coryllus coryllus
6222
BLOG

W hołdzie Katalonii?

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 102

 Czy ktoś jeszcze pamięta Orwella? Czy ktoś jeszcze potrafi się nim ekscytować? Nie wierzę. Tak jak nie wierzę, że ktoś może dziś, bez poważnego dystansu zajmować się całą plejadą gwiazd literackich wykreowanych na przestrzeni ostatnich 200 lat. To wszystko się już kończy. W dodatku kończy się gwałtownie, a nie powoli. Zapada się a nie obumiera. Hierarchie zbudowane wokół nazwisk takich jak Orwell czy jakiś Bułhakow okazują się fikcyjne i tracą znaczenie. Dlaczego? Ponieważ nie ma komu tego pilnować. Żeby utrzymać zainteresowanie ludzi literaturą potrzebna jest krytyka, ta zaś musi być opłacana, bo sama z siebie nic nie zrobi. Nie chce im się po prostu, a poza tym trzeba sobie postawić pytanie: kiedy tak naprawdę istniała niezależna krytyka? Nie mogę sobie przypomnieć takiego momentu, ale nie wiem przecież wszystkiego, będę więc wdzięczny jeśli ktoś mnie poprawi. Ponieważ pisarze, tak zwani wielcy pisarze byli zawsze li tylko emanacją siły państw w których się urodzili i mocy języków, w których tworzyli ich rola, z chwilą kiedy państwa przestały się liczyć, również stała się znikoma. Pytam więc, czy dziś ktoś jest na tyle przytomny, by traktować poważnie książkę tak słabą jak ta której tytułem się tu dziś posłużyłem? Szczególnie zaś w Polsce, gdzie od 70 lat milczy się o żołnierzach niezłomnych. Czy ktoś potrafi ekscytować się przygodami Anglika w Hiszpanii? Anglika, który pełnił tam nie do końca rozpoznane funkcje i który w pewnym momencie, po chwilowej traumie związanej z rozprawami nożowymi wśród socjalistów, po prostu z Hiszpanii wyjechał. Potraficie dokonać takiej sztuki? Ja nie.

Pamiętam jak kończył się komunizm i w księgarniach pojawiła się książka „Rok 1984”, którą koniecznie należało przeczytać. I ja ją przeczytałem. Bez ekscytacji. Podobnie jak bez ekscytacji przeczytałem „Folwark zwierzęcy”. Wszystko co było tam opisane mogłem w nieco złagodzonej formie obserwować naprawdę, a mój tata, widział to wszystko w wersji hard, o której Orwellowi nawet się nie śniło.

Wróćmy jednak do literatury. Jeśli państwo nie utrzymuje pisarzy, to znaczy nie dokonuje ekspansji za pomocą żywego słowa, industrię literacką przejmują inni. Tak po prostu. Jest to bowiem zbyt ważny obszar propagandy, żeby pozostawić go bez opieki. Książka podobnie jak radio jest medium intymnym, trafiającym do serca. I tę drogę wprost do naszych serc opanowują dziś ludzie tacy jak Sylwia Chutnik i jej podobnie grafomani. To jest oczywiście próba skazana na klęskę, ale nie myślcie, że dobrze nam to wróży. Prędzej bowiem pozamyka się księgarnie i hurtownie niż dopuści na rynek treści inne niż propagandowe. Oczywiście zawsze można próbować i ja właśnie próbuję, ale mój indywidualny sukces niczego nie zmieni, albo zmieni bardzo niewiele.

Ciekawe w tym wszystkim jest to, że książki tych rzekomych pisarzy z Polski są bardzo mocno lansowane za granicą, o czym nie było mowy właściwie nigdy, poza może tym momentem, w którym karierę robił Henryk Sienkiewicz. No, ale sukces Henryka był przede wszystkim sukcesem indywidualnym, a dopiero potem wspólnotowym, choć Polakom mogło zdawać się inaczej.

Osobną kwestią, jeśli idzie o rolę literatury, w propagandzie państwowej i ekspansji, jest literatura rosyjska i radziecka. To jest coś zupełnie fantastycznego, bo imperium zła, potrafiło lansować się na Zachodzie za pomocą dzieł pisarzy, którzy siedzieli w łagrze. I to jest rzecz, której Orwell nie przewidział, a która rozgrywała się przed naszymi oczami. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że to nieprawda, bo ludzie czytający Mandelsztama za granicą, czy jakiegoś innego pisarza lub poetę radzieckiego, byli głęboko poruszeni losem tych twórców oraz podłością systemu. No tak, do pewnego stopnia byli poruszeni i oburzeni, ale obszar fascynacji jaką wywoływali swoją twórczością ludzie radzieccy, którzy przed aresztowaniem imali się pióra był nieporównanie większy. To są moim zdaniem prawdziwe czary, owo zasłuchanie w melodię pieśni rosyjskiej, za którą nie ma nic prócz piekła. To jest wielki sukces czerwonych. Ten sukces jest dziś powtarzany przez pisarzy takich jak Joan Rowling, która robi najbardziej prymitywną i niebezpieczną propagandę imperialną jaką do tej pory widział świat. I nikt tego nie interpretuje w taki sposób, ponieważ „Harry Potter” to przecież książka dla dzieci o szkole dla czarowników.

Leży tu przede mną zapomniany całkowicie, a przez wielu nieznany dramat Prospera Merimee zatytułowany „Żakeria”. Opowiada on o rzekomym powstaniu chłopskim w Pikardii w XIV wieku. Pewnie mi nie uwierzycie, ale główny bohater jest byłym żołnierzem, który aktualnie pełni funkcję przeora klasztoru, a do tego w wolnych chwilach oddaje się eksperymentom alchemicznym i aranżuje dzięki nim rzekomo cudowne zdarzenia, przez co zwiększa przychody klasztoru. Nic nie zmyślam, tak tam jest napisane. Taką postać wykreował na początku XIX wieku młody Prosper Merimee, którego jeśli już kojarzymy z czymkolwiek to jedynie z powiedzeniem „strzeż się ciąży, Lokis krąży”.

Dlaczego ja kojarzę Rowling z Prosperem Merimee? Z bardzo prostego powodu, rzeczywistość opisywana przez Rowling, czary, magia i cała reszta tego sztafażu bardzo się głównemu bohaterowi przydaje i jest przez niego, przez autorkę i przez czytelnika traktowana serio. Jeśli zaś chodzi o Prospera, jest dokładnie odwrotnie. Oficer, przeor i alchemik w jednym dobrze wie, że uprawia hochsztaplerkę i chce ją rzucić, ale musi się to wiązać z demaskacją, tak samej hochsztaplerki jak i funkcji klasztoru, w którym pełni posługę.

Innymi słowy mówiąc Rowling pisze, że można łgać i imać się wszystkich nieczystych chwytów o ile płynie z tego konkretna korzyść dla siebie i kraju, który reprezentujemy, niech to nawet będzie kraina czarowników, a Merimee odwrotnie: domaga się potępienia wszystkiego co znajduje się poza twardą realnością pieniądza i tak zwanego sprawiedliwego podziału dóbr, nie odróżniając przy tym porządku Bożego od prostego oszustwa. Do czego prowadzą te dwie drogi? Oczywiście do sukcesu Wielkiej Brytanii, który widzimy nieustająco przez naszymi oczami oraz do klęski Francji, która jest już tak krępująca, że trudno na to patrzeć.

Ktoś powie, że nie mogę zestawiać ze sobą treści tak odległych w czasie jak „Żakeria” i „Harry Potter”. Oczywiście, że mogę i nic mi nie zrobicie. Wszystko mogę, skoro o Chutnik piszą, że jest dobrą autorką.

Jaki płynie z tego wszystkiego wniosek? Taki mianowicie, że zarówno Prosper Merimee jak i Joan Rowling kończyli te samą szkołę czarowników. Być może Prosper odbył kurs korespondencyjny, ale nie wiele to zmienia w naszych rozważaniach.

O tym bowiem, które państwa skazane jest na sukces, a które na zagładę łatwo się przekonać czytając autorów czynnych w tych krajach. Łatwo odgadnąć, że imperia, czyli te byty polityczne, które posiadają agresywną doktrynę wchłoną wszystko i wszystkim się posłużą, niszcząc najpierw własność obywateli, a potem ich wolność, zamieniając na teatralne dekorację każdą prawdę i budując fikcyjne hierarchie wokół nazwisk, dzieł i zwyczajów. Państwa zaś które takiej doktryny nie posiadają, muszą bronić tego wszystkiego co imperia chcą zniszczyć czyli własności i wolności Muszą także bronić prawdy, by ta nie zamieniła się w dekorację jedynie. Tak jak dzisiejsza Francja. Francja jednak ma to szczęście, że potencjał sąsiadującego z nią imperium nigdy nie był tak duży, by całkowicie zniwelować jej siłę. Polska tego szczęścia nie miała. To co napisałem to ważna konstatacja, prowadzi nas ona do czystego jak kryształ wniosku: w obronie swojego kraju, swojej własności i swojej wolności trzeba przede wszystkim uważać na czarowników, oni bowiem pojawiają się najpierw. I po ich obecności poznajemy, że dzieje się coś niedobrego.

Rozmawiałem wczoraj ze znajomym zakonnikiem, który opowiadał mi o katalońskim separatyzmie. Bardzo wsobnym i nieczułym. Katalończycy odsuwają się od Kościoła, tak twierdził mój znajomy, odsuwają się, bo wybierają twardą rzeczywistość pieniądza i tak zwanego sprawiedliwego podziału dóbr. Ponoć, kiedy ich dzieci idą do komunii, nie można się doprosić, żeby dali choć drobny datek na kwiatki do świątyni, na jakieś dekoracje ołtarza. Po uroczystości zaś organizują imprezy, bardzo huczne, na których bawią się, jedzą i piją wydając mnóstwo pieniędzy. Dlaczego to robią? Bo chcą wolności. Czy ją dostaną? Oczywiście, że nie. Doprowadzą jedynie do rozpadu Hiszpanii i innego podziału Europy. Być może Niemcy coś tam zainwestują i Katalonia stanie się kolejnym landem cesarstwa. W tym samym czasie toczą się dyskusje wokół niepodległości Szkocji. I myślę, że nawet gdyby tę niepodległość przywrócono, a nawet gdyby Anglicy oddali Szkotom kamień z tronu ich królów, na którym siada Elżbieta II w Wielkiej Brytanii nic się nie zmieni. Szkoci bowiem, Walijczycy i cała reszta są tylko dekoracją. Nie ma ich naprawdę. Katalończycy zaś właśnie rozpoczęli swój marsz ku unieważnieniu, choć im samym wydaje się, że idą ku sukcesowi.

 

Teraz zaś chciałbym prosić wszystkich, którzy mogą i chcą, by kupowali książkę naszego zmarłego kolegi Tomasza Seawolfa Mierzwińskiego. Można ją nabyć pod tym adresem:

http://www.slowaimysli.pl/pozycja/alfabet-%20seawolfa/3

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (102)

Inne tematy w dziale Polityka