Rozmawiałem wczoraj z Grzegorzem Braunem i zapytałem go, czy jego filmy są na jakichś nośnikach. Doszliśmy już bowiem do tego momentu, w którym mógłbym, przy pewnych rachubach na ryzyko, zająć się sprzedażą rzeczy wytworzonych przez innych i bezwzględnie atrakcyjnych oraz poszukiwanych, a także dających szansę na nakręcenie koniunktury. Ja to piszę specjalnie w taki sposób, bo co jakiś czas zgłasza się do mnie ktoś z produktem i propozycją współpracy. I ja nieodmiennie odmawiam. Nie przepraszam nawet ale odmawiam stanowczo. Musimy wszyscy zrozumieć, że nie istnieje żaden rynek na treści zwane potocznie prawicowymi, patriotycznymi czy polskimi. Żeby taki rynek powstał trzeba do dwóch, trzech czołgów wielkości stodoły doczepić kilka mniejszych pojazdów opancerzonych, a za nimi ze sześć bron talerzowych i tym sprzętem trzeba wykarczować zeschnięty i brzydki las o powierzchni 100 ha. Tak to widzę, wtedy dopiero powstanie rynek. Nie wcześniej. Las jest ogromny, suchy, nie ma tam ani jednego listka i wszystko jest martwe. Do mnie zaś przychodzą ludzie z bronami talerzowymi i mówią: panie, jakbyśmy się tak z tymi bronami we trzech zawzięli, to może udałoby się coś zrobić. Bo to jest najważniejsze: coś robić. Otóż nie kochani, lepiej nic nie robić niż robić coś, lepiej nie umieć nic niż umieć trochę. Ja dowody tej tezy odnajduję co dzień w każdym aspekcie życia, dziś na przykład odnalazłem ową prawdę we wpisie Witolda Gadowskiego umieszczonym z rana w salonie24. Ponieważ filmy Brauna to są owe wspomniane przeze mnie czołgi wielkości stodoły, uważam, że umieszczenie ich na płytach i puszczenie w ruch wykarczowałoby las, nawet bez pomocy bron talerzowych. Potem można by było w tym miejscu jeździć broną, traktorem, a nawet samochodem osobowym i sadzić nowe, zielone drzewka oraz kwiatki w różnych kolorach. I wszystko by rosło. Teraz oczywiście również podejmujemy próby karczowania lasu, ale one są skazane na porażkę. Wcale nie dlatego, że każdy działa oddzielnie i bez planu bo nie o to chodzi w karczowaniu naszego lasu.
No, ale pozostawmy już tę wałęsowską metaforę i przejdźmy do konkretów. Po co szukać nowych dróg dystrybucji dla filmów Brauna i dla książek skoro wszystko działa jak ta lala na naszym rynku. Autorzy dostają od 1.50 zł do 3 zł honorarium za egzemplarz, płatne po roku i gra muzyka. Otóż trzeba to robić właśnie po to, by uratować autorów, bo na razie wszystko jest tak ustawione żeby ich wykończyć. Najgorzej jest zaś z terminami płatności i ja jestem głęboko przekonany do tego, że masowa dystrybucja filmów Grzegorza Brauna poza tak zwaną oficjalną siecią sprzedaży byłaby pierwszym krokiem do likwidacji 90 dniowych i dłuższych terminów płatności za publikacje, a także byłaby początkiem ucierania nosa hurtownikom i wydawcom.
Nic takiego się jednak nie stanie. Ja nie wiem dlaczego tych filmów się nie dystrybuuje, mogę jedynie przypuszczać, a myśl moja biegnie w czasie tych przypuszczeń w stronę „naszych”, którzy tworzą tak zwane środowiska. Otóż uwolnienie sprzedaży filmów Brauna spowodowałoby natychmiastowy wzrost popularności tego reżysera oraz pewnie ze dwadzieścia propozycji finansowych skierowanych do niego wraz z konspektami scenariuszy. Uwolnienie sprzedaży tych filmów spowodowałoby natychmiastowe zmniejszenie roli producenta a zwiększenie roli dystrybutora, czyli mnie. Wynikiem owej wolnej sprzedaży byłby także wysyp młodych reżyserów, którzy dowiedzieliby się wreszcie, że można, a nawet trzeba. A do tego cała produkcja tak zwanych „naszych” musiałby pojechać wprost do jakiegoś miejsca będącego odpowiednikiem konstancińskiej papierni tyle że przerabiającej nie papier a plastik na pulpę, a następnie na bluzy polarowe. Dlatego właśnie nigdy nie dojdzie do tego, by filmy te były w obiegu. One będą pokazywane pokątnie, w salkach katechetycznych lub na ulicy.
Oczywiście cały czas podejmowane będą różne próby lansowania treści zwanych patriotycznymi lub polskimi, a także prawicowymi, ale będzie to czynione w taki sposób i taką jakością, żeby nie daj Panie Boże nie uzyskać czegoś konkretnego. Tak więc słabe filmy będą dołączane do GP i innych „naszych” gazet. Słabe książki będą promowane przez „naszych” recenzentów. Nędzna zaś publicystyka udawać będzie skończoną polityczną przenikliwość. I tak do końca, aż całkowicie znikniemy.
Tutaj jest bowiem clou i tak zwany gwóźdź. Chodzi o to, by wokół nędzy integrować środowiska oraz by środowiska te pełniły rolę pasterzy trzód, czyli nas wszystkich, a także by udawały, że wszystko jest w porządku i jak należy. Można to także, jeśli ktoś oczywiście ma taką potrzebę nazwać drastycznym zaniżaniem poziomu. Ja to nazywam zamykaniem się w kiblu i ogłaszaniem niepodległości. Za kibel robi w tej chwili Twitter, bo tam głównie koncentrują się siły „niepodległościowców”.
Ja to jeszcze raz powtórzę: prawdziwy sukces związany jest z ekspansją, ta zaś mnie na przykład kojarzy się z drastyczną zmianą stosunków płatniczych na rynku książki i wydawnictw oraz podniesieniem roli autorów na tym rynku, a obniżeniem roli pośredników i wydawców. I powiem wam jeszcze, że mam 200 procent pewności, że po przeczytaniu powyższego zdania ludzie tacy jak Warzecha, Fuesette i ta pani, a może także nawet Gadowski, a na pewno Rybitzki nie zrozumieją z niego ani pół słowa.
Kibel i kojarzona z nim niepodległość to jest horyzont do jakiego państwo ci przywykli i to się już niestety nie zmieni.
Chciałem teraz powrócić na chwilę do początków mojego blogowania, kiedy to wielu z nas wydawało się, że oto znaleźliśmy się w miejscu, w którym panuje wolność wypowiedzi nieznana gdzie indziej. Ja niestety już na samym początku zorientowałem się, że są blogerzy równi i równiejsi, ale nie zdradzałem się z tym, ponieważ miałem swoje plany do zrealizowania. Tak się bowiem składa, że zawsze wszystko planuję. Mieliśmy i nadal mamy blogerów niebieskich, nieprofesjonalnych i czerwonych – zawodowców. Szybko okazało się jednak, że role narzucone przez administrację są łatwe do odwrócenia, o tym zaś kto jest czerwony a kto niebieski decydują kontakty we wspomnianym już środowisku, które wyznacza standardy. Blogosfera wyraźnie pokazała, jak niskie są te standardy i jak wsobne, a przez to skazane na klęskę. Pokazała także nam blogosfera w jak głębokim dole jesteśmy będąc skazanymi na tę dyktaturę ciemniaków w garniakach wymachujących flagami. I jeszcze coś pokazała nam blogosfera, to mianowicie, że wśród niebieskich są także tacy, których jedyną funkcją jest budowanie atmosfery grozy wokół samych siebie. Wszystko zaś po to, by nikomu nie przyszło do głowy ujawnienie się z imienia i nazwiska i próba zrobienie indywidualnej autorskiej kariery. Między innymi przez ten charakterystyczny, psychotyczny rys zwróciłem uwagę na takiego autora jak Jacek Jarecki, który się po prostu podpisywał nazwiskiem nie lękając się szykan ani aresztowania przez oddziały szturmowe Tuska i siepaczy Komorowskiego. Potem zaś został przez administrację salony 24 zwinięty. I to właśnie – jak mawia Toyah – nazywamy obłędem.
Groza unosi się nad blogosferą również dzisiaj, ale jest to już groza innego rodzaju, nie taka jaką budował wokół siebie FYM. Ta jest wyraźnie, grubym kablem podłączona do beznadziei i wglądają one razem jak dwa wielkie samoloty o dziwnym kształcie, z których jeden wiezie pasażerów, a drugi paliwo, w powietrzu zaś połączyły się celem zatankowania nowej porcji głupstw, lęków i obłąkania.
Jakoś mnie te wałęsowskie metafory dziś dręczą. Pozdrawiam wszystkich, zapraszam na stronę www.coryllus.pl i zachęcam do kupowania naszych książek. Lasu sami nie wykarczujemy, ale może ktoś w międzyczasie skonstruuje jakiś poważniejszy czołg i choć ścieżkę wyrąbie w tym gąszczu.
Inne tematy w dziale Polityka