Pamiętam zakończenie roku w piątej klasie szkoły średniej. Siedzieliśmy na drugim piętrze, tak był hol przeznaczony na różne szkole imprezy, siedzieliśmy na widowni, a młodsi koledzy prezentowali jakiś program artystyczny na to nasze pożegnanie. Ponieważ ja zawsze słabo znosiłem takie rzeczy, przy którymś kolejnym numerze, jakimś wierszyku czy skeczu bardzo zabawnym, ulotniłem się i stałem na schodach. Miałem po prostu dosyć, chciałem, żeby to się już skończyło. I właśnie miało się skończyć, kiedy na widownie wyszedł kolega Waldemar z trzeciej klasy i zapowiedział swój występ. Była to piosenka. Pamiętajmy, że mówimy o roku 1990, roku nadziei i marzeń. Ja stałem na schodach i wszystko słyszałem, a Waldek zaczął brzdąkać na tej swojej gitarze i głosem jakim zwykle odzywają się kurczaki kiedy im się wysypie ospy, śpiewał pieśń o Polsce. Była to znana wszystkim pieśń, której słowa mówią, o tym, że nasza ojczyzna powinna być przede wszystkim sympatyczna i miła dla takich jak Waldemar, a jeśli chodzi o dostęp do obydwu mórz, to raczej nie. W warstwie propagandowej wartość tej pieśni da się sprowadzić do zdania: znaj proporcjum mocium panie.
I Waldemar proporcje rzeczywiście zawsze znał. Nie wiem co się z nim teraz dzieje, pewnie dalej tymi proporcjami się bawi. Ja sobie z niezrozumiałych wówczas względów ów występ zapamiętałem. I piszę o nim teraz właśnie, ponieważ układa mi się wszystko w bardzo zgrabną sekwencję. Oto głupia piosenka dla marzycieli, którzy kontakt z Polską i tradycją mają w święta i na 1 listopada na grobach staje się wykładnią doktryn. - Żeby było normalnie – mówi nam autor pieśni, a wykonawcy to podchwytują. Niestety nikt nie doprecyzowuje co to znaczy normalnie, łatwo więc możemy sobie wyobrazić, że ktoś znający słowa pieśni, rozpocznie w obozie koncentracyjnym karierę kapo, bo chciałby przecież żeby było normalnie. Wiele osób mu przeszkadza, ale on sobie da radę i uzyska wreszcie upragnioną stabilizację zawodową.
Mamy więc oto pierwszego fałszywego boga, któremu ludzie się kłaniają.
Wczoraj GPS napisał horrendalny zupełnie tekst o cywilizacjach. Posłużył się przy tym treściami lansowanymi swego czasu przez Feliksa Konecznego i wyszło mu, że cywilizacja anglosaska i nasza to jest to samo. Poznać zaś możemy ową jedność po tym, że Polaków śmieszą angielscy komicy i podobają im się amerykańskie filmy. No więc mnie angielscy komicy nie śmieszą. Filmów nie oglądam w ogóle, a cywilizację wyrosłą w Wielkiej Brytanii uważam za pogańską i całkowicie różną od naszej. Skąd GPS ma takie projekcje? Moim zdaniem bierze się to z głębokiej potrzeby wiary w coś, w jakąś konstrukcję opatrzoną certyfikatami mądrości, a ponieważ to co oferuje Kościół wydaje mu się albo nieciekawe, albo niedojrzałe, albo jakieś inne, rozpoczyna poszukiwania. Oczywiście, ktoś kto nie rozumie o czym ja tu pisze powie, że Koneczny to autor związany z Kościołem. No tak, ale jego konstrukcja, nawet jeśli miała, lub do dziś częściowo ma jakieś styczne punkty z rzeczywistością, to z naszego dzisiejszego punktu widzenia jest nie do przyjęcia. To jest pavulon sączony w żyły maluczkich. Nie dajcie się na to nabrać.
Koneczny ignoruje fakty, bo musi stworzyć spójną wizję, w którą ludzie uwierzą. I wierzą, wystarczy im zabronić czytać tego Konecznego, a przeczytają go wszyscy i będą się do niego modlić. Ja dokładnie pamiętam, a jak zapomnę to sięgnę po egzemplarz i sobie przypomnę, kto był redaktorem wydanych końcówce lat osiemdziesiątych prac Konecznego. Otóż byli to Tomasz Wołek i Jacek Bartyzel. I powiem wam, że jest dla mnie wielkim zaskoczeniem fakt, że ludzie ponad 60 lat po śmierci Konecznego, ludzie wykształceni i ponoć bystrzy nie mogą zająć się krytyką tej koncepcji, nie starają się jakoś jej ulepszyć. Oni się mogą do niej tylko modlić. I to jest bieda niestety. To jest szafka pełna małych kosmitów, którzy modlą się do nieważnej karty rabatowej z pizzerii, jak to można było oglądać w filmie „Faceci w czerni II”.
Mamy więc drugiego fałszywego boga, któremu składamy cześć.
Czasami wpisuję w googla nazwiska moich kolegów i koleżanek ze studiów. W przeciwieństwie do kumpli ze szkoły średniej, z ludźmi tymi nie utrzymuję żadnego kontaktu. Jednak pamiętam ich, wiele osób ciepło wspominam i czasem mam chęć sprawdzić, czy nie występują gdzieś publicznie. Za każdym razem trafiam na ich książki. Są to bardzo poważne książki naukowe, których nikt poza studentami nie czyta, a pewnie nawet nie czytają ich sami studenci. Książki te pomagają moim dawnym znajomym piąć się po szczeblach jakiejś hierarchii, która powoli jest unieważniana od góry. Czy oni to widzą? Nie wiem. Sądzę jednak, że nawet gdyby widzieli nie mieliby innego wyjścia jak pisać jeszcze poważniejsze i jeszcze mądrzejsze książki. Niebezpieczeństwa, że biblioteki się od nich zapchają nie ma, bo nakłady są śladowe, a może dość wręcz do tego, że zamiast książki, którą można wziąć do ręki wydawać będzie się na uniwersytetach tylko e-booki, dla pomniejszenia kosztów. Wszystko jest więc z praktycznego punktu widzenia czyste.
Czynnościom tym, to znaczy pisaniu i wydawaniu tych książek, towarzyszy milczenie. Nie ma żadnych dyskusji, poza gronem zawodowców, ważne jest bowiem by utrzymać hierarchię, a jeśli to się nie uda, to utrzymać chociaż wiarę w hierarchię. Tymczasem hierarchie naukowe są unieważniane, bo nie są i nie mogą być potrzebne nikomu w państwie, które znika. Tak to już bowiem jest, że jeśli ktoś nie chce lub nie może służyć swojemu państwu, państwu które go utrzymuje, będzie musiał służyć obcym. I pewnie wielu już służy i mają jeszcze przy tym poczucie dobrze spełnionego obowiązku.
I to jest kolejny fałszywy bóg.
Nasz, toyaha, kamiuszka i mój, wielbiciel podpisujący się nickiem pantryjota, dał wczoraj popis prawdziwego mistrzostwa. Poświęcił nam spory fragment swojego tekstu, w którym zarzeka się, że on wcale nie chce nas zabić, ale uważa, że jakiś porządek powinien być. Bo to jest proszę państwa prawdziwy skandal, że my tak możemy w tej telewizji internetowej występować i o doktrynach opowiadać. Kto nam pozwolił? Do tego dołączył oczywiście serię wyzwisk, jak to on, a potem przeszedł do jakieś innego bełkotu. Pantryjota jest w tym przynajmniej szczery, bo jemu marzy się po prostu służba w ZOMO. A jeśli nie w ZOMO, to może gdzieś w WKU, albo w jakiejś innej tego rodzaju instytucji. On by się tam spełniał i miałby przed sobą przyszłość, która jest jasna. Teraz zaś takiej przyszłości nie ma, bo za wiele osób mu przeszkadza. On wie jak sobie z tym poradzić i naprawdę nie chce nikogo zabijać. Co najwyżej jakaś ścieżka zdrowia, żeby się gnojom we łbach nie poprzewracało. Nic więcej.
I to jest kolejny bałwan przed którym ludzie palą kadzidła – przemoc bez woalki zwana także przez niektórych chamówą, albo smrodem onuc.
Tak się składa, że wybrano nowego papieża, o którym ja nie piszę, bo w przeciwieństwie do większości kolegów nie jestem watykanistą, obejrzałem jednak jego homilię i on tam udzielił odpowiedzi na bardzo ważne pytanie. Na pytanie o sens. Odpowiedź brzmi – sensem jest ruch. Wszystko ponadto jest fałszywe, a najbardziej fałszywa jest próba zatrzymania czasu. To jest właśnie owa stara karta rabatowa z pizzeri, do której się modlicie kosmici z szafki na dworcu kolejowym. Na razie, spadam, bo muszę skończyć wreszcie tę książkę.
Wszystkich oczywiście zapraszam na stronę www.coryllus.pl oraz do księgarni www.multibook.pl, http://www.ksiazkiprzyherbacie.otwarte24.pl/ do księgarni wojskowej w Łodzi przy Tuwima 34, do księgarni Wolne Słowo W Lublinie przy ul. 3 maja, do księgarni „Ukryte miasto” w Warszawie przy Noakowskiego 16, oraz do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie.
Inne tematy w dziale Polityka