację. Oto polska rewolucja, jak wszystkie rewolucje jest jedynie narzędziem w ręku obcych potęg i jest przez te potęgi wykorzystywana dowolnie. Wszelkie zaś nadzieje na niepodległość są grzebane za każdym razem pod stosem haseł i doraźnych, a nierozpoznanych przez samych Polaków interesów mocarstw. To jeszcze dałoby się znieść i machnąć na te numery ręką, ale wiemy, że za każdym razem, po jednej czy drugiej ruchawce Polaków było coraz mniej, a co najważniejsze ubywało polskiej własności. Ta zaś była nie tylko krojona przez okupantów, ale jej sens był także podważany przez tych ogłupiałych rewolucjonistów, którym się zdawało, że za pięć morgów gruntu chłop pójdzie z kosą umierać za ojczyznę, której nie widział nigdy na oczy. Zacznijmy jednak od początku, czyli mniej więcej od roku 1840. Oto Francja inwestuje wtedy potężne środki finansowe i propagandowe w Egipcie i chce go oderwać od Turcji. To się oczywiście nie podoba wrogom Francji, ale nie podoba im się w sposób szczególny. Austria, Rosja i Prusy zawiązują przymierze, celem podziału Turcji, a do ekipy przyłącza się wkrótce Korona Brytyjska, która też gada o tym podziale, ale jasne jest przecież, że bez przejęcia Egiptu przez Londyn podział Turcji nie ma dla Anglików sensu. Niby co mieliby na tym zyskać? No, ale sam fakt, że stanęli po tamtej stronie, obudził we Francuzach ducha bojowego i w Paryżu „same z siebie” narastać zaczęły nastroje rewolucyjne i bojowe. Do wojny jednak otwartej nie przyszło, bo każdy „sam z siebie” poszedł po rozum do głowy. Francja zamiast wysłać żołnierzy do Włoch, żeby gromili Austriaków, zaczęła kokietować Prusy i obiecywać im różne rzeczy. Akurat „sam z siebie” zmarł Fryderyk Wilhelm III, król w Berlinie, który wsławił się tym, że przetopił polskie regalia na drobniaki i tym samym przypieczętował los I Rzeczpospolitej. Jego syn, młody Fryderyk Wilhelm IV bardzo różnił się od ojca i nie hołubił w sercu tego ciemnego i dusznego sentymentu do Moskwy, który jego papę utrzymywał na tronie i przy życiu. Posłuchał więc tego co mu tam w Paryżu i Londynie naopowiadali i zaczął prowadzić swoją, wielce wyrafinowaną politykę. A co takiego obiecali Francuzi królowi Prus? Koronę polską rzecz jasna. Ledwie jego ojciec wydał te fenigi co to jest wybili z przetopionych regaliów, a już jego synowi składają propozycję, by tę przetopioną koronę włożył na głowę. I on się oczywiście zgadza. Korony nie ma, ale jest terytorium, które można zająć. Wiadomo, że z Rosją nie będzie łatwo, ale Austria to coś innego, to wręcz przystawka i wystarczy wpuścić pod Kraków dwie kolumny pomorskich grenadierów, żeby cała cesarsko-królewska armia pierzchła gdzieś pod besarabską granicę. I do tego Prusy się szykują. Co innego Rosja. Tam, jak się zorientowali, co jest grane, od razu wycieli wszystkie drzewa, krzaki i zarośla wzdłuż całej granicy z Prusami, zburzyli też i spalili wszystkie chałupy oraz podwoili, a gdzieniegdzie potroili partole kozackie. Wszyscy agenci, przemytnicy i różne podejrzane łaziki schwytane przedostające się z Prus do Królestwa, były okładane pałkami aż do śmierci, a jak który przeżył szedł piechotą na Kaukaz, żeby się tam przysłużyć jego imperatorskiej wysokości w walce z Czeczenami.
W drugą stronę, wszelkimi możliwymi dziurami przedostawali się polscy spiskowcy, dezerterzy oraz wszyscy, którzy też zorientowali się w sytuacji i chcieli robić kariery w wojsku albo rewolucji, która miała ogarnąć tereny byłej już Rzeczpospolitej. Tak trafił do Poznania Dembowski.
Rewolucję poprzedzały zakrojone na szeroką skalę działania propagandowe, zwane przez niektórych piśmiennictwem postępowym i rewolucyjnym. Ileż tam było pomysłów na uszczęśliwienie Polaków. Od małego do najstarszego, wszyscy mieli być zadowoleni, byle tylko zgodzili się na zawarte w rewolucyjnych pismach propozycje, a te rzecz oczywista dotyczyły podziału ziemi. Pańskiej ziemi, nie rządowej rzecz jasna, bo tę na własność przejąć miało odrodzone państwo polskie. Niektórzy rewolucjoniści tacy jak członkowie Związku Plebejuszy i uczestnicy spisku księdza Ściegiennego chcieli, by ziemia stała się wprost własnością państwa lub gminy. Ten postulat interesuje nas rzecz jasna najbardziej. Oto bowiem przychylność króla Prus została pewnego dnia wystawiona na ciężką próbę. O ile miał on całkowitą pewność, że prostoduszne plany Francuzów nie mają dla jego urzędników tajemnic, o tyle rozumiał też, że plany Anglików są najprawdopodobniej całkowicie fałszywe i zmierzają ku innym niż deklarowane celom. Kiedy więc zawiązane w Londynie Literackie Towarzystwo Przyjaciół Polski, zwróciło się doń z prośbą, by wszystkich uciekinierów i dezerterów z Królestwa osadzał on w Poznańskiem, Fryderyk Wilhelm IV grzecznie acz stanowczo odmówił prośbie angielskich literatów. Dla każdego jest jasne, do czego ta propozycja zmierzała. My ją tu jednak naświetlimy jeszcze raz licząc się z tym, że ktoś może czegoś zapomniał. Przewaga w sejmie wielkopolskim była zdecydowanie po stronie polskiej szlachty. Mieszczanie byli wymieszania pół na pół, ale Niemcy swobodnie porozumiewali się po polsku i żenili się z Polkami, jeśli idzie o chłopów, oczynszowanych już wtedy, to znaczną większość wśród nich stanowili Polacy. Wielkopolska jest, jak pamiętamy regionem rolniczym. Cóż by się stałoby gdyby znalazła się w niej grupa kilku tysięcy młodych, zdrowych przeszkolonych wojskowo i propagandowo mężczyzn? To samo mniej więcej co stanie się w Niemczech i we Francji wiosną, kiedy uchodźcy poczują pierwsze promienie słońca na swych ogorzałych twarzach. W takich razach bowiem zawsze dochodzi do tego samego – do żądań, by dobra wszelkie zostały na nowo podzielone. I to jeszcze podzielone sprawiedliwie, bo dotychczasowy podział nikogo, prawda, nie zadowala. Król Prus odmówił Anglikom, słusznie podejrzewając, że mają oni na widoku inny cel niż Francuzi, którzy chętnie podarowaliby Prusakom koronę polską, byle tylko ci Prusacy rozpoczęli ekspansję na wschód. Anglikom chodziło o coś innego, o eksport rewolucji, co nieuchronnie wiązałoby się z podziałem czyli rozdrobnieniem gospodarstw wielkoobszarowych, a tym samym ze zmniejszeniem wydajności tych gospodarstw i podniesieniem cen zboża w Europie, które stałoby się mniej konkurencyjne niż zboże sprowadzane z angielskich kolonii. To jest jedyny sens rewolucji, innego nie ma. Polska i jej sprawy zaś były w XIX wieku traktowane jako przystanek, etap, na drodze do tego celu. Ubolewać należy, że nie rozumieli tego polscy ziemianie, którym się zdawało, że rozdanie ziemi chłopom przyczyni się do konsolidacji narodu. Żadne rozdawnictwo się do tego nie przyczyni nigdy, bo prawda jest taka, że jak ktoś dostaje coś za darmo, od razu wie, w sekundę, po wręczeniu mu aktu własności, że dostał za mało i następuje eskalacja żądań. Tak było, jest i będzie.
Prusy wybrnęły z zagrożenia rewolucyjnego, z pułapki zastawionej przez Koronę z wdziękiem. Nie potrafiła tego zrobić Austria, której polityków niesłusznie podejrzewa się o posiadanie znamion geniuszu. Literatura rewolucyjna, która docierała do szlachty nijak nie mogła trafić do chłopa, który miał jeszcze do tego na głowie tę całą akcję trzeźwości zarządzoną przez księży. Poza tym szlachta galicyjska grzeszyła naiwnością i nie posiadała żadnych źródeł informacji, poza tymi, które należały do jej zaprzysięgłych wrogów, czyli do polityków Francji i Anglii oraz ich emisariuszy zwących się rewolucjonistami. Jakub Szela miał do dyspozycji aparat urzędniczy i Żydów, był dobrze poinformowany, pewny siebie i nie tracił czasu na głupstwa. Poza tym potrafił wyzyskać propagandowo sprawę pańszczyzny. Szlachta brała na siebie zbiorową odpowiedzialność za pańszczyznę, tak jakby w jej mocy leżało, czy pańszczyzna będzie czy nie. I to szlachtę zgubiło. Nie tylko w Galicji, ale na całym obszarze I Rzeczpospolitej.
Na ten cały, nieskomplikowany przecież układ, nałożone były trendy gospodarcze. Przymierze rosyjsko-austriackie przypieczętowane zostało budową kolei warszawsko-wiedeńskiej, a w roku 1846 ruszyła budowa kolei łączącej Kraków z Prusami, co świadczyć może o przytomności króla Prus, który nie do końca słuchał rad płynących z Paryża i Londynu.
Jak się domyślacie zapewne fiasko polskiej rewolucji roku 1846 wywołało gdzieniegdzie wściekłość, ze szczególnym wskazaniem na Londyn i rok nadchodzący - 1848 - spłynął krwią w krajach niemieckich. Literackie Towarzystwo Przyjaciół Polski z Londynu zaczęło zaś odnosić się przyjaźnie także do Węgrów.
Któż do tego towarzystwa należał? Sprawdźcie sobie życiorysy tych ludzi, ja mam tam swojego ulubieńca, którego nazwisko zdradził mi wczoraj Grzegorz Braun, kiedy nagrywaliśmy trailer reklamujący bytomskie targi książki. Oto przed Wami, największy przyjaciel Polski i literat na całej Wyspie generał Georege de Lacy Evans https://en.wikipedia.org/wiki/De_Lacy_Evans#/media/File:De-lacy-evans.jpg
wsławiony tym, że prowadząc z sukcesem kampanię przeciwko armii USA w roku 1812 zdobył Waszyngton i spalił Kapitol, a pani prezydentowa musiała mu ponoć podawać do łóżka kawę. Człowiek ten w gorących parlamentarnych przemowach domagał się by rząd angielski ze wszystkich sił popierał polskich uchodźców i wydawał im różne zapomogi. Co oczywiście, zostało przez środowiska emigracyjne dostrzeżone i okrzyknięte sukcesem.
I na dziś to tyle.
Przepraszam, że nie będzie mnie w Siedliskach-Bogusz, ale wstępnie umówiłem się na jakieś spotkanie w Dębicy, jak zrobi się cieplej.
Zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do sklepu FOTO MAG, do księgarni Przy Agorze i do księgarni Tarabuk, a także do antykwariatu Gryf przy ul. Dąbrowskiego w Warszawie.
Inne tematy w dziale Kultura