coryllus coryllus
6030
BLOG

O wychowaniu dzieci w Szwecji

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 60

 W moim starym domu, w Dęblinie, stała na półce dziwna książka. Dziwna ponieważ nie pamiętam, by ktokolwiek ją czytał. Stała sobie i stała, a ja od czasu do czasu przeglądałem ją ze względu na obrazki, które były w środku. Były wprost fantastyczne. Książka bowiem, której mówię była książką dla dzieci. Mimo to, jak powiadam nikt jej nigdy nie czytał. Mama raz próbowała mi ją przeczytać, ale po kilku stronach poprosiłem, by przestała. Nic bowiem z tej książki nie rozumiałem. Obrazki jednak inspirowały mnie mocno. Były kolorowe, piękne i takie właśnie jakie powinny być obrazki w baśniach.

Autorką książki była znana wszystkim pisarka Astrid Lindgren. Jasne więc jest, że książka musiała być dobra i ciekawa, a jednak trudno ją było czytać. Oczywiście, wszystko można zrzucić na moją niedojrzałość, ale nie tylko ja przecież nie mogłem czytać tej książki. Zdradźmy jedna wreszcie jaki był jej tytuł. Rzecz nazywała się „Nils paluszek” i był to zbiór opowiadań o dzieciach. Pomiędzy treścią tej książki, a ilustracjami, które się tam znajdowały ziała więc przepaść niezrozumienia. Myślę, że to było rzeczywistą przyczyną obojętności wobec tej lektury. Przekonałem się o tym wiele lat później, kiedy byłem już dorosły i przywiozłem sobie „Nilsa paluszka” do mojego nowego domu w Grodzisku. Pewnego wieczora zacząłem czytać te opowiadania i o mało się nie rozpłakałem. Były to powiem opowieści o najczystszym dziecięcym nieszczęściu, tak straszliwym i beznadziejnym, że nie sposób tego opisać. Myślę, że nawet Czechow musiałby zdjąć kapelusz przed Astrid Lindgren, gdyby przeczytał te opowiadania. Taki na przykład „Nils paluszek”, opowiadanie od którego wziął się tytuł całego zbiorku, to historia chłopca, którego rodzice pracują w fabryce cały dzień, a on musi siedzieć sam całymi dniami w mieszkaniu. Jest tam zimno i nie można palić w piecu, bo brakuje węgla. Chłopczyk więc, żeby jakoś poprawić sobie humor wymyśla sobie kolegę Nilsa Paluszka, który jest malutki, mieszka w mysiej norze i zaprasza tam głównego bohatera. Mysią norę łatwiej ogrzać, wystarczy do tego zapałka i jakieś ścinki. I już jest ciepło. Chłopczyk rozmawia z małym Nilsem, a my przecież wiemy, że rozmawia sam ze sobą i to jest okropnie smutne. Jest tam opowiadanie o chłopcu, który musiał wyjechać ze wsi do miasta i jest tak beznadziejnie samotny, że wymyśla sobie dwoje przyjaciół, również malutkich: Petera i Petrę. Oni są z nim przez cały czas, póki tęskni za swoją wioską, a potem znikają i zostawiają mu list, że właśnie wyjechali, do tego samego miejsca, z którego on przybył. Najstraszliwsze jest jednak opowiadanie o chłopcu, któremu umarła mama. Wyobraża on sobie, że wraca ona do niego w postaci bardzo pięknej lalki.

Ponieważ ja bardzo ciężko znoszę kiedy ktoś szantażuje mnie emocjonalnie nigdy już więcej nie sięgnąłem do tej książki. Nie przeczytałem jej także swoim dzieciom. Nie jest to bowiem książka dla dzieci, jak już się pewnie domyśliliście, ale swoista terapia, którą Astrid Lindgren zaaplikowała sobie, swoim najbliższym oraz – jak sądzę – całej Szwecji.

Myślę, że kiedy Astrid Lindgren zorientowała się jakie reakcje wywołują takie opowiadania, zmieniła nieco styl i napisała swoje inne książki, te które kojarzymy z dzieciństwem dobrym i szczęśliwym, te które kochamy. Mam oczywiście na myśli „Dzieci z Bullerbyn” i „Emila ze Smalandii”. To są książki wesołe i zabawne, a w przygodach dzieci, które są w nich opisywane nie ma prawie nic z tych rozdzierających serce emocji, które mamy w opowiadaniach z tomu „Nils paluszek”. Napisałem „prawie”? Tak właśnie, prawie. W książeczce pod tytułem „Dzieci z Bullerbyn” nie ma co prawda nędzy, samotności i smutku, jeśli nie liczyć przygody Ollego z psem szewca Svippem, ale jeśli chodzi o „Emila ze Smalandii” to już jest różnie. „Dzieci z Bullerbyn” to opowieść o skrzętności, porządku, wzajemnym szacunku i miłości do ludzi i świata. Emil zaś to zupełnie coś innego. Emil bowiem to historia chłopca, który usiłuje nadać jakiś ludzki wymiar okropnym okolicznościom, w jakich przyszło mu żyć. Tak właśnie jest, nie inaczej, a jeśli nie wierzycie przeczytajcie tę książkę jeszcze raz.

Światem Emila rządzi ojciec psychopata, który – tak się dziwnie składa – jest przewodniczącym rady parafialnej. Człowiek ten nie ma szacunku dla nikogo i dla niczego, a jego zainteresowania koncentrują się wokół pieniędzy i władzy nad innymi. Konflikt ojca z Emilem jest konfliktem zasadniczym i poważnym. Ojciec bowiem jest infantylnym chamem, a jego synek przedwcześnie dojrzałym, odpowiedzialnym pięciolatkiem. Matka Emila żyje z rozdartym sercem, bo nie wie do kogo jest bardziej przywiązana. Tak naprawdę rolę ojca, pełni dla Emila parobek Alfred, człowiek samotny i w istocie tragiczny, bo stosunki społeczne w Szwecji na początku XX wieku nie przewidują dla niego lepszego losu niż praca od świtu do nocy pod nadzorem ojca wariata. Alfred potrafi wiele, potrafi wystrugać z drewna dubeltówkę, potrafi łowić okonie, potrafi jeździć konno, a także jeszcze inne rzeczy. Alfred jest dla Emila wzorem i natchnieniem. To dzięki niemu Emil naprawdę dorasta.

Prócz tego w zagrodzie w Katthult mieszka też Lina, służąca, która nie marzy o niczym ponadto, by wyjść za mąż, najlepiej za Alfreda. Lina to szczera poganka, kiedy pastor pyta ją pewnego dnia jak się nazywali pierwsi rodzice ona bez zająknięcia odpowiada: Thor i Freja. Jednak chęć naśladowania ludzi cywilizowanych, a za takich uważa swoich gospodarzy, jest przemożna. Lina jest trochę zwariowana, podobnie jak Maja Borówka, staruszeczka, która mieszka w lesie i czasem przychodzi pomagać w gospodarstwie w Katthult.

W przeciwieństwie do całej reszty mieszkańców Katthult, których autorka wprost nienawidzi, Emil jest przez Astrid Lindgren uwielbiany. On jeden bowiem jest dla Astrid ratunkiem przed wspomnieniami straszliwego dzieciństwa, on jeden może ocalić dla pani Astrid wspomnienia. Po przeczytaniu całej książki nikt nie może mieć bowiem wątpliwości, że mała Ida, siostra Emila to sama autorka. Ironiczny zaś i pogodny styl opowieści o Emilu spełnia tę samą rolę co baśniowe elementy w opowiadaniach z tomu „Nils paluszek”. Przekonujemy się o tym na samym końcu książki. Kiedy Astrid Lindgren za pomocą swoich pogodnych humoresek opisała życie w Szwecji początku XX wieku, kiedy wszyscy już dowiedzieliśmy się jak sympatycznie i miło, choć może nieco zbyt surowo żyło się w Smalandii, nad jeziorami położonymi w gęstych lasach, przychodzi czas na demaskację. Oto ostatni rozdział, kiedy Alfred skaleczył się niechcący w palec przy ostrzeniu drewnianych zębów grabi. Mimo opatrunku w ranę wdało się zakażenie. Nad Smalandią zaś tej samej nocy rozszalała się śnieżna zamieć. Spadło tyle śniegu, że nie dało się wyjechać z zagrody, żeby zawieźć gorączkującego Alfreda do lekarza. Zwariowany ojciec Emila widząc umierającego w gorączce parobka posmutniał nieco, ale nawet nie pomyślał, by wyprowadzić sanie z zagrody i popędzić przez śnieg do lekarza. Matka, którą Astrid opisują słowami ciepłymi i pogodnymi, nawet nie próbowała na niego wpłynąć. Nikt nie robi nic, bo jest za dużo śniegu, ratowanie zaś Alfreda mogłoby się okazać zbyt kosztowne, a na koszta żaden uczciwy szwedzki chłop narażał się nie będzie. Parobków bowiem nadających się do roboty można znaleźć wszędzie.

Tylko Emil zachował się jak trzeba. Pięcioletni chłopiec wyprowadził nocą sanie z zagrody, zaprzągł do nich wielkiego jak góra perszerona i ruszył przez głęboki śnieg do miejscowości położonej wiele kilometrów od Katthult. Po drodze miał różne przygody, ale w końcu szczęśliwie dowiózł swojego przyjaciela Alfreda do szpitala.

Myślicie, że tak było naprawdę? Myślicie, pewnie także że tata Emila karał go zamykaniem w stolarni i Emil strugał tam drewniane ludziki za karę? Biedacy. Przeczytajcie sobie, nawet pobieżnie, biografię Astrid Lindgren. - Uważała, że dzieci nie powinny być karane fizycznie – jest tam napisane. Nie łudźcie się. Alfred umarł, Emil zaś dostawał w skórę za każdym razem kiedy coś przeskrobał. Nie było stolarni ani drewnianych ludzików. Szwecja zaś nie była pogodnym krajem sympatycznych ludzi, podobnie jak nie jest nim dzisiaj. To tylko wielka pisarka, pani Astrid, która nie miała innego wyjścia jak pisać dobrze o swoim kraju tak nam te historię opowiedziała. I teraz wyobraźcie sobie początek XX wieku w Polsce, wyobraźcie sobie zaśnieżoną wieś i człowieka, który podejmuje decyzję, że nie będzie ratował umierającego parobka, bo szkoda na to czasu, sił własnych i konia. Nie opłaca się. Czy to jest w ogóle do pomyślenia? Myślę, że nie. Nawet do tej głupiej Siłaczki wezwano lekarza, który okazał się wcale nie najgorszy. Nie potrafił leczyć gruźlicy, czy na co ona tam była chora, ale przecież w tamtych czasach nikt nie potrafił. Nie trzeba by było doprawdy wiele wysiłku ze strony autorów piszących po polsku, by wykreować obraz kraju podobny, a pewnie nawet lepszy od tego co o Szwecji napisała Astrid Lindgren. Tyle, że w Polsce nikt z pisarzy nie dorastał jej do pięt. Nędzni moralizatorzy, nie rozumiejący gdzie jest prawdziwe piękno. Chamy bez szkoły z całą piramidą aspiracji i kompleksów na głowie. Nie potrafili opisać najbardziej zasobnego, łagodnego i pięknego kraju na świecie. I dalej nie potrafią. A my na to patrzymy i wzdychamy czytając piękne kłamstwa pani Astrid i wierzymy w nie, bo nie mamy wyjścia.

 

Grzegorz Braun rozstrzeliwuje głosem

 

Jak ustaliła prokuratura reżyser Grzegorz Braun nie chciał, jak to się wydawało kilku osobom, rozstrzelać dziennikarzy z Gazety Wyborczej i TVN. Przyznam, że odetchnąłem z ulgą, bo ja także nie chciałem nikogo rozstrzeliwać, ani też nie chciałem był kogokolwiek rozstrzeliwał Grzegorz Braun.

Głównie z tego względu, że z tych wszystkich rozstrzeliwań wynikają same, wiecie, kłopoty. Poza tym miałem w związku z Grzegorzem Braunem pewne plany i one się właśnie zmaterializowały. To znaczy jeszcze nie do końca ale prawie. Nagraliśmy audiobook z tekstami z I tomu „Baśni jak niedźwiedź”. Płyta jest w produkcji. Sprzedaż jak zwykle rozpoczynamy wcześniej. Ponieważ jak się okazało produkcja płyty jest droższa niż produkcja książki, krążek z I tomem „Baśni jak niedźwiedź” kosztuje tyle samo co książka czyli 40 złotych. Póki co jednak sprzedajemy go w cenie promocyjnej 30 złotych za egzemplarz plus koszta wysyłki. Uwaga! Jeśli ktoś zamawia płytę w cenie promocyjnej dostanie ją nieco później, dopiero wtedy kiedy dotrze do mnie cały nakład. Czyli po jakichś dwóch tygodniach. Jeśli ktoś nie chce zamawiać płyty w cenie promocyjnej, a życzy sobie by dotarła ona doń kilka dni po złożeniu zamówienia, niech spokojnie poczeka. Na zbliżających się Warszawskich Targach Książki będę sprzedawał ten krążek, ale będę miał jedynie 100 egzemplarzy, tak więc kto pierwszy ten lepszy. Targi rozpoczynają się w czwartek 16 maja, o godzinie 10.00 i trwają do niedzieli włącznie. Handlujemy w tym roku na Stadionie Narodowym.

W nadchodzącym tygodniu dotrze do nas dodruk II tomu „Baśni jak niedźwiedź”, tak więc można już zamawiać także tom II. Prócz tego rozpoczynamy promocję zbioru felietonów pod tytułem „Atrapia”. Cena promocyjna wynosi 15 złotych plus koszta przesyłki.

Jeśli chodzi o zawartość audiobooka, to jest ona moim zdaniem, wstrząsająca. Grzegorz Braun przeczytał tę książkę w sposób tak znakomity, że ciarki chodzą po plecach. Oprawę muzyczną płyty zrobił znany bywalcom Klubu Ronina Witold Zieliński.

Zrekapitulujmy więc wszystko raz jeszcze: płyta w promocyjnej cenie 30 złotych plus koszta przesyłki i dwa tygodnie oczekiwania. Płyta w cenie 40 złotych plus koszta wysyłki dostępna będzie za dwa tygodnie i wtedy będziemy ją od razu wysyłać.

Na próbę umieszczamy fragment nagrania. Rozdział nosi tytuł „O ziemiaństwie”. Czyta Grzegorz Braun.

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (60)

Inne tematy w dziale Polityka