coryllus coryllus
3283
BLOG

Wariant węgierski i inne warianty

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 24

 Politykierstwo w Polsce to jest zawód i to zawód wymagający specjalnego przygotowania. Jeśli ktoś się już na niczym, ale to absolutnie na niczym nie zna zaczyna zajmować się geopolityką, budowaniem sojuszy regionalnych i podpisywaniem ważnych dokumentów, co rzecz jasna dokonuje się jedynie w jego wyobraźni.

Ponieważ ja mam dokładnie takie same kwalifikacje polityczne jak inni, a śmiem rzec nawet, że poprzez swoją uporczywość w drążeniu pewnych kwestii, są te moje kwalifikacje nieco wyższe, jeśli chodzi o niektóre zagadnienia, postanowiłem także zająć się politykierstwem. Tak z rana, w drugi dzień świąt. Zaplanowałem to już wczoraj, ale dziś utwierdziła mnie w tym przekonaniu mapka, opublikowana na niezalezna.pl która jest ilustracją do jakiegoś politykierskiego tekstu. Tytuł tego tekstu brzmi jakoś tak: musimy zbudować przeciwwagę dla osi Berlin – Moskwa. I to właściwie wystarczy. Nie trzeba czytać dalej. Kto niby ma tę przeciwwagę zbudować? Redakcja GP? Nie sądzę. Rząd Tuska? Żarty? Nie ma póki co żadnej siły, która podjęła by się takiej misji, a nawet gdyby się ona znalazła to mapka pomieszczona w tekście wyjaśnia nam od razu bezcelowość takiego działania. Na mapce tej kolorem czarnym zaznaczone są Niemcy, kolorem czerwonym Rosja, na biało czerwono pociągnięto Polskę, a na niebiesko- żółto Ukrainę. Tak więc budowanie tej całej osi ma polegać na sojuszu polsko-ukraińskim. Ten sojusz, gdyby miał powstać, powstałby już dawno. Jeśli go nie ma, to znaczy, że realnie nikt go nie chce, bo każdy liczy na jakieś inne opcje, które wiążą się z innymi sojuszami. W przypadku Polski i Tuska chodzi o sojusz z Niemcami, w przypadku Ukrainy i Janukowycza o sojusz z Rosją. I tyle. Niemcy mają z dawien dawna dobre stosunki z Ukrainą, a Polska od dwudziestu lat ma fatalne stosunki z Rosją. Wynika to wprost z tego, że położenie Polski obecnie jest wprost bardzo złe i trzeba się dobrze nakombinować, żeby wyciągnąć zeń jakieś korzyści. Rosja zaś nie ma ani jednego powodu, by Polskę traktować serio. Ani jednego – powtarzam. I nie mam tu wcale na myśli żadnej lewicowej kokieterii, żadnego nowego 1 maja z trójkolorowymi flagami Federacji, bo to nie jest argument polityczny. Takimi złudzeniami żyć może ktoś taki jak Sławomir Sierakowski, albo któryś z jego kolegów, albo Azrael Kubacki na przykład. I nikt poza tą ligą. Argumenty polityczne w dyskusji z Rosją Polska miałaby wtedy gdyby w każdej zagrodzie stał stary Jelcz z przyczepioną do budy katiuszą, a na każdej ścianie w każdym saloniku wisiałaby działająca replika KBKAK pochodzącego z pierwszej serii wypuszczonej z rosyjskich fabryk dawno temu. Wprost w charakterze ozdoby i niczego więcej. U nas zaś niczego takiego nie ma. Jest za dużo gadania o sojuszach regionalnych i o opcjach politycznych nie mających pokrycia w rzeczywistości. Żadnego sojuszu z Ukrainą nie będzie, bo za sojusze się przede wszystkim płaci. Ukraina zaś jest na dobrej drodze do dogadania się z Rosją i zapłaci za ten sojusz pieniędzmi swoich podatników oraz ustępstwami w polityce wewnętrznej. Czym Polska miałaby zapłacić Ukrainie za sojusz? Przemyślem? I co miałby ten sojusz na celu? Unię dwóch państwa? Atak na Moskwę? Na Berlin? Odbudowę I RP? To są mrzonki w dodatku szkodliwe i mącące ludziom w głowach.

Prócz tych wszystkich wschodnich fikcji pojawia się od pewnego czasu w naszej publicystyce hasło: wariant węgierski. Nie wiem kto to rozpowszechnia, ale sądzę, że ktoś nie mający żadnego pojęcia o historii Węgier i nie rozumiejący nic z tego co przez ostatnie 100 lat odbywało się w naszej części Europy. Złudzenia na temat wariantu węgierskiego są jednak podtrzymywane i dają nadzieję wielu ludziom. Niepotrzebnie. Pod pojęciem wariant węgierski rozumie się zwykle coś takiego: w Polsce pojawia się nagle nie wiadomo skąd jakiś rodzimy Wiktor Orban, który wygłaszając kilka frazesów o konserwatyzmie, porywa za sobą tłumy, które następnie wygrywają wybory. I co dalej? Tego nie wiemy. Według mnie dalej sytuacja rozwinęłaby się w sposób następujący: polski Orban spadłby przypadkiem ze schodów i się zabił na śmierć, wyciągnięto by mu aferę pedofilską sprzed lat, albo okazałby się kolejną emanacją starego układu stworzoną celem przedłużenia sobie wygodnego życia na koszt nas wszystkich i zminimalizowana ryzyka, że ktoś inny wprowadzać zacznie tu jakieś swoje porządki. I tyle. To jest wariant węgierski w wydaniu mającym szanse na realizację w naszych okolicznościach.

Są jednak jeszcze inne warianty węgierskie, o których polski politykier nie ma pojęcia i mieć tego pojęcia za żadne skarby nie chce. Oto one:

Węgry są najbardziej pokrzywdzonym i najbardziej niesprawiedliwie potraktowanym krajem w Europie. Wynika to wprost z faktu, że polityka państw innych niż chrześcijańskie jest polityką plemienną, pogańską i stawiającą na lansowanie swoich oraz na masowe mordowanie i masowe okradanie obcych. Nie chce mi się tu już powtarzać historii, którą opisałem w II tomie Baśni jak niedźwiedź, wystarczy, że sięgniemy do przykładów z I i II wojny światowej. Węgrzy muszą, a to za sprawą niedojrzałości i głupoty polityków polskich stawiać na sojusz z Niemcami. Ci zaś traktują ich zawsze w ten sam sposób posługując się jednocześnie – co ważne – jednocześnie a nie na przemian, kijem i marchewką. Niemieckie i austriackie uniwersytety budują teorie o obcym, azjatyckim pochodzeniu Węgrów zapładniając tymi teoriami wyobraźnię pismaków i polityków wszystkich szczebli, a w tym samym czasie proponują Węgrom znośne życie w ramach wspólnej monarchii oraz różne profity. Węgrzy idą na to, bo alternatywą jest powstanie i wojna domowa, która miała miejsce w połowie XIX wieku, w której to wojnie „twierdzą był każdy próg”, a skończyło się naprawdę marnie. Potem była marchewka, ale poprzedziły ją szubienice, nie możemy o tym zapominać. Kiedy Niemcy zaczynają sami być wpuszczani w kanał przez tak zwane mocarstwa, kokietowanie Węgrów przybiera rozmiary monstrualne, a cesarz poluje w Godolllo. Kiedy Niemcy idą na wojnę Węgrzy idą tam razem z nimi. Wojnę rozpoczynają dwie niemieckie monarchie mające Boga na sztandarach, ale mniej więcej w połowie wojny wszystko się sypie i Boga zastępuje mamona. Niemcy dostają pewne propozycje, które nie są korzystne, ale dają się znieść no i fakty takie jak powstanie odrodzonej Polski przemawiają przyjęciem tych rozwiązań. Potrzebny jest jednak kozioł ofiarny, którego śmierć da satysfakcję wszystkim uczestnikom wojny. Węgrzy się do tego świetnie nadają. Dlaczego? Bo są obcy. Nie pochodzą z naszego plemienia, a wojnę kończą już nie dwie chrześcijańskie monarchie ale cała gromada republik zarządzanych z ukrycia przez „niewiadomokogo”. Traktat w Tiranon rozwala Węgry. Kraj zmniejsza się o dwie trzecie, bo Rumuni muszą dostać to co nigdy nie było ich czyli Siedmiogród. Słowacy zaś, którzy niespodziewanie dla samych siebie znaleźli się w państwie, z którym poważne plany wiąże Wielka Brytania, muszą zamienić się z pasterzy w rolników i do tego potrzebna im jest węgierska ziemia. Na ich własnej nic bowiem nie rośnie.

Takie z grubsza są konsekwencję wymuszonego na Węgrach sojuszu z Niemcami. Sojuszu, od którego nie było odwołania, bo nikt nie składał Węgrom żadnych propozycji. Oni sam zaś byli za słabi, żeby wywołać jakiekolwiek polityczne okoliczności poza powstaniem. W podobnej sytuacji znajduje się dziś Polska, która jest w Unii, jest w NATO, ale tak naprawdę najważniejszym priorytetem rządu Tuska jest sojusz z Niemcami. Opiera się ona na takich samych warunkach jak relacje niemiecko-węgierskie 100 lat temu, choć na pozór wygląda to inaczej. Rozważmy jednak wariant taki: Niemcy będą słabnąć z powodu kryzysów, z powodu zwiększonej obecności Turcji w Europie i z innych powodów, których jeszcze nie znamy. Polska zaś będzie ich najwierniejszym sojusznikiem, któremu Niemcy będą bez przerwy grozić rozbiorem, którego mogą dokonać na spółkę z Rosją przy milczeniu wszystkich innych państw, a jednocześnie będą go kokietować i dawać jakieś pieniądze na różne mało istotne projekty. Same zaś będą rozgrywane przez tak zwane mocarstwa. I tak do chwili, aż ktoś postanowi, że przydałaby się jakaś wojna w Europie i zmiana stosunków własności oraz granic. I to się odbędzie troszeczkę kosztem Niemiec, ale głównie kosztem ich sojuszników czyli Polski. Niemożliwe? Poczekajcie.

 

Węgry w II wojnie światowej próbowały grać nieco bardziej poważnie niż w czasie wojny I. Nic im to jednak nie dało. Potraktowano je o wiele bardziej brutalnie niż inne państwa bloku wschodniego, co skończyło się powstaniem w Budapeszcie i nieznanymi nad Wisłą represjami. Potem była stabilizacja kojarzona z nazwiskiem Kadara, a potem to co znamy już wszyscy. Dziś zaś jest Orban, który dobrze zna historię swojego kraju i na pewno nie zrobi nic głupiego, ani fałszywego. Poza tym jest on takim samym wychowankiem międzynarodowych fundacji i instytutów jak wszyscy politycy w Europie Środkowej i nie sądzę, by bardzo oddalił się serio od wytyczanych przez te organizacje granic politycznej swobody. On dobrze, wie, że najgorsze co może spotkać Węgry to rola kozła ofiarnego, z której jego kraj już się nie podniesie. Po prostu zniknie, jak niegdyś zniknęły Wielkie Morawy. Może więc – musimy to traktować poważnie – rozpoczęły się poszukiwania jakiegoś nowego kozła ofiarnego w Europie, a narracje dotyczące „wariantu węgierskiego” w Polsce są tego początkiem. Ja tego nie wiem na pewno, tak sobie tylko gdybam.

Tabela lig politycznych układa się bowiem tak, że Niemcy, choćby były największe i najpotężniejsze gospodarczo i emanujące najbardziej wysublimowaną kulturą zawsze będą jedynie drugą ligą. Ich sojusznicy zaś będą w tej relacji zwyczajnie okręgówką. Rosja, choćby tonęła w nędzy zawsze będzie ligą pierwszą. Wynika to wprost z faktu, że na świecie jest tylko kilka ośrodków prowadzących politykę realną. Tym ośrodkom Rosja potrzebna jest bardzo, a Niemcy tylko trochę.

W tej całej układance jest jeszcze jeden element, który umyka naszej uwadze. Jest to Francja, która się po prostu stacza. I to może być clou przyszłej polityki europejskiej: komuś zależy na osłabieniu Francji i wzroście potęgi Niemiec na Zachodzie. Komuś, kto bardzo chce, żeby Niemcy przestały myśleć o swoich wschodnich sąsiadach jako o potencjalnym łupie. Komu...?

 

Na koniec wiadomość: do końca roku „Baśń jak niedźwiedź” sprzedawana będzie w pakiecie pod dwa tomy, w cenie 60 złotych plus koszta przesyłki. Taka świąteczna promocja, a do końca roku dlatego, żeby prawosławni też mogli sobie kupić pod choinkę tę piękną i potrzebną książkę. W promocyjnej cenie jest również „Atrapia” - 15 złotych plus koszta wysyłki. Zapraszam www.coryllus.pl

Czytelnikom z miasta Łodzi pragnę przypomnieć, że wszystkie książki w tym „Dzieci peerelu”, których nakład już się wyczerpał są dostępne w księgarni wojskowej w Łodzi, przy ulicy Tuwima 33. Dokonanie zakupów tam właśnie jest dużo łatwiejsze niż zamawianie książek przez mój sklep. Zapraszam.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (24)

Inne tematy w dziale Polityka