Myślę, że jesteśmy frajerami i mięczakami. Nasze, wspólne z Toyahem, a do tego jedyne doświadczenie polityczne miało miejsce pięć lat temu przez wyborem Komorowskiego na prezydenta. Byliśmy wtedy w sztabie PiS i na własne oczy mogliśmy się przekonać do czego zdolna jest Kluzikowa z Poncyliuszem i Jakubiakową. A jakby tego było mało przekonaliśmy się jeszcze, że tam każdy, nawet „najostatniejszy” pomagier już się szykuje do objęcia posady w pałacu. Od wczoraj mam tę przewagę nad Toyahem, że moje frajerstwo mija powoli, a jemu z tego co zdążyłem się zorientować wcale się nie polepszyło. Po czym to poznaję? Otóż okazało się....powinniśmy dostać po medalu z kartofla za spostrzegawczość....okazało się, że „jednym z najbliższych współpracowników”, jak podaje niezalezna.pl, prezydenta Dudy jest Marcin Kędryna. Dla osób nie śledzących blogosfery to pewnie nic nie znaczy, ale dla nas, którzy siedzimy tu długo jest to wiadomość istotna. Pan Kędryna ładnych parę lat temu założył sobie bloga w salonie i od razu został gwiazdą. Ponieważ nikt absolutnie nie widział kim jest ten facet, a to co wypisywał klasyfikowało w skali blogerskich możliwości gdzieś pomiędzy Lexblue a zmordoru, zaczęliśmy się zastanawiać co za moc za nim stoi. Nie wiem jak to się stało, że nie zauważyliśmy w jego karierze tej współpracy z Andrzejem Dudą kiedy ten był w Brukseli. No, ale fakt jest faktem nie zauważyliśmy. Coś innego zwróciło naszą uwagę. Pan Kędryna był kiedyś naczelnym redaktorem organu dystrybucji dóbr luksusowych zwanego dla niepoznaki periodykiem, miało toto tytuł Male man. Wiecie, to takie gówno, gdzie starzy impotenci mogą się pogapić na innych starych impotentów i popijając jakieś drogie siki z rżniętego szkła powspominać sobie różne przygody. Potem Marcin Kędryna przeszedł gdzie indziej, a później był we Frondzie, tej odnowionej. Do salonu przygnała go chyba desperacja. Pisał tu o tym samym co w tym Male manie, czyli o dobrach luksusowych. Nazywał siebie zawiedzionym miłośnikiem samochodów BMW, czy jakoś podobnie i opowiadał ze swadą o tych samochodach wzbudzając umiarkowane zainteresowanie. W zeszłym roku jesienią zrezygnował z bloga w salonie. Nie chodzi o to, że nie zdobył tu popularności, parę osób go zauważyło, ja na przykład zwróciłem uwagę, na tekst w którym napisał, że gdyby nie był resortowym dzieckiem nie mógłby tak otwarcie wypowiadać się o Katyniu na lekcjach języka polskiego w liceum. Oto link do tego tekstu, gdyby ktoś mi nie uwierzył:
http://marcin.kedryna.salon24.pl/560452,pani-kani-nie-wierze-ani-ani
Dziś Marcin Kędryna już nie bloguje w salonie24, ma własny blog dostępny pod adresem 3neg.pl, dowiadujemy się z tego bloga, że autor jest chory i jeździ po szpitalach. Ja szczerze współczuję panu Marcinowi i przyznam, że gdybym był chory pewnie też bym o tym pisał, bo taki już jestem. Z pewnością nie dusiłbym tego w sobie. No, ale prócz choroby są tam jeszcze inne kwestie. Oto pan Marcin wędruje wraz z ekipą prezydenta elekta po pałacu, po sejmie i po innych okolicznościach przyrody, kultury i sztuki, przekazując nam swoje wrażenia. Toyah zaś, kiedy mi o tym mówił, wcale nie zauważył o co tam chodzi i z uporem przekonywał mnie, że Marcin Kędryna to mitoman i on wcale nie jest „jednym z najbliższych współpracowników prezydenta Dudy, jemu się tylko zdaje. Otóż nie, jest dokładnie na odwrót i oszukiwanie samego siebie nic tutaj nie pomoże, trzeba stanąć w prawdzie i jasno stwierdzić, że znajdujemy się w tym samym miejscu co pięć lat temu, kiedy zaproszono nas do sztabu PiS, a myśmy tam się zderzyli z jej wspaniałością Kluzikową i z tym nieszczęsnym Poncyliuszem. Trzeba jasno stwierdzić, że jeśli do jesieni nie pojawi się tutaj Jep Bush we własnej osobie i mazowieckim dialektem wprost do mikrofonu nie powie: ludziska nie będzie wojny z ruskiem, to o żadnym znaczącym sukcesie w wyborach jesiennych nie ma mowy. I nie będzie to wina PO, mediów, Brauna, Stonogi, Milera czy Magdy Ogórek. Będzie to wina ludzi, którzy już się zainstalowali w strukturach PiS i teraz będą już tylko opowiadać nam o swoich wrażeniach z wycieczki po Warszawie. Ja mam dziwną, graniczącą z pewnością intuicję, że pan Kędryna to jedynie wierzchołek góry lodowej, pod nim zaś kłębi się i tłoczy cała ławica krakowskich krewetek, które już sobie tam w swoich małych łepkach wszystko obliczyły i szykują się do wielkiego skoku na sejm, kancelarie, rady nadzorcze i co tam jeszcze jest do wzięcia. No więc ja z tego miejsca mówię wprost: powinniście sobie wszyscy pozakładać blogi jak Kędryna, wtedy z całą pewnością zwyciężycie. Ludzie was przeczytają, zapamiętają sobie te treści i pójdą głosować zgodnie z nakazem serca. Im prędzej to zrobicie tym lepiej.
Nie mogę zrozumieć Toyaha, który wczoraj objawił się jako najjaskrawszy przykład człowieka posługującego się myśleniem życzeniowym. Nie możemy karmić się złudzeniami. Oni to położą, bo ktoś im dał gwarancje. Jak się chce wykończyć grupę szczerych idiotów wystarczy im dać gwarancję z ładną pieczątką. Resztę załatwią sami. Nic się niestety nie zmieniło od czasów kiedy byliśmy w hotelu Europejskim i czekaliśmy na tę biedną debatę blogerów. Powiedziałbym, że jest nawet gorzej. Poncyliusz przynajmniej nie prowadził bloga. No, przez jakiś czas prowadził, ale w końcu mu powiedzieli, żeby się zamknął. Marcin Kędryna zaś objawia się za każdym razem jako człowiek renesansu, ocenia samochody, sztukę, ogrody, rośliny w tych ogrodach, a jest przy nowym prezydencie nie byle kim, bo odpowiada za kontakty z mediami. W zapomnianej już organizacji o nazwie AWS za kontakty z mediami odpowiadał facet nazwiskiem Szkaradek i to była podobna jakość.
Mam szczerą nadzieję, że tak zwani życzliwi, przekażą mój tekst gdzieś w bezpośrednie otoczenie prezydenta Dudy, być może nawet on sam go przeczyta i ja będę mógł już potem ze spokojem krytykować jego posunięcia. Są bowiem w sieci i takie newsy, że pan Kędryna to przyjaciel pana prezydenta. Okay ja też mam różnych przyjaciół, ale gdyby mi ktoś powiedział, że obejmując ważne stanowisko powinienem się otaczać kolegami ze szkoły, to – sorry chłopaki – kopnąłbym go w tyłek. To są niemożliwe rzeczy.
Jak wiecie z trudem przychodzi mi wiara w przypadki. Kiedy więc widzę z jednej strony tego Kędrynę, a z drugiej Brauna w towarzystwie Stonogi myślę, że ktoś znowu postanowił położyć frekwencję w wyborach. Nie może być inaczej. Jeśli prezydent elekt otacza się ludźmi, którzy publicznie głoszą, że gdyby nie byli „resortowymi dziećmi” to nie mogliby opowiadać na lekcji o Katyniu, jeśli Grzegorz Braun, domagający się intronizacji Chrystusa na króla Polski pokazuje się ze Zbigniewem Stonogą i snuje jakieś plany, to w grę może wchodzić tylko jedno – zniechęcenie ludzi do wyborów. Potem zaś, kiedy już będzie po wszystkim, zwycięska Platforma pokaże nam wszystkim środkowy palec, a pan prezydent zostanie, przepraszam za wyrażenie, kopnięty w tyłek za pomocą procedury zwanej impiczmentem (niech szlag trafi pisownię), a wcześniej skompromitowany.
Aha, ponoć pojawiła się jakaś nowa rzeczniczka PiS, która ogłosiła, że z przedwojennych książek dowiedziała się o Katyniu. To prawda? Byłem na wakacjach więc nie znam szczegółów. Jeśli to prawda, to pozostaje nam machanie marynarami i śpiew; nic się nie stało, Jarosław nic się nie stało....No, ale to już beze mnie. Ja mam swoje sprawy, swoje książki i nie muszę się doprawdy aż tak bardzo martwić tym wszystkim. Co innego Toyah, jemu to chyba serce pęknie.
Zapraszam na stronę www.coryllus.pl i przypominam, że w dniach 31 lipca – 2 sierpnia w Gdyni odbywa się nadmorski plener czytelniczy, jedziemy tam we dwójkę z moją żoną. Impreza zlokalizowana jest na bulwarze nadmorskim, gdzieś w okolicach skweru Arki Gdynia.
6 sierpnia zaś odbędzie się wieczór autorski w Zielonej Górze – sala „Nad kotwicą” przy al. Zjednoczenia 92, początek o godzinie 18.00.
Inne tematy w dziale Polityka