Miałem kiedyś kolegę, który był dobrym, pilnym, choć niezbyt lotnym uczniem. Większość zadanego materiału zapamiętywał dokładnie co do kropki i przecinka, a potem odtwarzał z głowy, przepisując na kartce podczas sprawdzianu. Jego pamięć nie sprawiała mu właściwie żadnych kłopotów, zawsze dostawał bardzo dobre lub dobre oceny. Pewnego dnia jednak coś się zdarzyło i podczas sprawdziany z biologii, kiedy to mieliśmy opisać funkcje życiowe dżdżownicy, kolega mój napisał na kartce tylko trzy słowa. „Dżdżownica jest to” brzmiały te słowa. Po napisaniu powyższego przesiedział całą godzinę lekcyjną, a następnie tę pustą kartkę wręczył pani od biologii. Ona zaś nie mogła ukryć zdziwienia, ponieważ bardzo lubiła mojego kolegę i lokowała w nim jakieś nadzieje. - Dlaczego nic więcej nie napisałeś – zawołała zdruzgotana jego postawą. - Bo ja tępo myślę – on na to. Po czym smutny i zrezygnowany opuścił klasę. Sytuacja ta nie powtórzyła się już nigdy więcej, ale też nigdy już chłopiec ten nie odzyskał zaufania pani od biologii. Życie bowiem daje człowiekowi wiele szans i możliwości, ale bywa czasem tak, że jeden moment słabości może przekreślić czyjeś nadzieje lub nasze własne plany.
Opisałem tę sytuację żeby Was troszkę rozgrzać przed tym co tu zamierzam dziś wstawić. Nie chciałem tak od razu walić z grubej rury o tych herezjach, Antarktydzie i stepującym Staniłce. Nie chciałem się zbyt brutalnie obejść z waszymi emocjami po prostu. Mamy piękny piątkowy poranek i warto najpierw przeczytać jakąś pogodną anegdotkę zanim człowiek zagłębi się w sprawy ponure i groźne.
Z tymi herezjami zaś sprawy mają się tak. Zasadniczo są trzy rodzaje herezji. Każdy z nich jest zamaskowanym niewolnictwem i oparty jest o wyzysk. Najważniejszy, najbliższy nam i najlepiej znany rodzaj herezji to herezja organizująca pracę przy produkcji i wydobyciu. Ten, który właśnie poznajemy to herezja oparta na pośrednictwie oraz coachingu. Jest jeszcze rodzaj mieszany, do którego zaliczam wszystkie herezje dawniejsze przed wynalezieniem maszyn i automatyzacją produkcji.
W każdej z herezji chodzi o to, by wmówić człowiekowi, że zamiana, przepraszam za eufemizm, piernika na gówno w tym samym kształcie i kolorze jest dla niego niezwykle korzystna i świetnie rokuje na przyszłość. I ludzie w większości przypadków się na to łapią. Już to z powodu głębokich przygotowań poprzedzających herezję, które uczyniły ich życie nieznośnym, a z nich samych zrobiły jakichś pomylonych poszukiwaczy prawdy albo szczęścia, albo tylko puszek na śmietnikach, już to z jakichś innych osobistych względów, nie dających się ująć w żadną syntetyczną formułę.
Głównym zaś profitem ludzi organizujących herezję jest prócz rabunku także kontrola nad kluczowymi gałęziami gospodarki oraz stworzenie, stosunkowo tanim kosztem, bez uciekania się do długotrwałej przemocy armii ogłupiałych i posłusznych niewolników, którzy pracują na kredyt, kupują na kredyt, jedzą, śpią i mnożą się na kredyt. Nazywane jest to czasem także rozwojem gospodarczym.
Wielkiej herezje mają swoje źródło w gospodarce, a nie w obyczaju, jak nam się to próbuje wmówić, a największe mają za podstawę długoterminowe umowy kredytowe. Bez kredytu nie ma herezji. Żeby jednak herezja mogła odnieść sukces potrzebne jest coś jeszcze prócz kredytu. Potrzebny jest uniwersytet. Tak nas uczą doświadczenia 8 ostatnich stuleci, a jeśli ktoś nie lubi opowieści o dawnych czasach może się opisanym procesom – niczym w soczewce jak powiadają mistrzowie metafory – przyjrzeć analizując wydarzenia dwóch ostatnich stuleci.
Ponieważ my wierzymy w to, że kredyt jest ważny, dobry i napędza gospodarkę nie potrafimy ani zrozumieć, ani obronić się przed poważną herezją. My jej nawet nie zauważamy. Jeśli bowiem uruchomiony zostaje kredyt, poprzez sieć pośredników, poprzez kantory, poprzez wciskających się drzwiami i oknami przedstawicieli banków, to znaczy, że nic już nie jest ważne. Najmniej zaś produkcja, bo tę w naszych czasach wykonują automaty lub Chińczycy. Działanie kredytu powoduje, że najzyskowniejszą gałęzią gospodarki staje się wciąganie ludzi w sieć kredytową. I nic więcej. Tak było dawniej i tak jest teraz. Operacje bankowe lub jak kto woli polowanie na niewolników stają się główną aktywnością przynoszącą zysk. A jeśli tak się dzieje wtedy to, co tak kochamy, czyli postęp i rozwój zatrzymują się gwałtownie. Ktoś powie, że to nieprawda, bo w dziejach nowożytnych właśnie dzięki kredytowi nastąpił postęp i rozwój. Nie kochani, to co nazywacie postępem i rozwojem nie nastąpiło dzięki kredytowi, ale dzięki doktrynie niewolniczej stworzonej przez herezję. Doktrynie, która kazała płynąć ludziom na drugi koniec świata i tam mordować, grabić o raz sprzedawać w niewolę innych ludzi. Póki tego świata było jeszcze dużo, póty można było kłamać o postępie. Teraz zaś świat się kurczy i wszyscy nerwowo rozglądają się za jakimś dobrym kandydatem na Aborygena, którego można by obrabować, pobić, okraść, a następnie sprzedać w niewolę Arabom. Po wykonaniu zaś tych wszystkich czynności napisać serię książek o trudnej drodze ludzkości ku szczęściu i powszechnemu dobrobytowi.
Herezja zawsze posługuje się oszustwem, a u swojej podstawy ma redukcję kosztów pozyskania niewolników, w dzisiejszych czasach zaczyna, tak jak dawniej od prezentowania swoich egzotycznych i frapujących obyczajów. Niektórzy nazywają to tolerancją, ale w rzeczywistości chodzi o akceptację zachowań usprawiedliwiających odczłowieczanie poszczególnych jednostek i czynienie z nich przedmiotów obrotu handlowego. Może się bowiem zdarzyć tak, że same operacje bankowe nie wystarczą, wytwórstwo zaś i tak będzie działać, pośrednicy będą sprzedawać, ale nie to będzie głównym źródłem zysku. Tym stanie się handel ludźmi. Nie mam pewności, ale sądzę, że legalizacja adopcji dzieci przez pary homoseksualne jest wstępem do tego rodzaju praktyk. One się oczywiście mogą nazywać inaczej, one mogą nawet nie korzystać z gotówki przy obrocie i wymianie, wszystko da się pięknie obejść i znakomicie opisać słowami pełnymi emocji i nadziei. Świetnie nadają się do tego celu formuły takie jak „różnice kulturowe”. Przykłady zaś twórczego wykorzystania tego pojęcia mamy przed oczami dzisiaj, choćby w sytuacjach kiedy włoskie sądy uniewinniają męża mordercę żony, który jest muzułmaninem. Miał on prawo skatować swoją połowicę, bo to jest taka inna kultura. Nic zatem nie szkodzi, żeby odczłowieczone dzieci Aborygenów zostały sprzedane gdzieś do jakiegoś egzotycznego kraju, w którym panuje inna kultura. Globalizacja nie jest przecież jakąś ponurą komunistyczną urawniłowką, jest systemem dającym szanse każdemu, nawet zbrodniarzowi i zboczeńcowi. Tylko jeden rodzaj istot nie ma w tym systemie szans: słabi i bezbronni.
Co z tym wszystkim ma wspólnego Jan Filip Staniłko z instytutu Sobiesiaka? Moim zdaniem jest on integralną częścią tego systemu, a ja to poznaję po jego kwiecistej mowie, w której słowo „pieniądze” powraca niczym bumerang biednego Aborygena wyrzucony w kierunku uchodzącego stepem kangura. Staniłko szykuje dla nas lepszą przyszłość, która zmaterializuje się już wtedy kiedy on i jego koledzy zdobędą władzę. Staniłko mówi o tym, że władza nie może przypaść „przypadkowym ludziom znikąd”. Otóż Panie Staniłko, władza zwykle przypada przypadkowym ludziom znikąd lub jest powierzona jakiejś dynastii. Mówimy o władzy jawnej. Jest jednak jeszcze władza tajna i tę od zawsze trzymają banki lub gangi. Innej możliwości nie ma. Jeśli więc sam Jan Filip Staniłko nie uważa się za człowieka przypadkowego, to znaczy, że do władzy szykuje się stojąca za nim ekipa mająca jakieś poważniejsze plany. Są to jak przypuszczam ludzie, którzy mają dużo do powiedzenia na temat wzrostu gospodarczego, rozwoju, ekonomii i korzystnych kredytach zaciąganych na długie lata pod zastaw nieruchomości. Są to ludzie nowej herezji po prostu, która posługuje się pośrednikami, a nie wytwórcami jak komuniści. Nisko opłacanymi, biednymi frajerami, którzy wierzą w przyszłość i podsuwane im projekty. Ponieważ ja się z nazwiskiem Pana Staniłko zetknąłem półtora roku temu dopiero, w czasie kiedy siedziałem przy stoliku z Grzegorzem Braunem. On właśnie powiedział mi o wywiadzie jakiego dawnemu „Uważam Rze” udzielił Jan Filip Staniłko. Powiedział też kogo mu ów dziwny człowiek przypomina. Oto w XIX wieku żył sobie w Królestwie Polskim niejaki Leon Newachowicz, obdarzony za lojalność wobec tronu monopolem tytoniowym i alkoholowym. Był Newachowicz Żydem z pochodzenia, ale żeby podnieść sobie samoocenę przeszedł na luteranizm a następnie na prawosławie. Z mojego punktu widzenia Newachowicz mógłby zostać nawet buddystą, nie miałoby to znaczenia. Istotne bowiem były te jego monopole, a prócz nich jeszcze jedna rzecz. Otóż miał Newachowicz ambicje artystyczne. Pisał sztuki teatralne, wszystkie bardzo złe i nie nadające się do wystawiania. Cóż to jednak jest dla monopolisty tytoniowego wystawić sztukę w teatrze? Nic, pryszcz po prostu. Cóż to jest zamówić klakę i opłacić recenzentów? Jeszcze mniej.
No i jedna ze sztuk Newachowicza nosiła tytuł „Abu Hasan czyli projekcista”. Opowiadała ona o człowieku, któremu zrobiono głupi żart przebierając go podczas snu za sułtana. Po przebudzeniu się człowiek ten uznał, że spotkało go w życiu niesamowite szczęście, uwierzył we własną rolę i zaczął naprawiać świat. Do katastrofy całe szczęście nie doszło, bo Newachowicz nie miał pojęcia o pisaniu sztuk. Braun zaś upierał się, że Staniłko to właśnie projekcista. I jego ktoś obudził trzy lata temu i powiedział mu, że jest oto sułtanem.
Wyjaśnijmy teraz skąd wzięła mi się ta Antarktyda. Jedna z moich ulubionych historii, jedna z tych które najczęściej powtarzam, dotyczy okoliczności zdobycia bieguna południowego. Chodzi o to, że Robert Scott zabrał na Antarktydę kuce islandzkie, a Amundsen normalnie psy pociągowe. Scott umarł z zimna bo kuce zdechły nie znajdując w wiecznej zmarzlinie niczego do zjedzenia, a Norweg wracał z bieguna na saniach ciągniętych przez psy i palił cygaro. No więc ci którzy postanowili uzyskać jakiś sukces przy pomocy naszego projekcisty równie dobrze mogliby mu załatwić tournée na Antarktydzie polegające na tym, że Jan Filip Staniłko występowałby przez polarnikami w lśniących lakierkach i stepował jak wściekły. Ma to tyle samo sensu.
Cóż ja mogę rzec jeszcze dziewczęta i chłopcy? Droga na biegun jest długa i niebezpieczna, nikt nam nie obiecywał sukcesu i nikt nadal nie daje żadnych gwarancji. Na wszelki jednak wypadek weźcie ze sobą po cygarze. A jak kto ma takie możliwości to nawet po dwa.
W sobotę nagraliśmy z Grzegorzem Branem spory materiał dotyczący III tomu Baśni jak niedźwiedź. Jeśli ktoś ma ochotę go wysłuchać, proszę bardzo, oto link. http://www.pch24.pl/grzegorz-braun-i-gabriel-maciejewski-o-ksiazkach-z-cyklu--basn-jak-niedzwiedz--,14338,i.html
Zapraszam oczywiście na stronę www.coryllus.pl, do księgarni multibook.pl, do sklepu FOTO MAG przy metrze Stokłosy oraz do księgarni Tarabuk w Warszawie przy Browarnej 6.
Inne tematy w dziale Polityka