coryllus coryllus
6252
BLOG

Okoliczności zastępcze czyli obrona Inki

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 141

 Temperatura dyskusji na blogach jest zwykle dużo wyższa niż wśród tak zwanych dziennikarzy, publicystów i polityków. Bierze się to stąd, że blogerzy piszą po prostu z potrzeby serca i z głębokim przekonaniem, a nie z obowiązku czy wręcz przymusu. Wykluczam z tego oczywiście wszystkich funkcyjnych i pracowników mediów, którzy dorabiają sobie na blogach na zlecenie szefa, któremu się zdaje, że urabia opinię publiczną.

Ktoś może odnieść wrażenie, że dziennikarze zachowują się podobnie, ale są to tylko pozory. Oni są w pracy i wszelkie emocje, które sprzedają nam tutaj są przefiltrowane przez jakąś umowę. Inaczej jest z politykami. Oni wymyślają sobie lub ktoś wręcz wymyśla za nich okoliczności, w których przyszło im działać i do tych wymyślonych okoliczności dostosowują swoją retorykę. Po czym jak poznaję, że tak właśnie jest. Po ilości odsłon na blogu Pawła Kowala i Migalskiego oraz po ilości głosów oddanych ma blog Libickiego oddanych w konkursie Blog Roku zorganizowanym przez Onet. Liczba tych głosów wynosi wynosi 0. Słownie brzmi to tak: zero. Tak wygląda w całej okazałości łączność pomiędzy światem polityki, a światem prawdziwych ludzi i ich spraw.

Owa kreacja okoliczności to nie jest bynajmniej coś przypadkowego, to jest – tak myślę – przymus. Oni nie mogą inaczej, bo ujawnienie okoliczności prawdziwych, w których znajdujemy się my i oni także, choć oni z nieco mniejsza intensywnością, zmiotłoby ich z przestrzeni publicznej. Muszą więc kłamać, choćby ich kłamstwa były demaskowane na każdym kroku. Podobnie jest z ich strategią. Z przykrością należy stwierdzić, że to jest przypadłość nie tylko „onych”, ale także „naszych”. Do tego rodzaju zjawisk zaliczam bowiem ostatnią konferencję prasową profesora Glińskiego i obecność na niej, w charakterze eksperta, Witolda Modzelewskiego. To jest mniej więcej to samo zagranie, które jakiś czas temu zastosował profesor Zybertowicz, mówiąc, że trzeba się otworzyć na nowe środowiska, po czym zaprosił na zebranie stowarzyszenia Twórcy Dla Rzeczpospolitej Zbigniewa Siemiątkowskiego. Nie wiem jak się skończyło to otwarcie na nowe środowiska, ale chyba jakoś nie bardzo dobrze, bo nie widać żadnych widocznych znaków poprawy w naszym życiu. Archipelagi polskości nie działają, praca organiczna leży odłogiem, wszystko się rozsypuje na naszych oczach, blogerzy piszą o tym, ale nimi nikt się nie przejmuje, bo mamy przecież wolne wreszcie i swobodne media, a Cezary Gmyz zaczął ponoć prowadzić rubrykę kulinarną zamiast Semki w tygodniku autorów niepokornych „Od rzeczy”. Ja nie wiem czy można się zdegradować w bardziej widowiskowy sposób. Czekam aż wydawca wprowadzi do tygodnika „Od rzeczy” rubrykę porad seksualnych a do jej prowadzenia zatrudni zwolnionego z działu kulinarnego Semkę. To nie jest wcale wykluczone, bo wydawcy prasy to ludzie z fantazją i rozmachem, szukający rozwiązań niekonwencjonalnych i świeżych. Dziennikarze zaś nawykli do słuchania i wykonywania poleceń, nawet ci najbardziej niepokorni. Ostatnio Lisicki zwierzył się czytelnikom miesięcznika „Press”, że wydał polecenie Ziemkiewiczowi i Wildsteinowi, by ci nie pisali u Karnowskich. I z tego co wiem polecenie zostało potraktowane serio.

Zostawmy jednak dziennikarzy. Ktoś zapytał wczoraj niespodziewanie co dzieje się z organizacją o nazwie „Polska wielki projekt”? Gdzie są efekty jej działalności i czy coś nam, w wyniku powstania tego projektu i zaproszenia doń samych sław naukowych, przybyło. Ja zadałbym jeszcze jedno pytanie: co dzieje się z organizacją „Twórcy dla Rzeczpospolitej”? Czy ona coś robi? Czy organizowane są jeszcze te spotkania w hybrydach, gdzie ludzie nie posiadający żadnych możliwości, ani najmniejszego nawet budżetu łudzą się, że od samego gadania coś nam przybędzie. O ile gadającymi będą ludzie godni, znani, poważani i szanowani w środowiskach polityczno naukowych. Wczoraj zaś pojawiła się informacja, że powstanie nowy stwór. Będzie się nazywał „Instytut myśli państwowej”. Firmują go Giertych Roman, Moczulski Leszek i Niesiołowski Stefan. Tak się składa, że myśli dotyczące państwa wygenerowane przez tych panów są nam doskonale znane, bez potrzeby zakładania żadnego instytutu, możemy tylko z niepokojem obserwować, czy gdzieś spod podszewki nie wychyli się nagle istotna funkcja tego tworu. Od samego bowiem jej widoku co słabsi psychicznie ludzie mogą zemdleć.

Instytut Myśli Państwowej? Zaproponowałem wczoraj by nadać mu imię Józefa Retingera, pasowałoby w sam raz.

Wszystkie te inicjatywy, podkreślam - „nasze” i „ichnie” - łączy jedno. Wyraziście okazywany wstręt do okoliczności prawdziwych i autentycznych. Do było najlepiej zawsze widać na przykładzie takiego Marcinkiewicza, którego Ziemkiewicz nazwał kiedyś wybitnym politykiem, nadzieją prawicy, czy jakoś podobnie. No więc symbolem owego odnoszenia się do okoliczności zastępczych jest okrzyk Marcinkiewicza: yes, yes, yes. Oraz jego słowa skierowane do Tony Baire'a. Tylko organiczny kretyn mógł pomyśleć, że coś takiego przysporzy mu popularności i doda zwolenników. I do dziś żaden z nich nie jest w stanie myśleć innymi kategoriami niż te, które wówczas wypracował wraz ze swoimi spin doktorami premier Marcinkiewicz.

Wczoraj wydarzyło się, coś, co moim zdaniem nie znajduje precedensu na liście dotychczasowych aktów wandalizmu. Otóż zniszczony został pomnik Danuty Siedzikówny, „Inki”, stojący w parku w Krakowie. To jest akt wprost obrzydliwy. Oczekiwałem, że dzisiaj znajdę na blogach, choćby ślad oburzenia wyrażony przez polityków i dziennikarzy. Sądziłem, że jakieś słowo już wczoraj napisze o tym bloger Sowiniec, który był przecież jednym z inicjatorów wystawienia tego pomnika. Niestety nic takiego się nie stało. Sowiniec napisał coś o smogu nad Krakowem. Janusz Wojciechowski o kalaniu symboli katolickich przez współczesnych artystów, a reszta milczy. Może nie wiedzą co powiedzieć? Ja myślę, że część z nich powinna po prostu tam pojechać i przynajmniej sfotografować się przy tym zdewastowanym pomniku, żeby okazać solidarność z tymi ludźmi, dla których wystawienie pomnika Inki, to najważniejsza rzecz na świecie. Nikt tego jednak nie zrobił. I ja wiem dlaczego. Otóż powód jest prosty – to wydarzenia mają napędzać w Polsce karierę polityków, a nie kariera polityków ma napędzać wydarzenia. I to jest wszystko. Gdyby zniszczono krzyż, albo jakiś obraz w kościele poseł Wojciechowski byłby tam pierwszy i organizował konferencję pasową. Nie jest to jednak według mnie oznaka jakiegoś szczególnego przywiązania do religii, choć pewnie sam pan poseł tak myśli. Jest to prosta kalkulacja: Matka Boża i jej wizerunek są więcej wartae na politycznej giełdzie niż pomnik jakiejś zamordowanej przez ubeków dziewczyny. Smog nad Krakowem jest stokroć ważniejszy dla Sowińca niż ten biedny pomnik, bo on na jego ustawieniu już swoje ugrał i nie ma potrzeby zajmować się tym więcej. Tak więc fala oburzenia po tej dewastacji przechodzi jedynie przez blogi autorów niezależnych, reszta milczy albo robi głupie miny. No więc ja chciałem tu na koniec przypomnieć istotę tego czym się wszyscy naokoło szczycą, przynależnością do kultury zachodniej i cywilizacji chrześcijańskiej. Był kiedyś taki słaby dość film, nakręcony według jakiejś irlandzkiej legendy. Nosił on tytuł „Głos z róży”. Był to obraz opowiadający o postawie rycerskiej i chrześcijańskiej wobec spraw tego świata, o hierarchii tych postaw. Oto wracający z wojny rycerz zatrzymuje się w jakiejś nędznej osadzie, ale tak nędznej, że widz dla jej mieszkańców nie może mieć ani krzty sympatii. Ludzie ci śmierdzą, mają popsute zęby, są prymitywni i nienawidzą jeden drugiego. Rycerz jest dla nich objawieniem, istotą nie z tego świata. Mieszkańcy osady mają problem: zbóje zagarnęli jedyne wartościowe dobro w ich wiosce – dwie świnie. Bez tych świń życie straciło dla tych biednych ludzi sens. Jest zima i rycerz, który do nich przybył chciałby trochę posiedzieć w cieple i odpocząć. Kiedy jednak dowiaduje się o tych świniach, wstaje i patrząc na tych biednych, tchórzliwych wieśniaków, którzy nie potrafią obronić ani swoich żon, ani dzieci, ani nawet tych świń, woła: wstawajcie, idziemy po świnie! Jest bowiem rycerz głęboko przekonany o tym, że zło musi być ukarane zaraz. Nie jutro, nie za tydzień, ale zaraz. I podejmuje ryzyko w imieniu grupy durniów, którzy nawet do końca nie rozumieją jego motywacji. Świnie udaje się odzyskać, ale rycerz ginie niestety. Ginie w okolicznościach mało sympatycznych, na zamarzniętym jeziorze, zabity drewnianym kołkiem przez dwóch brudnych chamów. W pobliżu nie ma kamer, księdza, ani dziennikarzy. Ludzie i świnie, dla których oddał życie, nie mają pojęcia co robić dalej i uśmiechają się głupio. Kiedy ruszają wreszcie do swojej osady, pozostawiając trupa na lodzie, jeden z nich zatrzymuje się, bo słyszy głos, głos z róży. Głos paraliżuje go z początku, ale wreszcie zmusza do jakiegoś ruchu, jest to bowiem głos niezwykły i piękny. Zawraca więc ten człowiek i z niewiedzącym wzrokiem zaczyna biec przed siebie, w odwrotną stronę niż idą te świnie i ich właściciele.

Jeśli posłom i dziennikarzom zadaje się, że broniąc jedynie poświęconych przez księdza wizerunków, najlepiej jeszcze pokazywanych co drugi dzień w telewizji, robią coś wyjątkowego, co odróżnia ich od pastuchów i świń, to są w grubym błędzie. Jestem nawet tego pewien. Na dziś to tyle.

Wszystkich oczywiście zapraszam na stronę www.coryllus.pl oraz do księgarni www.multibook.pl, http://www.ksiazkiprzyherbacie.otwarte24.pl/ do księgarni wojskowej w Łodzi przy Tuwima 34, do księgarni Wolne Słowo W Lublinie przy ul. 3 maja, do księgarni „Ukryte miasto” w Warszawie przy Noakowskiego 16, oraz do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (141)

Inne tematy w dziale Polityka