Dawno, dawno temu istniała w Polsce spółdzielnia pracy „Innowacja”. Jej nazwa podobnie jak większość nazw w PRL była zaprzeczeniem istoty tej instytucji. Wszystko bowiem co wykonane został w spółdzielni „Innowacja”, rozlatywało się w rękach, najlepszym przykładem zaś były długopisy. Jak się taki długopis nieopatrznie rozkręciło, człowiek miał potem poważny problem ze skręceniem go na nowo. Prócz innowacyjności w PRL promowano także precyzję wykonania. Była nawet taka zabawka-pistolet wyprodukowana przez firmę o nazwie „Precyzja”. Były to dwa skręcone ze sobą kawałki wyprofilowanej blachy, dwa kawałki plastiku i sprężyna, która się zaraz zrywała. Wszystko razem podpisane zostało słowem „Precyzja”.
Dziś zaś nasz gospodarz Igor Janke ogłosił, że Instytut Wolności organizuje jakiś konkurs, w którym ważnym elementem jest innowacyjność. O precyzji nic nie wspomniał, ale może tego będzie dotyczył drugi konkurs, który ogłoszony zostanie jak już ten się zakończy. Chodzi o to, że należy przysyłać do Instytutu Wolności jakieś projekty na ulepszenie życia w miastach. Najlepsze zostaną ocenione, potem ich autorzy zaproszeni zostaną na warsztaty, gdzie nauczą się co i jak robić, żeby być jeszcze „innowacyjniejszym” niż się jest, a potem wręczone zostaną nagrody. Najważniejszą będzie wycieczka do Doliny Krzemowej. Zastanawiam się w związku z tym, że konkurs nie powinien mieć innej nazwy, na przykład takiej: Polska silikonowa. Byłoby zabawniej i ciekawiej, a może także jakieś dziewczyny by się pojawiły. No, ale stało jest, zamiast silikonowej Polska w tym konkursie będzie innowacyjna.
Ciekawe w tym wpisie Igora Janke są różne cytaty z wypowiedzi ludzi, którzy tę hucpę organizują. Oto niejaki Nosarzewski Kacper mówi:
Dzięki wykorzystaniu zbiorowej inteligencji i narzędzi analitycznych znajdziemy mocne i słabe strony pomysłu, które w przyszłości mogą zadecydować o jego sukcesie
To jest szalenie ważna wypowiedź, bo dla Nosarzewskiego, sukces tych potencjalnych projektów ma nastąpić dopiero w przyszłości, czyli już po tym jak on i jego koledzy wezmą pieniądze za ten cały projekt, jak ci faceci z Doliny Krzemowej też się przy tym najedzą i wtedy dopiero przyjdzie gruby pan, każe zapalić wszystkie lampeczki i dzieci będą mogły się pokręcić na karuzeli, na którą nie poszedł Rudy. Wszyscy to pamiętamy z filmu Janusza Naswettera. Nic się od tamtych czasów nie zmieniło tyle, ze teraz zamiast frajerów do kręcenia karuzelą poszukują innego rodzaju osób.
O jakie projekty chodzi? Opowiada o nich niejaka Królak - Wyszyńska. Oto cytat:
„Takie, które rozwiązują problemy i czynią pracę lub życie w mieście łatwiejszym, np. takie, jak wypożyczalnie rowerów w Warszawie, taksówkoweskutery elektryczne w Amsterdamie, ogródki warzywne na dachach wieżowców w USA, czy artykuły czytane przez najlepszych lektorów, z których można układać własną play-listę”
Mi najbardziej podobają się ogródki warzywne na dachach wieżowców. Jak Królak – Wyszyńska pokłóci się w pracy z Nosarzewskim, wtedy będzie mogła wyjść do ogródka i trochę oplewić grządki i cały stres jej przejdzie.
Najciekawsze zaś jest to, że wśród jurorów znajduje się obecny naczelny „Rzeczpospolitej” pan Chrabota. Człowiek, który pracuje dla Hajdarowicza. Ten zaś z kolei nie bacząc na innowacje wprowadzane na rynku przez redakcję tygodnika „W sieci” pozwał pismo do sądu, bo poprzez używanie tytułu „W sieci” powoduje ono nieodwracalne straty w jego – Hajdarowicza – zyskach. I nic go nie obchodzi, że w reklamę tygodnika „W sieci” włączyła się pani Drzewiecka i narzeczona celebryty Janowskiego, fotografując się w tych samych co dziennikarze „W sieci” sztafażach, tyle, że ze zmienionymi napisami na ścianie i nieco bardziej naturalistycznie. I nic go nie obchodzi, że czytelnicy czekają na wolne słowo z tej sieci, jak kania na dżdżdż. Co za człowiek z niego...?
I mamy oto kolejną odsłonę walki naszych z onymi. Oni w przewadze wielkiej, uzbrojeni w mecenasów, innowacje, strzychwie na rakietach i inne cuda idą jak te wilki w filmie Gradowskiego o panu Kleksie i jego akademii. A naszym serca drżą, ale nie dają tego po sobie poznać, bronić będą tego guzika na czapce doktor Paj Hi Wo, do krwi ostatniej kropli z żył, do ostatniej marchewki na dachu wieżowca, do ostatniej innowacji wystrzelonej we własne serce, by nie wpaść w ręce wroga. Ja to wiem, bo już raz takie rzeczy widziałem. Było to w dawnych czasach kiedy zły i podstępny Jakubas zawłaszczył tytuł „Życie Warszawy” i wymachiwał nim, zagrażając zdrowiu i życiu dzieci oraz starców. I trzeba było jemu to wyrwać z rąk, pozbawić go tego narzędzia. I to się prawie udało, bo przyszedł dzielny Tomek Wołek, co czytał argentyńskie gazety o piłce i jak nie potrząśnie tym Jakubasem, jak nie kopnie go w goleń prawą, jak nie założy konkurencyjnej gazety pod tytułem „Życie”....ech łza się w oku kręci...Było dokładnie tak samo jak dziś. Ludzie przygotowywali się do rozpraw, szukali ile też jest periodyków w Polsce, które mają słowo „życie” w tytule. I okazało się, że bardzo dużo, przez co Jakubas z tonu spuścić musiał i odejść jak niepyszny. A nasi oczywiście zwyciężyli i dziś możemy ich oglądać w telewizji co się nazywa „Kanał 5” oraz słuchać w radio, jak z Żakowskim o przyszłości kraju rozmawiają. Warto było? Warto.
Ja osobiście uważam, że ten wyjazd do Doliny Krzemowej należy się mi i Toyahowi. Z niczego właściwie zrobiłem wydawnictwo, ludzie dobrzy mi pomogli i mimo że wszyscy ważni mnie zwalczają, albo w najlepszym wypadku przyglądają się z życzliwym zainteresowaniem, kiedy się wywalę lub dostanę zawału, jakoś to ciągnę. Innowacyjny jestem jak jasna cholera, bo nie wykonałem przy tym wszystkim ani jednego standardowego posunięcia, przeciwnie, unikałem tych utartych ścieżek jak ognia. Wiedziałem bowiem, że tam czyhają ci faceci z instytutów, wolności, innowacyjności i precyzji, którzy nie myślą przez cały dzień o niczym innym tylko o tym, żeby pomagać takim jak ja. Udało mi się ich jednak wykiwać. Nie chcę tej nagrody, choć Toyah pewnie marzyłby o tym, żeby pojechać do tej całej doliny z silikonu. On bowiem lubi trochę pobrylować w towarzystwie, a ja i tak nie mówię po angielsku, więc nie mam się czym smucić.
Oczywiście troszkę się zgrywam, tak naprawdę bowiem uważam, że w sukcesie najważniejsza jest pracowitość, a nie innowacyjność. I cierpliwość jeszcze. Wiem to bo kiedyś dostałem do ręki fantastyczne zupełnie pismo. Nosiło ono tytuł „Przegląd funeralny. Kultura i sztuka pochówku”, dziś już go chyba nie ma bo zbankrutowało. W środku był absolutnie fascynujący artykuł pod tytułem „Jak malować paznokcie zmarłym”. No jak? Oczywiście, że uważnie i cierpliwie, to nie są żarty tylko sprawy bardzo poważne, chodzi w końcu o pogrzeb. I myślę sobie, że gdyby ktoś w ramach tej miejskiej innowacyjności wymyślił maszynkę do malowania paznokci zmarłym to byłoby coś fantastycznego i wygrałby na pewno tę całą dolinę silikonową i wszystko. W czasach bowiem kryzysu, który już nadszedł branża pogrzebowa rozkwitać będzie znacznie piękniej niż inne branże. Innowacyjność zaś to także umiejętność przewidywania i planowania. Zyski zaś w tej branży przyjdą od razu, a nie jak mówi ten cały Nosarzewski w jakiejś niedoprecyzowanej przyszłości.
Wszystkich oczywiście zapraszam na stronę www.coryllus.pl oraz do księgarni www.multibook.pl, http://www.ksiazkiprzyherbacie.otwarte24.pl/ do księgarni wojskowej w Łodzi przy Tuwima 34, do księgarni Wolne Słowo W Lublinie przy ul. 3 maja, do księgarni „Ukryte miasto” w Warszawie przy Noakowskiego 16, W księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 w Warszawie, oraz do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie.
Inne tematy w dziale Polityka