Odwiedziła mnie wczoraj pewna miła pani biolog. Opowiedziała mi o tym jakiego to szoku doznała dawno, dawno temu wchodząc do biblioteki British Council. Szok wynikał z tego, że przed jej oczami ukazała się cała półka książek poświęconych wyłącznie życiu Elżbiety I. Były to biografie, eseje, książki popularnonaukowe i poważne prace. Była to jednym słowem zapisana na kartkach papieru dyskusja wielu pokoleń Brytyjczyków na temat tej strasznej kobiety, która kazała otruć króla Stefana Batorego.
Gdybyście weszli na Targi Wydawców Katolickich, które odbywają się w Arkadach Kubickiego pod Zamkiem Królewskim w Warszawie znaleźlibyście jedną może biografię Stanisława Augusta Poniatowskiego i to właściwie tyle. O biografii pomienionego Kubickiego nie ma nawet mowy, a o tym, żeby wywołać na temat jego twórczości jakąś dyskusję tym bardziej. Dlaczego tak? Otóż dlatego, że w Polsce, podobnie jak – mam wrażenie w Niemczech – dyskusje na takie tematy zaczynają się do wyselekcjonowania dyskutantów, gwarantujących jakość i klasę debaty oraz taki dobór tematów, żeby czytelnik, widz lub postronny obserwator, nie doznał szoku poznając prawdę lub tylko choćby jej część. Kiedy mamy już wybranych panelistów oraz tematy zaczyna się dyskusja, która toczy się przy drzwiach zamkniętych po to, by po 5 latach zaowocować jedną cienką książczyną bez dobrej pointy.
W przeciwieństwie do Brytyjczyków, który uważają najwyraźniej, że należy dużo i w sposób maksymalnie zróżnicowany pisać i mówić o ich kraju, Polacy bronią jednej wymyślonej dawno temu przez obcych, całkowicie fikcyjnej, nudnej, ale za to gwarantującej dobre samopoczucie wersji historii.
Porzućmy jednak historię, bo sposób debatowania opisany wyżej przeniósł się do najważniejszej dla nas tutaj zgromadzonych sfery, do obszaru określanego słowem pop. Oto, żeby cokolwiek powiedzieć, żeby zabrać głos w sprawie pijaństwa, magii, hazardu, in vitro czy czegokolwiek trzeba być do tego celu wyznaczonym. A kiedy już się jest trzeba wypełnić grafik tematów i wtedy mamy dyskusję.
Ja celowo wymieniłem takie tematy, bo na Targach Wydawców Katolickich walają się po podłodze ulotki z napisem: tajemnice magii (albo jakoś podobnie, w każdym razie chodzi o to, by odkryć czym magia jest w istocie), nieopodal mnie jakaś pani sprzedaje płyty z napisem „po co nam seks” na okładce albo „singiel szuka singielki”, Terlikowski gada o in vitro, a Lisicki zdradza nam, ale bardzo po cichu, kto zabił Jezusa. Do tego mamy Krzysztofa Ziemca z telewizji, a na stoisku nr 34 jakiś facet wystawia książkę z napisem „Nigdy nie oszczędzaj na jasnowidzu” na okładce.
Jeśli ktoś chce napisać coś poważnego, jak na przykład Ojciec Wojciech Ciak z zakonu Karmelitów Bosych, sięga po tytuł osadzony w tym, co zwykło się zwać kulturą i publikuje rzecz taką: „Od zamku Kafki do zamku wewnętrznego św. Teresy”. To jest z wielu punktów widzenia tytuł znakomity, ale ja mam tu jedną uwagę. Oto większość ludzi, którzy przychodzą pogadać do mnie na stoisko nr 34, nie o jasnowidzu bynajmniej i nie o baśniach, ma wrażenie, że ludzie jedynej poważnie przez nich traktowanej instytucji czyli Kościoła wykonują zbyt wiele kokieteryjnych gestów w stronę tego co zwykło się zwać kulturą bądź tradycją świecką. Ja nie oceniam tego zjawiska, bo nie mam do tego żadnych uprawnień, ale mam taką właśnie sugestię, po kilkunastu rozmowach z czytelnikami.
Jeśli stoi za tym jakaś intencja, to z pewnością jest ona szlachetna, chodzi bowiem jak sądzę o to, by czytelnik nie który nie zbyt mocno żyje sprawami Kościoła dostrzegł je i spojrzał na tradycję katolicką nie tylko poprzez liturgię. Chodzi też pewnie o to, by to co w Kościele mówi się i pisze nie było tak strasznie izolowane od rynku wydawnictw świeckich. Mogę się mylić, ale tak to wygląda i oceniam tę intencję dobrze. Wiem jednak, że autorzy duchowni i narzędzia promocji, które mogą zastosować na tym strasznie zepsutym rynku wydawnictw świeckich nie mają żadnych szans na sukces. Poza niszą oczywiście, w którą wdzierają się z kolei ludzie tacy jak Ziemiec, Paweł „Kto zabił Jezusa” Lisicki i cała reszta. Ponieważ książki Lisickiego i Terlikowskiego będą na pewno kupowane we wszystkich dostępnych im niszach rynkowych, ponieważ dysponują oni o wiele większymi możliwościami promocyjnymi, o tyle z książką Ojca Wojciecha Ciaka może być różnie. Jej okładka nie znajdzie się na drugiej stronie tygodnika „Do rzeczy”, a Ziemkiewicz nie napisze jej recenzji i nie opublikuje w tygodniku „W sieci”. To samo będzie z katolickim tygodnikiem „Idziemy” gdzie ma felieton Karnowski. To nie jest to środowisko i to nie jest ten produkt, który wzbudziłby ich zainteresowanie. Dlaczego? Ja tego do końca nie wiem, a nie chcę powtarzać ciągle tych samych argumentów dotyczących obrony pozycji środowiskowych właśnie, czyli po prostu własnych kolegów.
Mamy więc sytuację następującą: ludzie Kościoła usiłują wejść na rynek, stosując metody, które uważają za skuteczne, a ludzie świeccy wchodzą z o wiele agresywniejszym produktem, do niszy sakralnej. Są do tego jeszcze media kościelne, które zdecydowanie forują autorów świeckich, bo uważają, że to im dobrze robi na sprzedaż. I pewnie tak jest, ale ja przewiduję żałosny koniec tej strategii. Dziś nie będę tego wyjaśniał, bo jadę na targi do Arkad Kubickiego, ale może w tygodniu coś napiszę. Zapraszam wszystkich na stoisko 34 oraz na stoisko Karmelitów Bosych, nie pamiętam numeru, ale ono znajduje się bliżej stołówki, po drugiej stronie hali. Zapraszam także wszystkich na stronę www.coryllus.pl
Inne tematy w dziale Kultura