coryllus coryllus
2599
BLOG

O konwencjach w literaturze współczesnej

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 67

Mój kolega, który studiuje właśnie jakieś przemądre koncepcje amerykańskich lewaków formułowane w latach siedemdziesiątych, powiedział mi wczoraj, że treści dzieła literackiego według tych panów to jest sprawa wtórna, wszystko jest funkcją polityki, a tak naprawdę chodzi o tożsamość. I to są rzeczy, które my tu intuicyjnie wyczuwamy, a tamci już 40 lat temu mieli to wpisane w misję. Jeśli rzecz przełożymy na język potoczny, od razu nasunie nam się świeży bardzo przykład pisarza Marka Krajewskiego, który od nie wiem ilu już lat tłucze te kawałki o niemieckich policjantach we Wrocku, ale ostatnio zmienił nieco śpiewkę. Ktoś na blogu napisał, że taką scenę wmontował w prozę swą – dziewczyna obmacuje się z chłopakiem gdzieś w bramie, a kilku innych to ogląda z ukrycia. Amant nagle znika – przyczyn nie pamiętam – a tamci lecą, żeby tę rozgrzaną dziewczynę wziąć dla siebie. I wtedy z jej plecaka wysypują się ulotki z treścią patriotyczną. Zdaje się chodzi o proces rotmistrza Pileckiego.

Ja się nie będę za długo rozwodził nad taniochą, którą sprzedaje Krajewski, ale słów kilka napisać trzeba. Otóż mam wrażenie, że on, ale nie tylko on, wielu pisarzy tak zwanego młodego pokolenia nie ma pojęcia kim jest ich czytelnik. Mogę się mylić, ale nie chce mi się wierzyć, że jedynym pragnieniem czytelników jest zatapianie się bez reszty w opisach scen gdzie gwałcą małe dziewczynki, a potem podrzynają im gardła nożami. Krajewski i ta reszta Żulczyków, ma zdaje się jednak takie wyobrażenie o odbiorcach swojej produkcji. Ponieważ – czego dowiedzieliśmy się na początku – literatura jest funkcją polityki, zachodzi obawa, że ktoś im tego gówna nakład do głowy, że zamiast realizować misję, którą jest poszukiwanie prawdy, z natury rzeczy ukrytej, oni realizują program napisany przez kogoś. Kogo? No pewnie następców tych gości, co to o nich wczoraj czytał mój kolega. Tak się jednak złożyło, że wszyscy ci panowie piszą po polsku i nie ma szans, żeby zaczęli nadawać w innym języku. Polacy zaś są tacy jacy są i zmienić się ich jednym pisarzem, nawet bardzo płodnym nie da. Próbować można, ale to jest operacja poważna, chodzi wszak o tożsamość, i jej koszta znacznie przewyższają to, co do tej pory Krajewski zarobił na Eberhardzie Mocku. Kiedy więc ktoś pisze po polsku, a polityczne okoliczności się zmieniają, jego zaś dotychczasowy patron słabnie, usiłuje odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości i tak właśnie bredzi jak Krajewski o tym gwałcie i ulotkach. Nie oznacza to rzecz jasna, że Krajewski zostanie zepchnięty na margines, jego wypracowana przez Niemców pozycja pozwala mu na pewną swobodę, a wkrótce okaże się, że wywiady z nim zamieszczać będzie patriotyczna prasa. W końcu jest autorem uznanym w Niemczech, zupełnie jak niegdyś Przybyszewski. To są ramy i ograniczenia, w których przyszło się nam poruszać i zmienić ich niestety nie możemy. Wielu autorów żyje złudzeniem, że nie wszystko jest polityką i że jednak nie chodzi o tożsamość, ale o urodę tekstu i uwiedzenie czytelnika. Ludzie ci są na z góry przegranej pozycji, są mięsem armatnim, złym przykładem, na który już wkrótce powoływać się będzie nawrócony na patriotyzm Krajewski w wywiadach dla gazety Lisickiego. Prozę tych biedaków rozpoznać możemy bez pudła, ona się bowiem zawsze rozpoczyna tym samym zdaniem. To znaczy imiona bohaterów mogą się różnić, mogą się różnić też okoliczności, w których pojawia się jedna z postaci dramatu, ale zawsze chodzi o to samo – Zdzisław obudził się przed świtem. W ustach poczuł smak goryczy. To jest nieuleczalne, podobnie jak idiotyczny nawyk kreowania tak zwanych światów, albo próby narzucenia czytelnikowi jakiejś swojej wizji. Większość ludzi ma kłopot z opisaniem klombu przed urzędem w grajdołku, gdzie przyszło im mieszkać, ale za kreacje o charakterze globalnym zawsze zabierają się oni z przytupem. Pary starcza zwykle na pięć, sześć stron i przychodzi kryzys.....i pozostaje iść po flaszkę oraz zamienić się w pisarza niespełnionego. Mało kto zaczyna od rzeczy drobnych, niewdzięcznych i ulotnych, a to jest niestety jedyna droga. Innej nie ma. Nie jest to bynajmniej droga przez piekło, a jedynie przez bardzo wyboiste wertepy. No, ale jak powiadam innej nie ma.

A Krajewski?! A Twardoch?! No właśnie, Szczepan....czekam teraz aż Szczepan przesiądzie się ze swojego mercedesa na zrekonstruowaną, polską Syrenkę, którą gdzieś tam mają wyprodukować. Czekam kiedy znów zacznie szpanować swoim dojrzałym patriotyzmem, wszak od tego zaczęła się jego kariera, potem dopiero został krytykiem polskości. Że też im przechodzi przez gardło takie słowo jak polskość....

Literatura jest funkcją polityki, a najistotniejszą w niej kwestią jest tożsamość...Tożsamość pisarza i czytelnika. Ilu biednych durniów z Wrocławia utożsamiło się z Eberhardem Mockiem? Ilu się dało na to nabrać? Nie wiem. Wiem, że mało kto w Londynie utożsamia się już z Scherlockiem Holmesem, choć dawno, dawno temu był on postacią niesłychanie popularną.

Ktoś spyta: a dlaczego my nie mamy swojego Mocka i swojego Holmesa? Nie mamy, bo niewielkie, uwikłane w historię grupy etniczne, nie dysponujące własnymi kanałami dystrybucji treści, skazane są na powtarzanie konwencji wypracowanych gdzie indziej. A bunt? Jedyny rodzaj buntu jaki jest możliwe to bunt przeciw własnemu plemieniu, chodzi przecież o tożsamość. Inne rodzaje buntu w grę nie wchodzą, bo swoi też aspirują i nie ma mowy, by buntownika zrozumieli. Bunty zaś skierowane do środka są zawsze opłacane z zewnątrz – patrz Mercedes Szczepana – a przez to stanowią niesłychanie ciekawą ofertę. No i są one zawsze bezpieczne.

Nie wiem czy ktoś zauważył, ale tu się otwiera pewna przestrzeń do zagospodarowania, przestrzeń, którą kilkukrotnie wykorzystali pisarze czescy, chodzi o to, by korzystając z okoliczności, narzędzi i klimatów rozpoznawalnych przez duże grupy ludzi, wychowane w tych samych miastach i tych samych szkołach, stworzyć jakąś jakość daleką od narzucanych konwencji. Ryzyko jest duże, bo macherzy od rynku lokalnego zawsze dojdą do wniosku, że łatwiej podkupić Krajewskiego niż lansować kogoś nowego. No i jeszcze kwestia ocen. Po czym poznać, że debiutant jest dobry, wszyscy zaczynają tak samo – Zdzisław obudził się przed świtem, w ustach poczuł smak goryczy. To jest za trudne. Można oczywiście lansować kumpli, ale dramat i klęska pisarza Horubały pokazuje, jak niewdzięczna jest to gleba i jak słabo nadaje się pod uprawę. Trzeba ominąć działy promocji, to jedyna droga. Przepraszam, że się powtarzam, ale muszę, bo Krajewski ze Szczepanem szykują się do przegrupowania sił i nowej ofensywy. Nie wiem czy coś jeszcze po tym przedsięwzięciu zostanie, przypuszczam, że niewiele. Ludzie bowiem są niesłychanie łatwowierni, reagują gwałtownie i bez refleksji. Potem zaś dostają stuporu i bronią swoich błędnych i fałszywych wyborów jak niepodległości.

Po zmanipulowanej wypowiedzi Waszczykowskiego przez sieć przeleciało sporo entuzjastycznych wypowiedzi, całkiem bezrefleksyjnych. Wszyscy oprzytomnieli dopiero na drugi dzień. Tak jest z polityką i newsem, a książkami leżącymi na półkach miesiąc i dłużej bywa znacznie gorzej.

Jeden z czytelników podesłał mi ostatnio cały pakiet wskazówek dotyczących prowadzenia biznesu, takiego jak mój. Napisał to jakiś geniusz, który zarobił masę pieniędzy na swoich pomysłach, a teraz chce uczyć innych. Niestety, te jego wskazówki się dla mnie nie nadają. Głównie z tego powodu, że rynek książki ulega konsolidacji tylko w tym wypadku, kiedy do władzy dochodzi jakaś przemożna siła polityczna, na przykład PZPR. Literatura jest bowiem funkcją polityki i zawsze chodzi o tożsamość. Dopóki nie ma budżetów dzielonych centralnie, rynek książki pozostaje rozproszony i każdy ma szansę. O ile jest dobry i potrafi wypracować sobie odpowiednie narzędzia. Postanowiliśmy z Tomkiem, że co jakiś czas wpuszczać tu będziemy krótki lub dłuższy opis jednej z plansz naszych memiksów. Tak się składa, że w najnowszym, na samym początku mamy Stanisława Ulama, matematyka ze szkoły lwowskiej, który był jednym z twórców bomby termojądrowej. Jego praca nad tą bombą była zdaje się kluczowa dla sprawy i bez niego maszyny tej nie byłoby do dziś. Kiedy zaglądamy sobie do notki wikipedyjnej, uderza nas od razu jedno zdanie – Ulam ze względu na pochodzenie nie mógł rozpocząć w Polsce pracy dydaktycznej i wyjechał do USA. Ja zachęcam do śledzenia tego wątku, bo jak sądzę było dokładnie na odwrót. Zdolności Ulama, dostrzeżone bardzo wcześnie spowodowały, że złożono mu intratną propozycję. No i wyjechał. Przecież ani Banach ani Steinhaus nie powiedzieli mu – panie Ulam, nie zatrudnimy pana na uczelni bo jest pan Żydem, zasymilowanym co prawda, ale jednak. To są niemożliwe rzeczy, choć autorom wikipedii może wydawać się inaczej. No, ale literatura, także ta z wiki jest funkcją polityki, a najważniejsza jest tożsamość. Całę szczęście, że Ulam narysowany przez Tomka nie ma przy ustach komiksowego dymka, w którym świeci napis – jestem zasymilowanym Żydem. To jest konwencja, którą realizują pisarze tej klasy co Krajewski i Twardoch. Zostawmy ich, niech sobie pielęgnują te obsesje.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do sklepu FOTO MAG, do księgarni Tarabuk i do księgarni Przy Agorze

 

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (67)

Inne tematy w dziale Polityka