Wczoraj zmarła Margaret Thatcher, kobieta która obok Ronalda Reagana i Breżniewa była politykiem najczęściej pokazywanym przez komunistyczną telewizję. Dobrze ją sobie zapamiętałem i byłem mocno zdziwiony kiedy od polityki odeszła. Wydawało mi się bowiem, że będzie wiecznym premierem Wielkiej Brytanii. Być może to tylko taka sugestia, która pojawiła się w mojej głowie dużo później, miałem jednak zawsze wrażenie, że w czasie kiedy pokazywano w telewizji Margaret Thatcher, królowa Elżbieta gościła tam znacznie rzadziej niż pani premier. Nikt nie miał wówczas chyba wątpliwości, że jeśli ktoś zasługuje na miano władczyni to właśnie pani Małgosia, a nie pani Ela. Stała się Margaret Thatcher jednym z wielu symboli imperium, które podobno już od dawna nie istnieje. Nie wierzę w to, a sugestie, które niektórzy z kolegów wpisywali wczoraj na blogu, jakoby Wall Street rządziło Londynem uważam za niepoważne.
Pisałem już o tym ale jeszcze powtórzę, miałem kiedyś kolegę z Mozambiku, bardzo sympatycznego, wielkiego Murzyna, który zrobił potem w Polsce karierę telewizyjną. Wpadł kiedyś do nas pochwalić się nowym paszportem. O dziwo był to paszport Brytyjskiej Wspólnoty Narodów. To, że ja byłem zdziwiony jest chyba oczywiste, ale żebyście widzieli jaką on miał minę. Oczywiście nie bronił się przed tym, bardzo chętnie został członkiem Brytyjskiej Wspólnoty Narodów, czyli odrodzonego Imperium, które zachowując wszelkie pozory demokracji, tak u siebie jak i w innych krajach anektuje po cichu byłe portugalskie kolonie. Od czasu kiedy widziałem ten paszport minęło pewnie z 15 lat, a może więcej. Nie wiemy jak daleko rozszerzyło się Imperium dzisiaj, i gdzie są jego granice, ale przypuszczać należy, że rozszerzyło się we wszystkich możliwych kierunkach. Nie mówcie mi więc, że Wall Street rządzi Londynem, albo że Londyn jest przybudówką Waszyngtonu, bo to jest zwyczajnie nieprawda.
Jeśli do powyższych rozważań przyłożymy rzecz, według wielu ludzi tak trywialną jak książka zatytułowana „Harry Potter”, zauważymy pewne podobieństwo w sposobie prowadzenia polityki przez Wielką Brytanię i w sposobie opisywania rzeczywistości przez Joan Rowling. Oto w pozornie uładzonym i łatwo dającym się opisać świecie ujawniają się nagle rzeczy niesamowite i przerażające. Można sobie jednak z nimi poradzić, jeśli człowiek wstąpi do szkoły czarodziejów i tam wyszkoli się w różnych magicznych technikach, a także rozwinie swoją wyobraźnię, lub jak kto woli otworzy swój umysł. Niektórzy otworzyli go już tak szeroko, że nie widać tam nawet horyzontów.
Najważniejsze jest jednak to, że nie każdy może do tej szkoły czarodziejów wstąpić, potrzebna jest do tego szczególna wrażliwość, taki nowy rodzaj wybraństwa. Poczucie wybraństwa zaś, jak pamiętamy, jest obok narkotyków i wódki ulubioną używką gatunku homo sapiens i mało kto się oprze pokusie zażycia tego specyfiku. Do tego właśnie zachęca młodych i nie tylko młodych ludzi pisarka Rowling. Nie wielu jednak rozumie, że przekaz ten nie jest lansowany po to, by ich uwieść i unieść w górę siłą wyobraźni, ale po to, by pokazać im jak nędznymi robakami się urodzili. Porzućmy jednak Harry'ego. Mamy inne sprawy na głowie.
Od dwóch dni rozgryzamy z kolegą Kamiuszkiem pewną kwestię. Jak pamiętacie pracuje on właśnie nad książką o Mikołaju Koperniku. To będzie duża rzecz, ciekawa, rzucająca zupełnie nowe światło na postać pozornie znaną wszystkim. Kolega Kamiuszek w związku ze swoją pracą próbował wypożyczyć z jednej z elektronicznych bibliotek kwartalnik zawierający artykuły dotyczące życia chłopów na Warmii w XVI wieku. Okazało się, że nie może tego zrobić tak po prostu. Powinien się najpierw zarejestrować. Kiedy nasz kolega się zarejestrował okazało się, że wydany w 1955 roku kwartalnik również nie zostanie mu udostępniony ponieważ ma on za mały staż czytelniczy w tej bibliotece czy też powinien zostać tam wprowadzony przez kogoś znanego i uznanego, dokładnie już nie pamiętam. Ów fakt jest w swojej istocie gorzej niż skandaliczny. Pan z którym Kamiuszek rozmawiał powiedział mu dodatkowo coś, co rozkłada mnie zupełnie na łopatki. Powiedział, że na w nauce także jest konkurencja, jedne instytuty konkurują z innymi i każdy z nich broni swoich zasobów, żeby inni nie mogli z nich skorzystać. Szkoda, że nie trafił na mnie, bo zapytałbym go, kto w takim razie jest sędzią, a kto zasiada w jury oceniając wyniki badań poszczególnych instytutów naukowych. Bo ktoś taki być musi, prawda? Inaczej nie mogłoby być mowy o konkurencji.
Już dawno ustaliliśmy, że cały istotny przekaz znajduje się w sferze popularnej, a to co zwykle określa się mianem specjalizacji – mówimy teraz o naukach humanistycznych – służy jedynie temu, by ludzie o dociekliwych umysłach mieli się czym zająć i nie zawracali głowy budowniczym imperiów. Warto jednak zadawać ciągle to samo pytanie: dlaczego biblioteki nie udostępniają czytelnikom zbiorów? Inny kolega napisał do mnie niedawno, że jedna z książek Ignacego Shipera autora fantastycznego zupełnie dzieła „Dzieje handlu żydowskiego na ziemiach polskich” również nie jest udostępniana w całości czytelnikom. Dlaczego?
Spróbujmy odpowiedzieć na to pytanie. Oto we wspomnianym już kwartalniku, zawierającym artykuły opisujące sytuację chłopów na Warmii w XVI wieku znajdują się prace profesora Henryka Zinsa, który już od jakiegoś czasu nie żyje. Ja znam dość dobrze jego prace, bo stale z nich korzystam. Henryk Zins związany był z Lublinem, a konkretnie z UMSC, nie był historykiem, ale filozofem i anglistą, ale jego prace dotyczą w większości historii imperium brytyjskiego i historii Anglii oraz relacji pomiędzy Anglią a Polską. Hernyk Zins pisał także dużo o Mikołaju Koperniku. W młodości był on ponoć oficerem w cesarskiej armii Austro-Węgier, no i oczywiście miłośnikiem angielskiej kultury lub jak kto woli cywilizacji. Uchodził za wybitnego specjalistę. Ja zapamiętałem kilka fraz z artykułów profesora Zinsa, między innymi tę dotyczącą próby rzekomego zatrudnienia Johna Dee przez cara Iwana w roku 1586. Jest to opisane w tomie szkiców zatytułowanym „Z dziejów Anglii i Afryki” albo jakoś podobnie. I nie byłoby w owym opisie nic dziwnego gdyby nie fakt, że w roku 1586 car Iwan lub też jak kto woli człowiek za niego się podający, nie żył już od dwóch lat. Niczego ów lapsus jednak nie zmienia w ocenia profesora Zinsa, tak jak niczego w ocenie otwartości polskich środowisk naukowych nie zmieniają przygody dwóch naszych kolegów z administracją bibliotek internetowych.
Ja jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że mnóstwo osób mi pomaga podsuwając ciekawe adresy bibliograficzne lub pożyczając książki. Pewien Pan podarował mi wręcz dość unikalny skrypt dotyczący polskiej gospodarki w XVI i XVII wieku, na którym jak byk widnieje adnotacja: do użytku wewnętrznego. A dlaczego, że spytam? Dlaczego mamy czytać i słuchać bredni o tym czy lepiej z Rosją czy lepiej z Niemcami, a sprawy tak ciekawe i frapujące jak sytuacja chłopów na Warmii w XVI wieku czy handel żydowski w Polsce mają być przed naszymi oczami ukryte?
Jakim to nieistniejącym imperiom służą ludzie blokujący dostęp do tych publikacji lub też komu dali się ogłupić tak mocno, że wierzą w jakąś konkurencję pomiędzy instytutami? Czego ma dotyczyć ta konkurencja? Tych nędznych grantów? Tych szczebli po których trzeba się piąć w górę przez całe życie, żeby potem milczeć i zatajać przez studentami rzeczy najważniejsze i najciekawsze? Ja nie znam odpowiedzi na te pytania, ale też przyznać muszę, że nie interesuje mnie ona specjalnie, zająłem się bowiem pisaniem Baśni.
Wróćmy do Henryka Zinsa, w jego przypadku dość łatwo rozszyfrować i opisać ten charakterystyczny rodzaj fascynacji, który go uniósł w górę i uczynił zeń wybitnego uczonego, któremu wybacza się bardzo wiele. Dość łatwo też zauważyć, że droga z CK armii przez anglistykę ku komunistycznej profesurze, przypomina nieco karierę Harry Pottera w szkole czarodziejów, gdzie nie wszystko wszystkim jest dozwolone, ale dla wrażliwych i dzielnych chłopców zawsze znajdzie się coś ciekawego do roboty.
Pytanie istotne dla nas brzmi: ilu jeszcze absolwentów kolegiów czarnoksięskich mamy między sobą i komu oni służą. W to, że Imperium Brytyjskie istnieje w najlepsze nie możemy wątpić, ale fakt, że istnieć może ciągle Imperium Habsburskie będzie pewnie dla wielu osób sporym zaskoczeniem. No, ale sami powiedzcie jak inaczej wytłumaczyć tę, tak dziwnie opisywaną i powykręcaną nienaturalnie historię Polski, stworzoną w czasie ostatnich 120 lat w Krakowie, Lwowie i Wiedniu, a podrasowaną później w różnych wyższych szkołach partyjnych janczarów. A może nie chodzi wcale o Imperium Habsburskie, bo ujawnia się przed nami jakieś inne Imperium, którego nazwy, ani istoty nie możemy nawet zrozumieć?
Ponieważ ja nie mogę się powstrzymać przed publikowaniem polemik nie ukrywam, że III tom Baśni jak niedźwiedź jest ich pełen. Zapraszam na stronę www.coryllus.pl Informuję również, że wyczerpał się wczoraj nakład tomu II baśni i można go jedynie, póki co, szukać po księgarniach lub w sklepie www.multibook.pl , ewentualnie w księgarni http://www.ksiazkiprzyherbacie.otwarte24.pl/ Przypominam także, że od 11 do 14 kwietnia trwają w Warszawie, w Arkadach Kubickiego pod Zamkiem Królewskim Targi Wydawców Katolickich, będę tam razem ze swoimi książkami. Zapraszam.
Inne tematy w dziale Polityka