Największe problemy Polaków wynikają z dobrowolnego zrzeczenia się wpływu na cokolwiek, poza oczywiście wydarzeniami sterowanymi odgórnie i zaaranżowanymi od początku do końca, w których Polacy biorą udział chętnie i masowo. Czynią tak z dwóch powodów, po pierwsze liczą, że przypodobają się w ten sposób władzy, po drugie liczą, że poprzez swój udział w takich eventach okażą wobec tej władzy niezadowolenie i sprzeciw. Z każdym razem będziemy mieli co prawda do czynienia z innymi Polakami, ale za to z tą samą władzą, która dobrotliwym okiem spoglądać będzie na poczynania poddanych, popychając ich raz w jedną, raz w drugą stronę. W zależności co jej akurat jest bardziej potrzebne.
Cielęctwo to Polacy nazywają aktywnością obywatelską i są z niego bardzo dumni. I nie ma doprawdy znaczenia czy łażąc po ulicy wyrażają akceptację dla władzy czy sprzeciw, bo dla każdego średnio rozgarniętego człowieka jasne jest, że gdyby władza nie chciała demonstracji wyrażających wobec niej jakieś wąty, to by ich po prostu nie było. One jednakowoż są i będą się rozwijać, bo mamy w końcu demokrację, a w demokracji jak pamiętamy do głosu dopuszczone są różne opcje.
Kiedy próbujemy wytłumaczyć Polakom, że pojedynczy człowiek także może coś zdziałać, spełniając jednakowoż kilka warunków wstępnych, nie wierzą w to i śmiesznie machają rękami oddalając się w nieznanym kierunku.
Kiedy ktoś próbuje przekonać Polaków, że nie warto reagować na podsuwane przez media posłuszne władzy, a innych niestety nie ma, dylematy, że nie warto ich rozwiązywać ani nawet patrzeć w tę stronę gdzie leżą, Polacy się irytują i potrafią wyrażać słowem i pięścią. Mają oni bowiem w psychice głęboko zakodowane przeświadczenie, że kogo jak kogo, ale ich żaden frajer w bambuko nie zrobi. To przecież niemożliwe. Nawet bowiem jeśli Polak nie wierzy w swoją inteligencję, albo ma jakieś poważne braki, to nie ma takiego, który nie wierzyłby w swój wrodzony spryt i taką, wiecie, taką bystrość.
Najgorsze co można zrobić to zaproponować Polakom by robili coś po cichu, dla siebie, z widokiem na duży efekt, ale niestety oddalony w czasie. Na to nie zgodzą się nigdy. Kiedy jednak po uporczywej pracy uda się – władzy oczywiście – bo komu innemu – przekonać ich do takiej idei, nazwą to „pracą organiczną”, wydadzą na lśniącym papierze szereg publikacji dotyczących tejże pracy, zorganizują cykl debat na jej temat, akcję ratowania ze składów makulatury książek pisarzy pozytywistycznych, a potem zaczną ziewać, bo okaże się, że nie ma żadnych efektów tych działań. A przecież powinny być, bo praca, panie dziejski, organiczna, zawsze, przynosi efekty. Tak przecież wszyscy mówią, tak stało w tych uratowanych przed przemiałem książkach pozytywistów. Coś więc tu jest nie tak. Tylko co? Jak pamiętamy Polacy wierzą święcie, że kogo jak kogo, ale ich zrobić w trąbę nie sposób. Tak więc jakiś feler musi być w tej całej pracy, jasna sprawa. No i po takiej konstatacji wracają do demonstrowania, które przynajmniej podnosi im ciśnienie i mają o czym później gadać.
Proszę Państwa, prawda jest taka, że nie mamy wpływu na nic, absolutnie na nic. Do tego jeszcze mieć tego wpływu nie chcemy. Okoliczności zaś, w których przyszło nam żyć postrzegamy jako przypadkowy zlepek zdarzeń, a nie celową aranżację polityczną, której cele nie są zdefiniowane, a jeżeli są to definicje owe schowane są przed naszym wzrokiem. OK, ktoś może powiedzieć, że to nie nasza wina i nie nasz problem, bo od definiowania celów i zagrożeń mamy władzę. No, ale wobec postawy tej władzy, wobec faktu, że wydaje się nam ona coraz bardziej „nie nasza” nie możemy tak po prostu stanąć po jej stronie lub tak po prostu ją zanegować i rozglądać się za nie wiadomo czym. Owo nie wiadomo co bowiem, czyli PiS jest podbijane przez sondaże i prowokacje medialne do góry jak piłeczka i nie wiadomo jeszcze gdzie wyląduje.
Nie sądzę, by po stronie władzy była jakaś specjalna komórka wydzielona do zarządzania PiS-em, ale gdyby się okazało, że jest nie zdziwiłbym się tym wcale. Na czym powiem owo zarządzanie polega, jeśli się nad tym zastanowimy teraz, jeśli się temu przyjrzymy z perspektywy żabiej. Przede wszystkim na izolacji PiS i na ograniczeniu pola manewru tej partii do kilkunastu lub wręcz kilku kwestii, o których gada się na okrągło. Smoleńsk jest najważniejszą z nich. Jak jest ta kwestia rozgrywana i jak lokowana, pokazał nam wczoraj mecenas Rogalski, a nie jest to pewnie ostatnie słowo władzy i czekają nas nowe niespodzianki. I możemy się do upadłego wściekać, szydzić i wymyślać Rogalskiemu i jemu podobnym, nic to nie zmieni, bo póki metoda działa tak jak zaplanowano, będzie ona stosowana.
Wróćmy jednak do okoliczności. On są tworzone i aranżowane daleko od nas, bo tak jak w dawnych czasach, również dziś na świecie jest tylko kilka ośrodków poważnej władzy, a reszta to atrapy i dekoracje. Do tych najważniejszych ośrodków należy moim zdaniem Londyn i od jakiegoś czasu Moskwa. Jest oczywiście jeszcze Waszyngton, ale miasto to ma tak olbrzymi obszar do zarządzania, że potrzebni mu są podwykonawcy. Przez długi czas takim podwykonawcą był Berlin, ale dziś coś się tam niepostrzeżenie zmienia. Zachęcam wszystkich do przeczytania tekstu naszego kolegi podpisującego się nickiem Puzyna http://iddd.salon24.pl/ oraz do zapoznania się z komentarzem Amsterna pod tym tekstem.
Zwracam uwagę na wydarzenie udokumentowane na fotografiach, chodzi o atak na polskich kombatantów, zaproszonych na jakieś uroczystości do Niemiec. Jeśli jakieś polskie medium napisało choć słowo na ten temat, bardzo proszę o umieszczenie pod moim tekstem linka do tego słowa.
To jest właśnie, moim zdaniem, objaw stopniowego izolowania nas od ważnych okoliczności. Reakcja na to wydarzenie w Polsce, byłaby jak najbardziej pożądana, nie było jej jednak, bo nikt tego nie umieścił w grafiku rozpisanym dla szczerych patriotów. Media zaś mają takie samo zadanie jak pastuch elektryczny na łące. Muszą pilnować, byśmy się nie daj Bóg nie zajmowali czymś innym niż tematy przez nie podsuwane. I dotyczy to wszystkich mediów, również GP. Żadna organizacja również o ile wiem nie wyraziła swojego oburzenia, żadna nie zaprotestowała. Dlaczego?
Nie wiem czy Puzyna ma rację pisząc o nasilających się nastrojach nazistowskich w Niemczech, ale jeśli tak to ja wiążę te nastroje nie z wrodzonymi predyspozycjami Niemców do mordowania bliźnich, ale z celową polityczną robotą, która ma wprowadzić ferment w Europie środkowej, ferment ten będzie dawkowany, jak gaz z butli, aż w końcu doprowadzi do eksplozji w kilku miejscach. Moim zdaniem także w Polsce, ale my nawet nie będziemy wtedy wiedzieć kto i z czyjego polecenia do nas strzela, tak mocno bowiem zaangażujemy się kołczing patriotyczny, albo w jakąś inną bzdurę.
Zwróciłem uwagę na reakcję Amsterna, bo ona jest typowa. Tak sądzę. Jest typowa dla przeciętnego Niemca. I to jest pocieszające proszę Państwa, wbrew pozorom, bo oznacza, że Niemcy mają jeszcze gorzej zryte berety niż nasze lemingi, że jeszcze słabiej widzą co się dzieje, jeszcze mniej im zaoferowano i jeszcze silniejszymi środkami się ich usypia. Pozostaje nam więc tylko jedno, pilnie uważać, w którym miejscu pojawi się facet wykrzykujący hasło: Deustchland erwache! Wiemy już, że będzie to prowokator, a Amstern powiedział nam dziś wprost, że jego prowokacje zostaną wymierzone w nas.
Jeśli ktoś nie rozumie tego tekstu, podobnie jak wczorajszego i przedwczorajszego, nic nie mogę na to niestety poradzić. Mogę co najwyżej zachęcić czytelników do zapoznania się z blogiem Jana Hartmanan, eksperta mediów wszelakich, którego niebawem pewnie oglądać można będzie w TV Republika. Zapraszam na jego blog, gdzie wszystko jest proste, jasne, czytelne i poukładane tak równo jak puszki z cyklonem B w magazynach obozu w Auschwitz.
Teraz zaś chciałbym prosić wszystkich, którzy mogą i chcą, by kupowali książkę naszego zmarłego kolegi Tomasza Seawolfa Mierzwińskiego. Można ją nabyć pod tym adresem:
http://www.slowaimysli.pl/pozycja/alfabet-%20seawolfa/3
Inne tematy w dziale Polityka