O projekcie Boska TV dowiedziałem się już jakiś czas temu, nie zajmowałem się jednak tym i nie miałem zamiaru oglądać tej telewizji. Dziś jednak coś mnie podkusiło i kliknąłem sobie na inetrnetową zajawkę tego programu. Starą zajawkę, bo nic innego jakoś nie rzuciło mi się w oczy i nie wiem czy ta cała boska TV w ogóle powstała. Na tle brzydkiej ściany pomazanej na zielono siedzi tam jakiś chłopak z brodą i krzywymi zębami i śmiesznie przekrzywiając głowę opowiada o potrzebie stworzenia nowego języka po to, by Kościół mógł prowadzić dialog z wiernymi. Po to właśnie by taki nowy język stworzyć, by umożliwić komunikację stworzono właśnie boską TV. Ów człowiek, okazał się być przeorem Dominikanów z Łodzi i nazywa się Paweł Gużyński. Twierdzi on, że większość duchownych w Polsce, tak na plebaniach jak i w klasztorach, mówi językiem hermetycznym i niezrozumiałym i przez to właśnie kościoły pustoszeją. Wysłuchałem tego wszystkiego ze spokojem i pomyślałem sobie o misjonarzach, którzy w danych czasach musieli pracować wśród pierwotnych plemion Ameryki i jakichś mocno hermetycznych społeczności Azji. Pomyślałem o tych Jezuitach w Paragwaju, którzy mieli z Indianami Guarani taki na przykład problem, że trzeba ich było oduczyć ludożerstwa. A to proszę Państwa na pewno nie jest proste. Ja nie wiem tego z całą pewnością, bo nie znam żadnego ludożercy, ale zakładam, że nie jest łatwo. Jak się bowiem człowiek do czegoś dobrego przyzwyczai, a ma to jeszcze związek z rytuałem to koniec, wołami go nie odciągniesz. No, ale jakoś się tym Jezuitom udało. Choć nie do końca, bo nawet pod koniec działalności misji, w XVIII wieku, pewna staruszka umierając poprosiła ojca spowiednika, żeby tak po cichu, naprawdę po cichu poprosił jednego z jej synów, żeby upolowali dla niej małego chłopczyka z plemienia, które mieszka daleko, daleko po drugiej stronie La Platy. Spowiednik odmówił i Indianka zgasła w Panu.
Mam ponadto wrażenie, że ja już gdzieś kiedyś ten tekst o poszukiwaniu nowego języka słyszałem. Było to zdaje się w późnych latach osiemdziesiątych i na początku lat dziewięćdziesiątych kiedy w kościołach nagle pojawiło się mnóstwo młodzieży z gitarami, opiekujący się nimi księża chcieli przyciągnąć do siebie jak największą ilość młodych ludzi. Mnie nie przyciągnęli. Może to nie jest ich wina, ale moja, no ale to się okaże w przyszłości. Teraz tego nie rozstrzygniemy. Chodzi w każdym razie o to, że wówczas nie udało się stworzyć tego nowego języka. Trzeba go tworzyć od nowa. A może chodzi o to, by tworzyć kolejny język, bo ci co dwadzieścia lat temu śpiewali pod ołtarzem piosenki pobrzękując na gitarze już się tak postarzeli, że gadać z nimi nie można. No i teraz dzięki Boska TV jakoś uda się przełamać ten impas. A może nawet już się udało.
Dla mnie w tym wszystkim najciekawsza jest kwestia wyłaniania lidera. Ja osobiście poznałem ostatnimi czasy trzech duchownych. Żaden z nich się na lidera nie nadaje, ale wszyscy chcąc nie chcąc muszą tę rolę pełnić. Nie jest to proste i z pewnością przysparza tym ludziom mnóstwo stresów. Nie widać też po nich ani krzty zadowolenia, choć może coś ukrywają. Nie zauważyłem tej, tak charakterystycznej dla ludzi świeckich, a jednocześnie zaangażowanych w życie duchowe pewności siebie, nie widać tej głębokiej świadomości misji, którą mają cywile udający duchownych. Jest tam za to sporo zmęczenia i niepewności. No, ale oni nie mają wyjścia. Podjęli decyzję i już się nie wycofają, a życie nie jest łatwe i nagród za swoje wybory nie dostają pewnie żadnych. Najlepsze zaś jest to, że oni nie wyciągają nigdy na wierzch swojej przeszłości. To bardzo ciekawe, bo ostatnio był w naszym mieście jakiś duchowny, dziwnego protestanckiego wyznania, któremu towarzyszyła jakaś pani. Opowiadał on o tym, że wcześniej był przestępcą, naprawdę poważnym bandziorem od wymuszeń i zuchwałych napadów, ale w pewnym momencie doznał łaski i się nawrócił. Teraz zaś jest duchownym i opowiada o swojej przygodzie innym, żeby oni także się nawrócili i poznali prawdę.
Ja teraz piszę ten III tom Baśni, a jednocześnie obmyślam taki suplement do serii, który się będzie nazywał Baśń jak niedźwiedź. Historie amerykańskie i przez to właśnie myślę o filmie „Misja” i o człowieku, którego już nie raz tu wspominałem, o Rodrigo de Mendoza, zabójcy Indian, który w sporze o kobietę zamordował własnego brata. Potem zaś odbył pokutę ciągnąc za sobą swój wojenny rynsztunek przez tropikalny las i wielkie wodospady Iguazu aż do wiosek Indian Guarani nad La Platą. Myślę o nim, bo Rodrigo mimo nawrócenia i łaski nie stał się nikim szczególnym w społeczności misyjnej, w filmie jest postacią drugiego szeregu, a jego nagrodą było przebaczenie, którego udzielili mu Guarani.
Nie wierzę ani przez moment w to, że chodzi o poszukiwanie jakiegoś nowego języka. Chodzi o to, by w sposób przekonujący opowiadać ciągle tę samą, niezbyt przecież długą historię oraz zrelacjonowanie słuchaczom konsekwencji pewnych czynów. No i oczywiście także o to, by zorientować się dlaczego niektórzy nie chcą o tym słuchać, albo próbują tę historię przerabiać po swojemu.
Jeśli zaś chodzi o liderów, sądzę że nie możliwe jest by ktoś, kto był hersztem bandy wprost z tego stanowiska awansował na lidera misjonarzy, tylko i wyłącznie dlatego, że się czegoś przestraszył. Mogę się oczywiście mylić, ale upierałbym się przy swoim zdaniu.
Tak się właśnie składa, że mamy na stronie www.coryllus.pl dwie promocje. Sprzedajemy książkę Toyaha w cenie 20 złotych za egzemplarz plus koszta wysyłki. Promocja ta potrwa jeszcze trochę, ale niezbyt długo. Podobnie będzie z drugą promocją: trzy książki toyaha w cenie 70 złotych plus koszta wysyłki. Zapraszam.Www.coryllus.pl
Komentarze
Pokaż komentarze (87)