Zarządzanie wydawnictwami przez polskich menedżerów polega na budowaniu barier mających w sposób możliwie skuteczny ograniczyć inwencję autorów. Być może jest to problem szerszy, ale nie chce mi się wierzyć, by w Ameryce ktoś celowo, bez wyraźnej przyczyny, której istotą jest zysk albo powstrzymanie konkurencji, starał się ograniczyć autora. W Polsce jest to systemowe i wynika wprost ze strategii, dobrego samopoczucia menedżerów oraz zimnego lęku, jaki w każdym człowieku nie potrafiącym pisać wywołuje dobry autor.
W porządku, tak jest na całym świecie i ja tu nie zamierzam zawracać Wisły kijem, ani robić nikomu konkurencji. Chodzi mi jedynie o to, że cel deklarowany i metody dochodzenia do niego nie pasują do siebie. Jeśli bowiem producenci treści deklarują ekspansję albo bezkompromisowość, albo dążenie do prawdy, albo tylko chęć osiągnięcia dużych zysków, a przy tym czynią wszystko, by owych celów nie osiągnąć to mam chyba prawo zastanawiać się, czego oni chcą w istocie.
To nie jest jakaś tajemnica i wielki sekret, wszyscy o tym wiedzą, chodzi o to, by za pomocą misji zamaskować podział budżetu na nią przeznaczony. I tyle. Podział ten dokonuje się w ramach bardzo sztywnej, choć niezbyt tajnej hierarchii. Ukryć się owego rabunku przeważnie nie udaje dlatego właśnie należy go pudrować i szminkować. Po pierwsze misją, która nigdy nie zostanie wykonana, po drugie hierarchią, czyli autorytetami. W tym miejscu koniecznie wspomnieć musimy o skali. To szalenie ważne. Jeśli bowiem załogi naszych politycznych periodyków i wydawnictw zwartych zachowują się tak jak opisałem to wyżej, oznacza ów fakt, że jesteśmy skazani na manipulację dokonywaną przez ludzi, którzy przychodzą z zewnątrz i planują swoje cele w skali o wiele większej. Nasi zaś nie mają żadnej z nimi sprawy, bo ośrodki – powiedzmy to wprost – propagandy polskiej montowane są na skalę powiatu, nie większą. Udają jedynie, niezbyt zresztą wyraziście, wydawnictwa o zasięgu ogólnokrajowym. Po to właśnie by łatwiej było dzielić budżet i grać na fujarce dla węża.
Ponieważ racją bytu wydawnictw, a także wszystkich innych podmiotów gospodarczych jest ekspansja, bardzo łatwo poznać, które z tych pomiotów są prawdziwe, a które nie. I tak: jeśli jakieś wydawnictwo powtarza błędy innego wydawnictwa i nazywa to sukcesem, czyli jeśli na rynku pojawia się szósty już dodatek periodyczny do prawicowego pisma, który ma w tytule słowo „historia” to znaczy, że o ekspansji, czyli autentyczności nie może być nawet mowy. To jest fujarka i nic więcej, a obok stoi koszyk z wężami.
Ja oczywiście mogę założyć, że to są idioci i nie wiedzą co robią, ale nie przybliży mnie to ani na milimetr do prawdy, której poszukuję. Problem bowiem w tym, że nie są to idioci samotni. Oni działają w zorganizowanej grupie, a poprzez swój uporczywy idiotyzm umożliwiają penetrację rynku polskiego innym, tym którzy wiedzą, że jedyną racją bytu podmiotów gospodarczych i politycznych jest ekspansja.
Wyobraźcie sobie teraz, że Gociek, Ziemkiewicz i reszta opracowują plan, który ma przyciągnąć do ich periodyku i ich książek nowe rzesze czytelników. Czy to jest w ogóle do pomyślenia? Nie. Z dwóch powodów: po pierwsze, bo jest zbyt trudne, po drugie, bo jest niepotrzebne. Oni chcą pozostać tu gdzie są, bo to jest maksimum ich możliwości i tak właśnie wyobrażają sobie sukces. Oni go osiągnęli i mogą spać spokojnie.
My nie możemy, bo wiemy, że rynek wydawnictw to rynek propagandy, a jednym, póki co poważnym podmiotem na tym rynku jest GW i ona realizuje swoje, wrogie większości z nas cele. Cała reszta zaś zajmuje się wyłącznie markowaniem gry na fujarce.
Nie wiem jak to się stało, ale udało się komuś nierozpoznanemu przekonać większość mieszkających w Polsce ludzi, że cele polityczne państw i ich prezentacja w mediach to dwie różne sprawy, które nie mają ze sobą związku. Być może stało się tak po poziom dziennikarzy w Polsce jest żenująco niski i ludzie po prostu myślą o polityce w oderwaniu od prasy, którą traktują jak rozrywkę, nie wiem. Trudno to jednoznacznie ocenić. Faktem jest, że tak naprawdę, cele polityczne i sposoby ich opisywania są ze sobą bardzo ściśle związane. I wszystko działa w myśl opisanej tu już dawno temu zasady materializującej się w słowach: nieprawdą jest jakoby pan Lumumba został zjedzony.
Jeśli zakładamy, że Polska jest elementem polityki mocarstw, a my jako ludzie, którym leży na sercu własne dobro, nie dobro kraju czy czegoś tam mocno wyimaginowanego, ale nasze osobiste dobro, nie zgadzamy się z tą polityką do końca, winniśmy mieć jakąś możliwość wpływania na tę politykę. Od dawna jej już jednak nie mamy. Nie będę teraz tego rozwijał, powiem tyle tylko, że media, nasze media, są jednym z elementów naszego wpływu na politykę jaką silni mają wobec nas. Ma to w Polsce wymiar karykaturalny i nieautentyczny, bo media i polityka traktowane są, jak powiedziałem, oddzielnie. Tak naprawdę mam wrażenie, że jest jeszcze gorzej, a wręcz jestem tego pewien. Jestem pewien, że one są częścią tej polityki, bardzo ważną częścią i naprawdę nie chodzi o to, że Gociek nie umie pisać. Jeśli bowiem media są częścią polityki, a polska polityka nie ma zdefiniowanego celu, to rzeczywistość może być jedynie taka jak ją opisałem. Jesteśmy wprzęgnięci w inną politykę, która ma inne cele. I wszystko na co byśmy nie spojrzeli, służy tej polityce. Im bardziej jest „nasze” tym bardziej służy. Gra fujarka. Wąż tańczy. Pieniążki lecą do miski. Fakir zaś spogląda spod oka.
Na dziś to tyle. Wysyłka książek jest na ukończeniu, zostały tylko najcięższe paczki, które wyekspediuję dziś wieczorem. Bardzo wszystkich przepraszam za opóźnienie, książki niedługo do Państwa dotrą. Zapraszam na stronę www.coryllus.pl
Komentarze
Pokaż komentarze (42)