Większość rzeczy na świecie nie wiąże się ze sobą, tylko niektóre się wiążą. Są jeszcze takie, których wiązać nie należy, mimo że wyglądają podobnie
Dariusz Rosiak
Przyznam, że kiedy wczoraj przeczytałem to zdanie w tekście Dariusza Rosiaka mówiącym o postawach antysemickich w salonie24, po prostu mnie zamurowało. Z początku chciałem napisać Panu Rosiakowi jakieś wyjaśnienie, spróbować jakoś ten jego pęd ku zagładzie i kompromitacji zatrzymać, powiedzieć mu, że jest taki obszar ludzkiej aktywności, który nazywamy nauką, ludzi zaś tam działających nazywamy naukowcami. I oni, ci naukowcy nie zajmują się niczym poza szukaniem asocjacji pomiędzy rzeczami nie tylko podobnymi, ale także skrajnie się od siebie różniącymi. Pan Rosiak może o tym nie wiedzieć, ma prawo, bo jak ktoś się zajmuje zawodowo propagandą, to co mu tam jakaś nauka? Nie ma na nią czasu, bo jest w pracy na okrągło. I ja to rozumiem. Napisałem tu jednak niedawno tekst pod tytułem „Dlaczego słońce świeci”. I to nie jest tak wcale jak się panu Rosiakowi zdaje, że rano wielki kosmaty stwór zapala umieszczony pod chmurką pstryczek i robi się widno, wcale nie. Rzeczywistość jest o wiele bardziej skomplikowana. Słońce i jego blask nie mają nic wspólnego z tym stworem, którego wyobraża sobie Dariusz Rosiak. Nie czas jednak i miejsce teraz by tłumaczyć Rosiakowi zawiłości astronomii, idźmy tropem, który on sam nam podsunął. Niektóre rzeczy są podobne, ale nie należy ich przez to łączyć, bo mimo że podobne nie mają ze sobą nic wspólnego? Ciekawe czy prawo Rosiaka dotyczy tylko rzeczy czy także ludzi, na przykład bohatera jego nowej książki? Zakładamy jednak, że nie, ludzi nie dotyczy. Mamy więc rzeczy, na przykład książki. Ta, którą napisał Rosiak podobna jest do innych książek, leżących w każdej księgarni. Zakładam więc, że ją można łączyć z innymi książkami, bo wygląda tak samo. Można czy nie? No, chyba można. Jest okładka, w środku jakaś treść, nazwisko autora i cena. Wszystko co potrzebne do tego, by produkt znalazł się w księgarni i tam czekał na nabywcę. Jest jednak coś, co wyraźnie tę książkę różni od innych. Chodzi mi oczywiście o sposób promocji.
Do pewnego momentu bezczelność systemu była tak wielka, że w mieście stołecznym, promowano książki Dehnela i Masłowskiej w ten sposób, że wieszano plakaty z ich zdjęciami, w całej okazałości, czyli nie tylko głowa, ale także reszta, łącznie z butami, na przystankach autobusowych. Było to parę lat temu. Większość przystanków w centrum oblepiona była fotografiami tej dwójki wykonanymi w skali 1:1. Śmiałem się z tego i miałem rację, bo równie dobrze można by było zawiesić tam zdjęcie wymytej dokładnie wołowej półtuszy, wiszącej na haku i dać hasło: kupujcie wołowinę, bo jest smaczna i zdrowa. Lepsi od strategów Masłowskiej i Dehnela byli tylko ci co zaplanowali kampanię „Uważam Rze” i powiesili na rogu Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej wielki bilbord z Ziemkiewiczem, który – jak to on – mądrze patrzył. Wracajmy jednak do książek. Po przewaleniu kilku budżetów i zaspokojeniu najważniejszych potrzeb własnych stratedzy zostali postawieni do pionu, bo okazało się, że młyny w papierni konstancińskiej nie nadążają już z przemiałem książek wspomnianych pisarzy i zwyczajnie się zapychają. Trzeba było coś zrobić i zmienić strategię, bo jednak towar musi iść do klienta, a nie na przemiał. To jest wbrew zasadom, jeśli bowiem towar idzie na przemiał, niedługo do Konstancina będzie można wysłać także pieniądze, ponieważ ich istnienie nie będzie już niczym usprawiedliwione. Tak się nie da, trzeba więc sprzedawać. A to oznacza poszukiwanie nowych sposobów promocji. Oczywiście, sposoby te nie są wcale nowe, są znane od lat i chodzi tu po prostu o sprzedaż bezpośrednią, w którą zaangażowany jest autor. Ponieważ jestem jednym z pionierów tego rodzaju działalności mogę rzucić tu kilka uwag na jej temat.
Zacznijmy jednak od Rosiaka. Napisał on tę swoją książkę i jasne było, że wobec dewastacji rynku za którą odpowiadają pisarze tacy jak Masłowska i Dehnel, dziennikarze tacy jak Rosiak, wydawcy tacy jak Stasiukowa i W.A.B oraz hurtownicy drukujący w Chinach stosy nikomu niepotrzebnego badziewia, nie uda się książek Rosiaka sprzedać nikomu. No chyba, że w sprzedaży wiązanej, jako dodatek do opłatka, albo koszernej półlitrówki, zależnie kto będzie opracowywał strategię. Trzeba wymyślić nową strategię. Skoro już popsuliśmy wszystko – myślą wymienieni – psujmy dalej. I rozpoczynają sprzedaż bezpośrednią Rosiakiem w salonie24. Normalnie jak w życiu – mikser pod pachę i w miasto. Jest tylko jeden kłopot: nie da się pogodzić sprzedaży z propagandą i nie da się osiągnąć wyników wyzywając klientów od antysemitów. Można oczywiście próbować, ale to się nie uda. Sprzedaż poprzez konflikt to jest mój patent i on znajduje zastosowanie w moim przypadku, ale – jak słusznie zauważył Rosiak – są takie rzeczy, których wiązać nie należy, mimo że wyglądają podobnie. Tak więc jemu się nie uda. Nie będę tłumaczył dlaczego.
Kampania medialna, za którą w salonie24 odpowiada Rosiak, jest spora, obejmuje wielką ilość mediów i nie opiera się, co oczywiste, tylko na autorze. To by dopiero była strategia. Facet nie wie dlaczego słońce świeci, a kampanię miałby robić?
Jej założenia są takie, by trafić do klienta bezpośrednio, z uczuciem, żeby być z nim blisko i poprzez dyskusję i kontakt zyskać sobie jakichś zwolenników. No i tu Rosiak ma pewne sukcesy. Mimo swoich przyrodzonych ograniczeń, stawia się w pozycji arbitra, człowieka sukcesu, autora poczytnej książki, który siedząc na tej chmurce, co przycisk do wyłączania słońca zasłania, mówi który z dyskutantów zasługuje na jego pochwałę, a który nie. Wczoraj na przykład na pochwałę zasłużył Grudeq i to jest dosyć znamienne, bo Grudeq zdaje się ma szansę już niebawem zostać „naszym” dziennikarzem. Ja to oczywiście piszę z zazdrości, wyjaśniam od razu, żeby ludzie o zbliżonej do Rosiaka konstrukcji intelektualnej nie musieli zgadywać. Pochylił się Rosiak nad naszym kolegą Grudekiem i wyjaśnił mu, że on – pisarz polski Rosiak Dariusz – nie chciał poprzez swoją książkę rozwiązywać palących problemów Rzeczpospolitej, co mu sugerował Grudeq, ale interesowało go jedynie to, jak tu stworzyć kawał dobrej literatury. I stworzył. I jeszcze się refleksją na ten temat z blogerem podzielił.
Co z tego wszystkiego o czym ja tu piszę, rozumie autor omawianej książki, czyli Rosiak Dariusz. No, tyle, że jest atakowany przez antysemitów, za to że napisał świetną książkę, czyli niewiele. I pisze jeszcze o tym, że oblepia go cuchnąca, antysemicka maź. Na co ktoś dla żartu cytuje Ozgę Michalskiego, który napisał kiedyś, że w dymach wojny izraelsko arabskiej określone siły próbują upiec swoje ideowe półgęski. Śmiechu jest co niemiara, a wygląda na to, że będzie więcej, bo Rosiak nabiera wiatru w żagle. On niestety nie może odpuścić, wynajęli go i musi brać się za robotę. Czekają nas więc jeszcze nowe wrażenia i nowe anegdoty pojawią się wprost na naszym stole, przy okazji kolejnego tekstu Rosiaka.
Ciekawy jestem jak daleko sięga przymus ludzi, którzy tę książkę chcą promować. Bo upierał się będę przy tym, że to czysta propaganda, która powstała, ponieważ psuje rynkowi mają takie wrażenie, że to co zepsuli, przyniesie im teraz zyski. Uważają, że czytelnik to matoł, oni zaś są mędrcami i specjalistami. I oto rozpoczynają wielką kampanię skierowaną do czytelnika. Niestety na rynku przez nich zepsutym nie ma już czytelnika, są tylko poszukiwacze wrażeń, coraz bardziej płaskich. Czytelnicy uchowali się w portalach takich jak salon24, gdzie Rosiak ma wstęp, w portalach takich na niezależna.pl, gdzie póki co wstępu nie ma i w innych, zwanych oszołomskimi. Czytelnicy sięgają jeszcze po tytuły takie jak „rzeczpospolita” i inne „nasze” gazety. I tam również znajdują się promocyjne recenzje prozy Rosiaka. I do tych obszarów teraz próbują dotrzeć wydawcy tego co nie znajduje już nabywcy na rynki. To jest wbrew pozorom dobry objaw, bo zostawiają tam sporo miejsca, a czytelnik wrócić może do sklepów wielkopowierzchniowych bardzo szybko, wystarczy, że pojawi się tam kilka dobrych książek. To jest proste, prawie tak samo jak z tym wyłączaniem słońca przyciskiem pod chmurką: złe książki w Empiku, czytelnika nie ma i Rosiak pojawia się w salonie. Dobre książki w Empiku, czytelnik jest, a Rosiak w Konstancinie obsługuje niszczarkę do papieru. Tak to się kręci. Ja jestem tylko ciekaw jak jest z hurtownikami, ile oni tego sprzedają realnie. Zapytam, może mi powiedzą, a wtedy napiszę wam to tutaj i będzie niezła zabawa, lepsza niż przy tych ideowych półgęskach spod cuchnącej mazi.
Wszystkich oczywiście zapraszam na stronę www.coryllus.pl oraz do księgarni www.multibook.pl, http://www.ksiazkiprzyherbacie.otwarte24.pl/ do księgarni wojskowej w Łodzi przy Tuwima 34, do księgarni Wolne Słowo W Lublinie przy ul. 3 maja, do księgarni „Ukryte miasto” w Warszawie przy Noakowskiego 16, W księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 w Warszawie, oraz do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie.
Inne tematy w dziale Polityka